Jan Błachowicz po wygranej na punkty z Israelem Adesanyą przyznał, że nie spodziewał się tak silnych ciosów przeciwnika, ale myślał, że rywal będzie szybszy. – A po trzeciej rundzie zaniepokoiłem się, bo oddech nie był taki jak powinien być – zdradził "Cieszyński książę" po tym jak po raz pierwszy obronił tytuł mistrz świata UFC w wadze półciężkiej.
Marcin Cholewiński, TVP Sport: – Zabrakło sekund, aby walka zakończyła się nokautem?
Jan Błachowicz: – Być może tak. Gdybym zaatakował w ten sposób 30 sekund wcześniej, to nie wiadomo co by było. Jednak nie ma sensu gdybać. Mogłem ruszyć na rywala już w pierwszej, albo drugiej rundzie, ale rywal nie był przypadkowy. To jeden z najlepszych zawodników na świecie. Musiałem znaleźć na niego sposób i rozszyfrować tę walkę, co nie było takie proste. Walka była twarda i na styku, ale dałem radę.
– Właśnie tak wizualizowałeś sobie przebieg tego pojedynku?
– Nie. Wyobrażałem sobie nokaut lub poddanie w drugiej rundzie. Nie udało się, ale byłem gotowy pod względem fizycznym i psychicznym na pięć rund. Przewalczyliśmy je w dobrym tempie.
– Adesanya był wolniejszy niż się spodziewałeś?
–Tak, myślałem, że będzie szybszy, ale jego ciosy będą lżejsze. Jednak bił mocniej, ale był wolniejszy niż się spodziewałem. Te dwie rzeczy nie sprawdziły się.
– Rywal przewyższał cię w kopnięciach, ale ty lepiej radziłeś sobie w elementach bokserskich. Położyłeś większy nacisk na boks podczas przygotowań?
– Tak, lubię boksować. Jego pozycja nie pasowała do moich kopnięć, więc więcej boksowałem. Ale tak naprawdę przeważyły zapasy i kontrola parteru.
– Próbowałeś sprowadzić walkę do parteru, ale nie za wszelką cenę. Odpowiadała ci walka w stójce?
– Lubię sprawdzać się w stójce. Walka w tej płaszczyźnie sprawia mi przyjemność. Chciałem go przewrócić i udało mi się to w drugiej rundzie, ale szybko wstał. Adesanya szybko wstawał i na początku walki był silny. Musiałem poczekać na odpowiedni moment, aby trochę się zmęczył i wtedy wykorzystać umiejętności zapaśnicze, bo miałem przewagę gabarytów i siły.
– Po trzeciej rundzie ciężko oddychałeś. Klincz w tym starciu dał się we znaki?
– To był moment, kiedy zaniepokoiłem się w tej walce, że oddech nie jest taki jak powinien być. Treningi i sparingi były fajne, a tu nagle pojawił się niepokojący oddech. Jednak szybko się uspokoiłem, trochę zwolniłem tempo i złapałem odpowiedni oddech, a potem wszystko wróciło do normy.
– To chyba twoja ostatnia walka w roli "underdoga"?
– Nie przeszkadza mi bycie "underdogiem" i mogę nim być do końca moich sportowych dni. Tylko bukmacherzy na tym tracą. Cieszę się, że ludzie, którzy na mnie stawiają, później też mogą się cieszyć z wygranych. W hotelu czekała na nas lodówka pełna piwa. Świętujemy delikatnie, bo w niedzielę rano mamy wylot do Polski. Wypijemy pod dwa-trzy piwka, spakujemy się i wracamy. Na porządne świętowanie będzie czas w Polsce.
– Teraz wakacje?
– Przede wszystkim chcę spędzić trochę czasu z narzeczoną i synem. Dwa i pół miesiąca temu urodził mi się syn, a prawie nie spędziłem z nim czasu. W obowiązkach rodzicielskich odciążyła mnie narzeczona, bo ja musiałem trenować. Na dwa tygodnie zamkniemy się na działce i nie będzie nas dla nikogo.
– Czułeś wsparcie kibiców z Polski?
– Oczywiście! Takiego wsparcia jeszcze nie miałem. Chyba teraz było większe niż przed zdobyciem tytułu. Nie tylko z Polski, ale z całego świata. Nie spodziewałem się, że otrzymam tyle wiadomości.