Przejdź do pełnej wersji artykułu

Liga Mistrzów. Jak z prowadzeniem finału poradził sobie Mateu Lahoz?

Mateu Lahoz był sędzią głównym finału Ligi Mistrzów – i popełnił jeden błąd (fot. Getty) Mateu Lahoz był sędzią głównym finału Ligi Mistrzów – i popełnił jeden błąd (fot. Getty)

Teatr jednego aktora – tak często określano mecze prowadzone przez Mateu Lahoz. Kontrowersyjny arbiter z Hiszpanii został wyznaczony na rozjemcę finału Ligi Mistrzów. Postanowiliśmy się mu więc przyjrzeć. Poza jednym dużym, ale... nieoczywistym błędem, było zaskakująco dobrze.

Zobacz też: 36 lat od tragedii na Heysel. Boniek nie chciał grać

Czytaj też:

Piłkarze Chelsea (fot. Getty Images)

Liga Mistrzów. Manchester City – Chelsea 0:1. Thomas Tuchel przechytrzył Pepa Guardiolę

Mateu Lahoz to celebryta wśród sędziów. W ostatnich latach żaden z arbitrów, nie tylko w Hiszpanii, tak często oceniany jest przez kibiców. 44-letni rozjemca z Valencii sam sobie był tego winien. Media mówiły o "chorobliwej potrzebie błyszczenia". On sam często przy błysku fleszy i kamer podejmował kontrowersyjne decyzje, gestykulował – był w centrum uwagi. Już w przeszłości narzekał na niego Pep Guardiola. A on sam UEFA opowiadał o spełnieniu życiowego marzenia – poprowadzenia finału Ligi Mistrzów.

Sędziowanie to moje szczęście – przyznawał w wywiadzie. Dla niektórych piłkarzem szczęściem było omijanie hiszpańskiego arbitra. W pięciu meczach tej edycji Ligi Mistrzów 44-latek podyktował pięć rzutów karnych i wlepił aż 25 żółtych kartek. Szalał zwłaszcza w meczu Manchesteru United z RB Lipsk, kiedy aż dziewięć razy napominał piłkarzy obu zespołów.

W Porto na boisko Lahoz wszedł z animuszem i należną wydarzeniu dumą. Po pierwszym gwizdku absolutnie nie pchał się przed szereg. Pomagali mu też w tym sami zawodnicy, którzy skupili się na grze w piłkę, a nie faulach i pretensjach. Najwięcej w pierwszych minutach miał ich do arbitra Riyad Mahrez, który po każdym z przewinień rywali na nim domagał się wlepienia kartki. Niesłusznie. Pierwsze poważne zastrzeżenia gracze Chelsea mieli w 20. minucie, gdy domagali się przerwania akcji City po rzekomym faulu Oleksandra Zinczenki na Kaiu Havertzie. The Citizens kontynuowali grę – i słusznie. Analogiczna sytuacja i pretensje miały miejsce w 30. minucie, gdy Ilkay Guendogan z "bodiczka" potraktował Timo Wernera i rozpoczął akcję Manchesteru zakończoną zablokowanym strzałem Raheema Sterlinga. Zaczynający akcję Niemiec przy odbiorze w piłkę jednak nie trafił. Pierwszy, subtelny błąd.

Trzy minuty później Lahoz po raz pierwszy sięgnął po kartkę. Tym razem nie upiekło się Ilkayowi Guendoganowi. Było to napomnienie odłożone, za atak nakładką na Masona Mounta. Choć kibice na trybunach robi z dłoni lornetkę, sugerując, że Hiszpan popełnił błąd, racji nie mieli. Kibice, przynajmniej Chelsea, mogli szaleć w 42. minucie. I przyczynił się do tego sędzia, który... nie przerwał gry, gdy piłka trafiła w rękę Edersona, którego poza polem karnym mijał Kai Havertz. Przywilej był słuszną decyzją, brak żółtej kartki dla Brazylijczyka – już nie.


Druga połowa została rozpoczęta przez arbitra od ważnej decyzji. W 52. minucie Kevin De Bruyne padł niczym rażony piorunem po wślizgu N’Golo Kante tuż przed polem karnym. Na żywo wyglądało to na przewinienie. Sędzia faulu jednak nie gwizdnął. I znów miał rację – powtórki wykazały, że Francuz z zegarmistrzowską precyzją wyłuskał piłkę. Chwilę później Gundogan faulował Havertza – i był blisko otrzymania drugiej żółtej kartki. A przynajmniej mógł być, bo Lahoz go oszczędził, nawet nie pokazując jasnym gestem, że to ostatni raz, kiedy przyzwala na takie przewinienie.

Nie oszczędzono – i słusznie – Antonio Ruedigera, który stanął w linii biegu Kevina De Bruyne i staranował Belga. Lahoz niczym wytrawny aktor pojawił się tam gdzie powinien. Odczekał, aż Niemiec wróci do pełni sił, podniósł go z murawy i od razu wlepił żółtą kartkę. Aż zaśmiał się z tego Dariusz Szpakowski.


W centrum uwagi Lahoz był znowu w 60. minucie, gdy gracze City plastycznie domagali się rzutu karnego za rzekome zagranie piłki ręką przez Reece’a Jamesa. Sędzia bardzo szybko i pewnie pokazał, że Anglik najpierw odbił piłkę klatką piersiową, a potem ręką – i był absolutnie pewny decyzji. Mowa ciała była jasna – decyzja również.


Chelsea mogła "zamknąć mecz" w 75. minucie. Wówczas po starciu w środku pola między Kante i Guendoganem piłkę przejęli gracze The Blues, a Christian Pulisic mógł i powinien był pokonać Edersona. Gdyby padł gol, Guardiola i spółka zapewne domagaliby się użycia VAR-u. Hiszpan nie miałby jednak po co cofać akcji – postąpił bowiem zgodnie z duchem gry. W sieci pojawiało się coraz więcej komplementów na temat pracy arbitra. I słusznie. Z negatywnego teatru jednego aktora zrobił się pozytywny. I za to trzeba arbitrowi postawić wysoką ocenę. Ocenę, którą zaniża tylko błąd przy ocenie zagrania ręką Edersona.

Ocena pracy Mateu Lahoza wg TVPSPORT.PL: 8/10


Źródło: TVPSPORT.PL
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także