{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Życiówka i gratulacje od prezydenta. Maryna Gąsienica-Daniel mknie po swoje. "Czuję, że należę do grupy najlepszych"
Jakub Pobożniak /Za taki początek sezonu w wykonaniu Maryny Gąsienicy-Daniel kciuki trzymali wszyscy kibice narciarstwa alpejskiego w Polsce. Teraz można tylko gratulować – co zrobił i prezydent RP. Nasza jedynaczka w stawce wróciła do karuzeli Pucharu Świata po złamanej nodze, od razu notuje życiowe wyniki i ma apetyt na więcej. – Na co dzień trenuję z najlepszymi zawodniczkami świata. Czuję, że należę do tej grupy, choć jeszcze muszę to udowodnić wynikami – przyznaje w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Życiowy występ Maryny. "Spodziewamy się kolejnych"
Maryna Gąsienica-Daniel zadebiutowała w Pucharze Świata dziewięć lat temu, ale na pierwsze pucharowe punkty musiała czekać do 2017 roku. Wtedy to była 26. w superkombinacji w Crans-Montanie. Do sezonu 2018/19 zgromadziła łącznie 48 punktów w klasyfikacji PŚ. Potem podczas zgrupowania w Nowej Zelandii złamała kość piszczelową i cały ostatni rok poświęciła na powrót na stok. Opłacało się. Choć sezon 2020/21 dopiero się zaczął, Gąsienica-Daniel już ma więcej punktów niż w całej wcześniejszej karierze.
Najpierw w Lech/Zuers była 9. w slalomie równoległym, w sobotę zajęła 21. miejsce w slalomie gigancie w Courchevel, a w poniedziałek w tej samej konkurencji była 11. W klasyfikacji generalnej PŚ zajmuje 20. pozycję, zaś w gigantowej 18. I jak przyznaje w rozmowie z TVPSPORT.PL, ta druga jest dla niej priorytetem. Im wyżej 26-letnia alpejka wskoczy, z tym lepszym numerem startowym będzie zaczynać pierwsze przejazdy – a to wielki krok w kierunku czołówki.
Jakub Pobożniak, TVPSPORT.PL:– Narciarstwo alpejskie w końcu zaczyna pojawiać się w mediach. W poniedziałek niemal wszędzie dało się wyczytać o Marynie Gąsienicy-Daniel i jej życiowym sukcesie. Telefony się rozdzwoniły?
Maryna Gąsienica-Daniel: – Szczerze mówiąc, nie obserwuję wszystkich mediów, staram się odpowiedzieć na tyle gratulacji, na ile mogę. Nie sprawdzam wiadomości co chwilę, bo musiałabym siedzieć przy telefonie cały czas. Nic tylko się cieszyć, że tyle ludzi mnie oglądało, że odzew jest tak duży i że tyle osób miało pozytywne emocje.
– W Courchevel odbyły się dwa giganty, a ty miałaś cztery przejazdy. Który był najlepszy? Pierwszy sobotni, po którym byłaś dwunasta, czy drugi poniedziałkowy, gdzie miałaś drugi czas?
– Dwa dni zawodów diametralnie się różniły. Warunki były zupełnie różne, w międzyczasie organizatorzy starali się poprawić trasę. W sobotę było śnieżnie i biało. Przejazdy tamtego dnia zaliczam do bardzo udanych. Nawet ten, w którym popełniłam jeden błąd poza nim był bardzo dobry. Później nie traciłam już na pomiarach czasu. Na trasie czułam się dobrze i dalej starałam się walczyć aż do linii mety, żeby urwać choć trochę czasu.
– A w poniedziałek?
W pierwszym przejeździe trasa była już zniszczona po samym oglądaniu, co dopiero po startach wielu zawodniczek. Jadąc z dalekim numerem walczyłam o przetrwanie od góry do dołu. Jak na tamte warunki był to bardzo dobry zjazd. Stabilny, bez potknięć – co na bardzo nierównej trasie w Courchevel było kluczowe. Drugi przejazd jechałam po dość świeżej trasie, trener odpowiedzialny za ustawienie tyczek postawił je lepiej, bo wybrał dużo bardziej gładki teren. Mogłam sobie na więcej pozwolić, i skończyło się drugim czasem. Tak naprawdę zadowolona jestem ze wszystkich zjazdów, nawet tego z błędem.
– Czyli jest regularność, a to podstawa.
– Z tego się bardzo cieszę. Forma jest stabilna, jestem w stanie powtarzać dobre przejazdy, nie są to jednorazowe wyniki.
– Jak się czułaś na fotelu liderki? Trochę sobie na nim posiedziałaś, bo rywalki nie mogły ci sprostać.
– Siedzi się świetnie, jest cieplutko, bo fotel jest podgrzewany jak w samochodzie, nie wiem czy wszyscy o tym wiedzą (śmiech – przyp. red.). To jest wspaniałe uczucie, gdy zjedzie się na dół i zobaczy się swój czas na zielonym tle. To najlepsza nagroda dla zawodnika.
– Najlepszym do tej pory miejscem Polki w gigancie było siódme Małgorzaty Tlałki. Mamy początek sezonu, a ty już jesteś niedaleko. Spodziewałaś się takiego powrotu po kontuzji?
– Cieszę się, że tak zaczęliśmy sezon. Mając złamaną nogę i wracając po kontuzji, marzyłam o tym żeby wrócić na poziom, na którym byłam tuż przed nią. Na szczęście się udało, a wynikowo jest jeszcze lepiej niż przed urazem. Ta ciężka praca zadziałała i to cieszy najbardziej. Było warto.
– Poziom jest taki sam jak przed kontuzją czy już lepszy?
– Przed złamaniem byłam w wysokiej formie, na przedsezonowym zgrupowaniu w Nowej Zelandii szło mi bardzo dobrze, aż do kontuzji. Przed nią wygrywałam Puchary Europy i punktowałam w Pucharze Świata. Ta jazda już wtedy była na poziomie, ale nie była tak stabilna. Myślę, że ta kontuzja troszkę mnie uspokoiła, pozwoliła mi dojrzeć, dodała kolejne doświadczenie. Ta jazda teraz jest bardziej pewna. Może jest podobna pod względem techniki i szybkości, ale wtedy podczas przejazdów więcej się wydarzało. Teraz jest stabilniej i oby tak zostało.
– W tym sezonie już zgromadziłaś więcej punktów w Pucharze Świata niż w całej dotychczasowej karierze. Masz jakiś konkretny cel punktowy, czy ważniejsze jest dołączenie do czołowej grupy gigancistek? To pozwoliłoby startować wcześniej w pierwszym przejeździe, a więc mieć lepszą trasę.
– Oczywiście. Nie miałam żadnych założeń co do punktów w klasyfikacji generalnej. Najważniejszym jest wspięcie się jak najwyżej w drabince w slalomu gigancie. To może zaprocentować.
– Wiem, że z sekretarzem PZN-u, Janem Winkielem założyłaś się, że uda ci się wskoczyć na podium w tym sezonie Pucharu Świata. Przypadkiem wiem, co jest jego stawką.
– Jaką stawką się pochwalił? (śmiech – przyp. red)
– Ptaszki ćwierkają, że zakład idzie o jego miesięczną pensję.
– Tylko miesięczną? Myślałam, że całoroczną (śmiech – przyp. red.).
– A na poważnie. Czujesz, że podium jest w zasięgu ręki? Czujesz, że możesz nawiązać walkę z najlepszymi?
– Jak najbardziej. Nie jest to wiedza powszechna, ale cały czas trenujemy z najlepszymi zawodniczkami. To nie jest tak, że to dla mnie gwiazdy, które pierwszy raz widzę na stoku. Ścigam się z nimi i na treningach i czuję, że jestem w tej najlepszej grupie. Mimo, że jeszcze nie należę do niej numerem startowym, to wiem o tym, że jestem w stanie się z nimi ścigać. One też mnie wszystkie znają. Nie jestem niezauważalną osobą z zewnątrz. Wynikowo jeszcze nie potwierdziłam tego, że mogę z nimi rywalizować, ale wierzę, że w tym sezonie uda nam się wskoczyć do tej mocniejszej grupy i tam pozostać.
– W Pucharze Świata zostało osiem slalomów gigantów. Zobaczymy cię na wszystkich? Planujesz startować w innych konkurencjach?
– Planuję wziąć udział we wszystkich gigantach, czasami spróbuję swych sił w supergigancie. W slalomie musiałby się wydarzyć jakiś cud, żebym wystartowała w tym sezonie. Stawiam też na gigant równoległy.
– No właśnie. Ta konkurencja będzie na mistrzostwach świata. W niej ma się większą szansę na sukces niż w slalomie gigancie?
– To są totalnie różne konkurencje. Dla niektórych łatwiej o lepszy wynik w równoległym. Gdy przejdzie się eliminacje i trafi do najlepszej szesnastki wszystko jest możliwe. Trudniej się dostać, ale później w parze możesz przejść do kolejnej rundy, bo nawet lepsza rywalka może popełnić błąd i się wywrócić. I już jesteś w ósemce. W tych zawodach dużo się dzieje. Trasa jest krótka, często się wypada, często dzieją się dziwne rzeczy. Każda z konkurencji ma swój urok, każdą trzeba doceniać, ale zwykły slalom gigant to jednak narciarski klasyk.
– W Pucharze Świata nastawiasz się na któreś szczególne zawody? W tym sezonie startujecie w Jasnej, w twoich ukochanych Tatrach.
– Już nie mogę doczekać się tych zawodów. Mam nadzieję, że do tego czasu (6-7 marca 2021 roku – przyp. red.) sprawy pandemiczne trochę się uspokoją i będzie szansa, żeby pojawiła się rodzina i kibice. Jeśli się nie uda to trudno, ja na każdej z tras dam z siebie wszystko i mam nadzieję, że chociaż przed telewizorami zapewnię trochę radości. Jeśli sezon będzie bez kibiców wszędzie, to nie będę czuła różnicy czy startuję o górę od domu, czy w Austrii.
– Prezes Apoloniusz Tajner zapowiada, że jesteś naszą medalową nadzieją olimpijską. Czujesz, że igrzyska się zbliżają, czy to bardzo odległa przyszłość?
– Na razie nie mam i nie czuję nacisku. Jestem nadspodziewanie spokojna w tym sezonie i myślę, że to wynika z okresu kontuzji. Poświęciłam bardzo dużo czasu na powrót, spokojny trening, to zaprocentowało. Nigdy nie miałam wyścigu z czasem. Nikt nie zmuszał mnie, że już muszę zacząć jeździć. Chciałam się cieszyć nartami, tym bardziej po sezonie, w którym rywalizację oglądałam w telewizji i bardzo mi jej brakowało. Jak się tak za czymś tęskni to jednak inaczej się do tego później podchodzi. Spokojna i ciężka praca związana z powrotem też przełożyła się na psychikę. Wiem, że nikt na mnie nie wywiera presji, ja sama też nie. Mam nadzieję, że tak będzie cały czas, bo to dobre podejście.
– A presja nie udziela się, gdy wszyscy podkreślają, że jesteś jedyną polską narciarką liczącą się w PŚ?
– Sama o tym nigdy nie myślę. Zwykle przypominacie mi o tym wy, dziennikarze. Ale co ja mogę z tym zrobić. Oczywiście wolałabym, żeby było nas więcej w czołówce, żebym miała koleżanki na starcie i mecie, żeby tych rezultatów było jak najwięcej. Sama na to nie mam wpływu. Poza tym, że mogę dobrze jeździć. I staram się to wykonywać najlepiej jak potrafię.
– Do Pucharu Świata wracasz 28 grudnia w Semmering. Wcześniej startujesz w Pucharze Europy. Święta uda się spędzić w domu?
– Mam to szczęście, że zwykle mi się to udaje. W tym roku też tak będzie. Już nie mogę się doczekać, bo od wyjazdu 3 listopada w domu jeszcze nie byłam. Wrócę na cztery dni. To niedużo, ale wiem, że da mi to tyle energii, że do Semmering wrócę jeszcze bardziej odświeżona.