To Grand Prix Formuły 1 spod znaku glamour, czyli przepychu. W Monako od dawna gromadzą się możni tego świata, którzy obserwują ze swoich jachtów, jak najlepsi kierowcy świata ścigają się na ulicach księstwa. Nie bez powodu zwycięstwo w Monte Carlo zalicza się do tzw. potrójnej korony motorsportu. Wygrana na Lazurowym Wybrzeżu jest istotnie wyjątkowa, bowiem testuje Twoją cierpliwość i skupienie na bardzo wąskim torze przez 78 okrążeń.
Tak było rok temu: po raz pierwszy w historii nie odbył się wyścig na ulicach Monte Carlo!
Wygrasz Indianapolis 500, 24-godzinny wyścig w Le Mans lub Grand Prix Monako? Możesz być pewien, że historia cię zapamięta. Wie coś o tym chociażby Graham Hill. Dwukrotny mistrz świata F1 wygrywał tu pięciokrotnie, a także jest jedynym człowiekiem w historii, które wyżej wymienione 3 wyścigi kończył na pierwszym miejscu. Pięć triumfów na ciasnych ulicach księstwa Grimaldich to jednak wyczyn godny najlepszych w historii.
To tutaj John Frankenheimer nagrywał "Grand Prix" z roku 1966, jeden z dziesięciu najbardziej kasowych filmów wszech czasów, z pamiętną sekwencją z wpadającym do Morza Śródziemnego samochodem. To tutaj książę Rainier obserwował rywalizację, a u jego boku spoglądała na wszystko jego żona, aktorka Grace Kelly. Monako od zawsze kojarzyło się z przepychem, korzyściami podatkowymi płynącymi z zamieszkania tam i właśnie słynnym wyścigiem. Dość powiedzieć, że Formuła E, seria samochodów elektrycznych zabiegała przez lata o możliwość startu w Monako. Dzięki staraniom Alejandro Agaga, szefa serii, udało się wywalczyć opcję jazdy po układzie trasy stosowanym w wyścigach F1. Każdy zabiega o to, by pokazać się w Monako.
Jeśli ktoś miał akurat pecha, to na prostej startowej wypchanej ludźmi napotykał zazwyczaj Martina Brundle’a, reportera i komentatora brytyjskich stacji telewizyjnych. Ten zdążył im na urlopie jeszcze podetknąć mikrofon pod twarz i zadawać pytania o coś, czego akurat nie rozumieli. W padoku można było spotkać Jose Mourinho. To właśnie po ciężkim pierwszym sezonie spędzonym w Manchesterze United Portugalczyk mógł podczas wycieczki do Monako w końcu powiedzieć, że "nic go już nie obchodzi, ani piłka nożna, ani nic innego, ani transfery, chce tylko pooglądać sobie wyścig w luźnej atmosferze".
Są jednak i ludzie, którzy w tej atmosferze się gubią. Eddie Irvine tłumaczył kiedyś Jeremy’emu Clarksonowi, że Monako to przyjemne miejsce, ale niekoniecznie chciałby tutaj mieszkać na stałe, bo… "jest tutaj za mało normalnych ludzi". Choć Irvine sam żył w sposób wystawny, lubił imprezować i posiadał łatkę playboya, potrafił na samym początku swojej przygody z Ferrari przyznać, że "dla niego normalni ludzie to tacy, z którymi można wyskoczyć gdzieś na kilka piw". A upodobania alkoholowe w Monako to raczej lampa szampana goniąca lampkę szampana.
Jeżeli zapytamy jednak polskiego kibica, z czym w pierwszej kolejności kojarzy się mu Monako, będą to występy Roberta Kubicy. Choć krakowianin nigdy na ulicach Monte Carlo nie wygrał, od zawsze podkreślał, że uwielbia tory uliczne. W Monako szukał zawsze swoich limitów, a o zwycięstwo ocierał się dwukrotnie. Podczas mokrego wyścigu w 2008 roku przegrał tylko z Lewisem Hamiltonem i jako jedyny kierowca z czołówki nie popełnił żadnego błędu podczas wyścigu. Hamilton, mający szybszy samochód, odrabiał szybko straty poniesione po uderzeniu w barierę. Felipe Massa z Ferrrari z kolei oddał Kubicy prowadzenie na dłuższy etap rywalizacji, kiedy jego bolid zniosło na pobocze od kościołem Saint Devote.
To jednak rok 2010 Polak pamięta najlepiej. W tamtym czasie Renault, którym jeździł Polak należało do samochód z potencjałem, ale naturalnie było może bolidem na miarę czwartego, piątego miejsca w klasyfikacji konstruktorów. Tymczasem najkrótszy w tamtej stawce R30 na ulicach Monako w rękach Kubicy sunął jak szalony.