Tomasz Kaczor, aktualny wicemistrz świata i złoty medalista igrzysk europejskich w kanadyjkowej jedynce na 1000 metrów, nie wystartuje w Tokio. Dwukrotny olimpijczyk (z Londynu i Rio de Janeiro), jedna z polskich nadziei na medal olimpijski, podczas trwających zawodów Pucharu Świata w Szeged, przegrał rywalizację o prawo startu w tegorocznych igrzyskach z Mateuszem Kamińskim.
Beata Oryl-Stroińska, TVPSPORT.PL: – Jesteś po półfinale Pucharu Świata, w którym zająłeś dopiero 6. miejsce, nie zdołałeś awansować do finału. Przegrałeś zatem z Mateuszem walkę o prawo startu w igrzyskach. Potrafisz wyjaśnić co się stało?
Tomasz Kaczor: – Targają jeszcze mną emocje, nie mogę w to uwierzyć. Nie spodziewałem się, że tak to wszystko się dla mnie skończy, bo przecież to ja wywalczyłem kwalifikację dla Polski, ale zasady były jasne i równe dla nas wszystkich. Najpierw ścigaliśmy się w Wałczu, drugi etap eliminacji był tutaj w Szeged. Dla lepszego czekał bilet do Tokio. Lepszy okazał się dzisiaj Mateusz.
– To był nie twój dzień, czy już wcześniej widziałeś, że coś jest nie tak? Na krajowych eliminacjach w Wałczu też nie pływałeś szybko.
– Rzeczywiście, już od pewnego czasu widziałem i czułem, że jest coś nie tak. Łódka nie płynęła tak, jak powinna. Złożyło się na to kilka problemów. Zaczęło się wszystko wtedy, gdy nagle musieliśmy wracać z Portugalii ze zgrupowania. W Poznaniu było bardzo zimno, różnica temperatur i konieczność trenowania w trakcie porannych przymrozków odbiły się na moim zdrowiu. Dopiero po pewnym czasie okazało się, że miałem zapalenie ucha i zapalenie cewki moczowej. Parametry wracały do normy, ale na treningu coś ciągle było nie tak. Rozmawiałem wielokrotnie z trenerem, pracowaliśmy na treningach, ale jak widać nie przyniosło to skutku.
– Walczyłeś nie tylko o prawo startu olimpijskiego w jedynce, ale także w dwójce z Vincentem Słomińskim. Tu też się nie udało. Co jest dla ciebie większym rozczarowaniem?
– Trudno teraz mówić o większym lub mniejszym rozczarowaniu. W jedynce czułem się pewniej, bo to w tej konkurencji odniosłem w 2019 roku swoje życiowe sukcesy, ale medale miałem też wcześniej w dwójce, m.in. z Vincentem. Nie udało się, byli lepsi. To za nich będziemy trzymać kciuki w Tokio.
– Przygotowywałeś się poza strukturami reprezentacji. To mogło mieć wpływ na taki wynik?
– Absolutnie nie. Indywidualnie przygotowywałem się też w 2019 roku, kiedy zostałem wicemistrzem świata i mistrzem igrzysk europejskich. Taką decyzję podjąłem już kilka lat temu, ponieważ taki styl przygotowań bardziej mi odpowiada. Spora grupa kanadyjkarzy nie trenuje z grupą reprezentacyjną, jak choćby Wiktor Głazunow, Tomek Barniak, Michał Kudła, Czy Vincent Słomiński. To nie jest kwestia bycia w kadrze, lub poza nią. Ze szkoleniowcem kadry cały czas byliśmy w kontakcie.
– Można przegrać, ale dzisiaj w półfinale straciłeś do zwycięzcy, do Siergieja Tarnovskiego, ponad 16 sekund. Przypominasz sobie kiedykolwiek taką porażkę? Kiedy ostatnio płynąłeś w finale B na międzynarodowych zawodach?
– Nigdy tak wiele nie straciłem do zwycięzcy, a w finale B ostatni raz byłem na igrzyskach olimpijskich, czyli 5 lat temu. Trudno mi w to uwierzyć, ale od samego startu, także w przedbiegu, czułem, że nie płynę. Widziałem, że rywale mi odpływają, ale jak sprawdziłem czasy, to nie mogłem uwierzyć, że strata była tak duża. Teraz muszę na spokojnie to wszystko jeszcze przeanalizować, zastanowić się co dalej.
– Myślisz o zakończeniu kariery?
– Dzisiaj nie będę składał żadnych deklaracji, ponieważ jest na to za wcześnie, zbyt duże emocje mi towarzyszą. Przede mną jeszcze finał B, w którym dam z siebie wszystko. Wrócę do domu, porozmawiam z moimi bliskimi. Do igrzysk w Paryżu są tylko trzy lata, a kwalifikacje do nich odbędą się za dwa. Zrobię rachunek sumienia i zastanowię się, czy mam jeszcze siły i chęci, by nadal się ścigać. Dopóki czerpię z tego radość, to będę to robił. Teraz mówimy o porażce, ale to też jest wpisane w sport. Nie zawsze się wygrywa.