| Czytelnia VIP

Zapomniane życiorysy – Sławomir Majak. "Zawsze broniłem swojego zdania"

Sławomir Majak (fot. Getty Images)
Sławomir Majak (fot. Getty Images)
Sebastian Piątkowski

Był jednym z najlepszych polskich piłkarzy przełomu wieków. Dziś realizuje się w roli szkoleniowca. O występach z elitarnej Lidze Mistrzów, współpracy z Franciszkiem Smudą i niełatwym losie trenera opowiada Sławomir Majak.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ
Neymar i spółka wciąż bez porażki. Brazylia lepsza od Peru

Czytaj też

Brazylijczycy odnieśli ósme zwycięstwo w eliminacjach (fot. Getty Images)

Neymar i spółka wciąż bez porażki. Brazylia lepsza od Peru

Sebastian Piątkowski, TVP Sport : – Bałem się o pana po bramce zdobytej w Bochum. Ta szalona radość mogła skończyć się kontuzją.
Sławomir Majak : – Emocje rzeczywiście wzięły górę. Człowiek był młody, to nie kalkulował.

– Do ważnych goli miał pan szczęście.
– Miałem przysłowiowego "farta", muszę przyznać rację. Tak się dziwnie składało, że w decydujących momentach potrafiłem odnaleźć się we właściwym miejscu i czasie.

– A tę dającą awans do Ligi Mistrzów strzelił pan, czy Paweł Wojtala?
– Przyjęło się, że ja, więc może niech tak zostanie. Ustalmy jednak, że nie to jest najważniejsze. Liczył się awans i sukces zespołu.

– Ale ze Steauą to już pan.
– Tak, bezapelacyjnie. Tam już nie było żadnych wątpliwości.

– Zanim przejdziemy do tych wydarzeń, ważna kwestia natury techniczno–organizacyjnej. O osiemnastej wybiera się pan na mecz Stali Mielec, a wybiła 16. Zdążymy porozmawiać?
– Możemy rozmawiać, bo zmieniły mi się plany i zostaję w domu. Planuje pan aż dwugodzinny wywiad?

– Nie zabiorę aż tyle czasu. Ale proponuję zaparzyć kawę.
– Niech i tak będzie. Na razie żartujemy sobie w najlepsze, ale przejdźmy może do poważniejszych tematów.

– Chciałbym rozpocząć od Dębicy. Trafił pan do Igloopolu w wieku 18 lat.
– Tak, bezpośrednio z Łódzkiego Klubu Sportowego. Przy Alei Unii nie było mi po drodze z pewnymi osobami, więc zmiana klubu była najrozsądniejszym wyjściem.

– No właśnie. W jednym z wywiadów, udzielonym w 1994 roku, wypowiedział pan słowa:
"– Przyszedłem tam jako krnąbrny chłopiec z ŁKS. Taki, który ma własne zdanie i lubi je wypowiedzieć w obliczu trenera i kierownictwa klubu(…)."
– Nic się w tej materii nie zmieniło. Zawsze broniłem swego zdania.

– Co niekoniecznie musiało pasować Leszkowi Jezierskiemu. Jakim był człowiekiem?
– Surowym, z zapędami dyktatorskimi. Ja z kolei, jak sam pan przypomniał, należałem do tych niepokornych, niekoniecznie gotowych do zginania karku. Między mną, a trenerem Jezierskim brakowało chemii, iskrzyło niemal od początku. Odejście z Alei Unii było kwestią czasu.

– Ten bezkompromisowy charakter dawał o sobie znać także za Odrą. Niemal ćwierć wieku temu pojawił się pan na zgrupowaniu reprezentacji Polski wbrew woli działaczy Hansy.
– Klub nie chciał zwolnić mnie, bowiem w sobotę rozgrywaliśmy ważny mecz w Bundeslidze.

– Ważny, jak każdy inny.
– Oczywiście, ale to reprezentacja znajdowała się na pierwszym miejscu. Pojawił się konflikt interesów pomiędzy Hansą, a przedstawicielami naszego związku. Działacze z Niemiec gotowi byli przetransportować mnie do Polski wyczarterowanym samolotem tuż po meczu z FC Koeln, ale na to nie wyraził zgody trener Wójcik. Bodaj we środę mieliśmy się stawić na zgrupowaniu kadry. Dodam tylko, że podobne problemy miał jeszcze Tomek Wałdoch. Kluby oponowały, ale dobro kadry narodowej wzięło górę.

– Nie obyło się bez konsekwencji.
Naturalnie, klub ukarał mnie finansowo, potem w kilku spotkaniach siedziałem na ławce rezerwowych. Za Odrą dziwiono się, że piłkarz z Polski przeciwstawił się woli pracodawcy. Ton komentarzy był dość jednoznaczny, ale nie robiły na mnie większego wrażenia.

– Ale nie pojawił się pan na tradycyjnej gali tygodnika "Piłka Nożna" w 1997 roku. Przypomnę, że tytuł "Piłkarza Roku" przypadł wtedy niejakiemu Sławomirowi Majakowi.
– Nie przyjechałem do Polski, bo graliśmy istotny mecz w Bundeslidze.

– Z HSV.
– Zgadza się, wygraliśmy nawet 1:0, dzięki czemu zakończyliśmy rundę jesienną w dobrych nastrojach. Był to szalony rok, pełen wzlotów i upadków.

– Powiedziałbym, że z przewagą wzlotów. Ale miało być o Igloopolu.
– No tak.

– Pozwolę sobie przypomnieć nazwiska kilku, którzy przywdziewali koszulkę tego klubu: Aleksander Kłak, Jacek Zieliński, Marek Bajor, Janusz Kaczówka, Jerzy Podbrożny…
– Trudno w to uwierzyć, prawda? Ilu reprezentantów Polski!
Bardzo silny skład, proszę zwrócić uwagę, jak potoczyły się dalsze losy wymienionych. Niektórzy trafili do Lecha, inni do Legii, doczekaliśmy się też medalistów olimpijskich. Dobre czasy, naprawdę nie mieliśmy się czego wstydzić.

– Godzi się przypomnieć o prezesie Brzostowskim, świętej pamięci.
– Niestety, pana Edwarda nie ma już wśród nas. A szkoda. Jego pasją były: rolnictwo, kombinat i klub. Nie możemy zapominać, że pełnił funkcję prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej.

– Bodaj w latach 1985–86.
– Mniej więcej. Wiemy, jakie to były czasy – powolny upadek tak zwanej komuny, zbliżał się przełom na drodze do wolności. Zmiany polityczne odbiły się na wielu klubach, szczególnie tych, opartych o przemysł ciężki. Po pewnym czasie kryzys zawitał także do Igloopolu.

– Ale z ekstraklasy spadał już… Pegrotour Dębica.
– Zgadza się, udało się to jeszcze uratować bodaj rok, czy dwa, ale potem była już równia pochyła. Skończyły się możliwości zarobkowe, ja wyjechałem do Szwecji, by najzwyczajniej w świecie dorobić i móc utrzymać rodzinę.

– Igloopol Dębica założony został w 1978 roku, a już w sezonie 1990/91 był w piłkarskiej elicie. Imponujące...
– Ma pan rację. Na owe czasy był to młody klub, z historią nieporównywalnie uboższą od chociażby mieleckiej Stali. Inne z regionu miały bogatszą historię. Ale trzeba oddać panu Brzostowskiemu, że potęgę zbudował od podstaw. Godną podziwu pracę wykonywał także trener, Włodzimierz Tylak.

Neymar i spółka wciąż bez porażki. Brazylia lepsza od Peru

Czytaj też

Brazylijczycy odnieśli ósme zwycięstwo w eliminacjach (fot. Getty Images)

Neymar i spółka wciąż bez porażki. Brazylia lepsza od Peru

Komentarze, analizy i wywiady po Polska – San Marino

Czytaj też

Polska – San Marino – transmisja meczu reprezentacji na żywo tv i online w TVP Sport 9 października 2021

Komentarze, analizy i wywiady po Polska – San Marino

– A działo się to wszystko w tej "gorszej Polsce" lub jak kto woli – "Polsce B…"
– Otóż to, zwykło się przecież uważać, że wschodnia Polska nie należała i jeszcze nie należy do najbogatszych. Teraz poziom życia mieszkańców powoli się wyrównuje. A piłkarsko? W czasach, o których rozmawiamy, okręg podkarpacki był bardzo mocny. W najwyższej klasie, dawnej pierwszej lidze, występowały mielecka Stal, Stal Stalowa Wola oraz Siarka. Wyobraża pan sobie? Trzy takie kluby w odległości stu kilometrów!

– Rzeczywiście! A jeszcze Karpaty Krosno? Przecież w sezonie 1992/93 chciały awansować i grać z najlepszymi.
– Rzeczywiście. Sam pan widzi. Infrastruktura pozostawiała sporo do życzenia, ale z czasem dogoniono resztę Polski.

– Nowoczesnych obiektów brakowało w całym kraju.
– Tak, to była najważniejsza bolączka polskiej piłki lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Proszę też pamiętać, że oprócz Karpat na drugim froncie rywalizowały Wisłoka Dębica, Resovia, Stal Rzeszów i Unia Tarnów. Każde większe miasto szczyciło się piłką na wysokim poziomie.
Dziś powoli, ale systematycznie, wszystko się wyrównuje. Zarówno życiowo, jak i infrastrukturalnie. Poprawia się poziom życia mieszkańców, powstają nowoczesne obiekty.
Na zapleczu ekstraklasy mamy Resovię, lada moment powinna się tam pojawić rzeszowska Stal. Idzie ku lepszemu.

– Koleżanka prosiła, bym zapytał o pewny mecz. Proszę tylko nie pytać o jej wiek, bo podpadniemy obaj…
– Starsza ode mnie chyba raczej nie jest?

– Sprytnie pan wybrnął! Powiedzmy, że młodsza … już raczej nie będzie!
– Nie brakuje panu odwagi! O jaki mecz konkretnie chodzi?

– O ten z 18 czerwca 1997 roku.
– Z Legią? Pamiętam go dość dobrze.

– A to dopiero niespodzianka! Co pan czuł po zdobyciu tej kontaktowej bramki?
– Co czułem? Teraz jest to przede wszystkim ogrom wspomnień. I ta dramaturgia, która przeszła do legendy…

– W końcu jakieś sensowne pytanie, dobra nasza!
– Ha, ha, ha! Oczywiście, pytanie jak najbardziej na miejscu. Chyba nikt o zdrowych zmysłach nie spodziewał się, że będziemy jeszcze w stanie cokolwiek zrobić. Do końca pozostawało 5 minut, przegrywaliśmy 0:2, a powinniśmy jeszcze wyżej.

– I nagle strzelił pan gola, który dał wam – jak to się dziś określa – tlen.
– Tak. I pomyślałem sobie: – Może być jeszcze ciekawie! Naprawdę uwierzyłem, że jesteśmy w stanie zmienić losy spotkania. Pierwsza bramka zawsze coś otwiera, wyzwala dodatkową energię. Zostało trochę czasu, do tego jakieś doliczone minuty. Szczerze? Wierzyłem, że jeszcze pogramy. Po chwili padła bramka wyrównująca, stawiająca Widzew w komfortowej sytuacji. Remis dawał nam bardzo dużo, bo w ostatniej kolejce Legia udawała się do Katowic, gdzie najpewniej by wygrała. My z kolei oczekiwaliśmy meczu z Rakowem. A gdy trzecią bramkę zdobył Andrzej Michalczuk, to wszystko stało się jasne. Świętowanie tytułu rozpoczęliśmy kilka dni wcześniej!

– A kilka miesięcy wcześniej trafiliście do piłkarskiego raju.
– Satysfakcja była ogromna, Liga Mistrzów to przecież spełnienie marzeń każdego piłkarza. Szkoda tylko, że zaprzepaszczono szansę na dalszy rozwój klubu. Widzew był bardzo silny, na tyle, że przy rozsądnym uzupełnianiu składu można się było pokusić o regularną grę w Champions League. A żeby było jeszcze ciekawiej, to chyba jedyny klub, który… zbankrutował kilka lat po udziale w rozgrywkach piłkarskiej elity. Ot, takie tam paradoksy…

– Kłania się Rosenborg Trondheim.
– Owszem, grali przez kilka ładnych lat i czerpali profity. Na piłkarskiej mapie Europy odnajdziemy więcej takich klubów.

– A my czekamy sobie po 20 lat…
– Nie inaczej. A w Lidze Mistrzów grają Bułgarzy, Czesi, Słowacy i Rumuni. To niepojęte, że w dwie dekady zaprzepaszczono dorobek starszego pokolenia.

– Głosi pan niezbyt popularne tezy. Jak kolega z Hansy Rostock.
– Nic na to nie poradzę. Widocznie Sławki już tak mają… To może jeszcze słówko o transferze. Do Rostocku wyjechałem po udanych występach w Lidze Mistrzów i reprezentacji. Ciężką pracę wyrobiłem sobie nazwisko. A dziś? Wolna amerykanka. Emigruje kto żyw, wystarczy raz, czy dwa kopnąć prosto piłkę.

– To prawda. Ale są też głosy, że tamten Widzew był "samograjem", zespołem nie potrzebującym trenera.
– Trener Smuda osiągał jednak dobre wyniki.

– A jak wspomina pan tę współpracę? I co z tym legendarnym nosem Smudy?
– Wychodzę z założenia, że pewne rzeczy należy nazywać po imieniu. – Zauważyłem.
– Franciszek Smuda osiągał dobre wyniki tam, gdzie spotykał dobrych piłkarzy. Mam na myśli Widzew, poznańskiego Lecha, Wisłę Kraków i nawet po części Legię. I jest ziarenko prawdy o tej intuicji, czy jak pan woli – przysłowiowym nosie.
Proszę zauważyć, jak zmieniła się kadra Widzewa po wywalczeniu mistrzostwa Polski w sezonie 1995–1996. Przypomnę, że widzewiacy nie przegrali wówczas meczu! A co zrobił Smuda?

– Zakontraktował kilku nowych…
– … a na ławce usiedli tej klasy piłkarze jak Szarpak, Wyciszkiewicz, czy nawet Marek Bajor.

– A dalej już poszło.
– I dlatego daleki jestem od nazywania tego trenera "Nikodemem Dyzmą polskiej piłki."
To krzywdzące słowa o człowieku, który wiele w krajowej piłce osiągnął. Nie można deprecjonować tych osiągnięć.

– Zgoda. Ale już występ biało–czerwonych w europejskim czempionacie w 2012 roku chluby nam nie przyniósł.
– I tu nie mogę zaprzeczyć, przygoda z reprezentacją najzwyczajniej trenerowi nie wyszła.

– Podpatrywał pan warsztat Smudy?
– Jestem zwolennikiem ciężkiej, sumiennej pracy. Metody treningowe "Franza" odpowiadały mi w stu procentach. Okresy przygotowawcze to były katorżnicze treningi, ale mój organizm potrzebował takich stymulacji.
Na potwierdzenie proponuję przejrzeć statystyki podczas gry w Łodzi.

– Bazował pan głównie na przygotowaniu fizycznym?
– Tak. I dlatego odpowiadała mi w gra w Niemczech. Być może sprawdziłbym się także w lidze angielskiej, ale o tym nie miałem okazji się przekonać.

– W okresie, o którym rozmawiamy, Bundesliga była oknem na świat naszych piłkarzy. A polski kibic emocjonował się występami trójki z Wolfsburga oraz Tomaszów – Wałdocha i Hajty – w barwach Schalke 04.
– Dodam od siebie, że w większości przypadków stanowiliśmy o sile zespołów! Nie było w tym przypadku. Proces asymilacji trwał długo, ale potem graliśmy w tych klubach nierzadko po 4–5 lat! Uczyliśmy się języka, szukaliśmy kontaktu z nowym otoczeniem. A dziś? Wyjeżdżający za granicę – tak zwani młodzi zdolni – zazwyczaj wracają z podkulonymi ogonami. Pompujemy baloniki, na siłę kreujemy tych chłopców na zbawców polskiej piłki, a ich zderzenie z ligową rzeczywistością na Zachodzie, a nawet na Wschodzie, bywa bardzo bolesne. Proszę mi powiedzieć, w jakim momencie kariery jest obecnie Michał Karbownik?

Komentarze, analizy i wywiady po Polska – San Marino

Czytaj też

Polska – San Marino – transmisja meczu reprezentacji na żywo tv i online w TVP Sport 9 października 2021

Komentarze, analizy i wywiady po Polska – San Marino

ZAPOMNIANE ŻYCIORYSY. Sławomir Chałaśkiewicz

Czytaj też

Sławomir Chałaśkiewicz w karierze reprezentował barwy między innymi Hansy Rostock

ZAPOMNIANE ŻYCIORYSY. Sławomir Chałaśkiewicz

– Wyjeżdżał z etykietą nadziei naszej piłki…
– Jako wschodząca gwiazda, po jednym udanym sezonie w ekstraklasie. A odbił się od klubu średniej klasy na Wyspach Brytyjskich.

– A Kapustka?
– To był również niezrozumiały ruch, Bartek nie powinien wyjeżdżać do zespołu, który wygrał mistrzostwo Anglii. Leicester zahamowało tę karierę. Żebyśmy mieli jasność – zarówno Karbownik, jak i wywołany do tablicy Kapustka, to naprawdę klasowi zawodnicy.
W niedalekiej przyszłości udowodnią swą wartość i powrócą na właściwe tory.
Życzę im jak najlepiej, choć uważam, że wyjazdy młodych tylko po to, by zarobił klub po prostu mijają się z celem.

– Klub? Czy może agent?
– A widzi pan. Bolączką naszej piłki nie jest brak talentów. Bolączką jest zbyt duża liczba tak zwanych menedżerów. Szkolenie stoi na wysokim poziomie, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że poziom nauczania na rozmaitych kursach jest naprawdę wysoki.
A serce boli, gdy zastanowimy się dokąd to zmierza? Przecież kilkanaście lat temu nasza młodzieżowa piłka była w innym miejscu. A gdzie jesteśmy teraz?

– Niezręcznie o tym mówić. Niedawno pojechaliśmy do Niemiec.
– Wynik poszedł w świat, oczywiście. Ale to 1:10 nie wzięło się przecież znikąd. To konsekwencja błędów i szeregu zaniedbań przez całe lata.
Gdzie popełniono błąd? W którym momencie? Przecież jeszcze do niedawna nasi młodzi znaczyli wiele. Szukajmy rozwiązania, zastanówmy się nad istotą problemu. Nostalgiczne przywoływanie sukcesu olimpijczyków Janusza Wójcika nie jest receptą na sukces.

– Nie tylko igrzyska w Barcelonie zaciemniły obraz naszego futbolu.
– Naturalnie, Euro 2016 to świeży przykład. Ćwierćfinał we Francji stanowił wyjątek potwierdzający regułę, poza tym – taki sukces zdarza się w naszym kraju mniej więcej raz na 10–15 lat. I jeszcze jedna sprawa. Na szczęście ostatnimi czasy, w eliminacjach wielkich turniejów losujemy grupy, z których wyszedłby nawet niewidomy.

– Zgubiliśmy punkty w Budapeszcie i z Anglią.
– Ale i tak pojedziemy na Mundial. Nie przekona mnie pan, że będzie inaczej. Punktów z Andorą przecież nie stracimy.

– Niech będzie. Załóżmy, że zakwalifikujemy się do finałów w Katarze. I co dalej? Kolejna weryfikacja i powrót do domu po fazie grupowej?
– Nie może być inaczej, skoro w trzech meczach grupowych zdobywamy zaledwie punkt.
A czy remis z Hiszpanią w niedawno zakończonych mistrzostwach Europy możemy uznać za miarodajny?

– Nie.
– Gdyby drużyna Luisa Enrique zagrała w innym składzie, to skończyłoby się pewnie wysoką porażką. Na szczęście dla nas Hiszpanie inwestują w młodzież, która już niebawem stanowić będzie o sile ich futbolu.

– Pamięta pan monolog Dariusza Szpakowskiego po porażce z Izraelem? Ten mecz był smutnym wyznacznikiem tamtych czasów. Dopiero dwa kolejne awanse do Ligi Mistrzów sprawiły, że kibic poczuł się wreszcie usatysfakcjonowany.
– Mecz w Tel Avivie to podsumowanie fatalnego, nazywajmy rzeczy po imieniu, okresu. Piłka reprezentacyjna sięgnęła dna, a klubom wiodło się podobnie.

A tu nagle Liga Mistrzów, w dodatku dwa razy! Po meksykańskim Mundialu zawsze mieliśmy pod górę, na sukces trzeba było czekać niemal dziesięć lat. Przypomnę, że dopiero w 1995 roku awans wywalczyła Legia, a my rok później.

– W tym roku też się nie udało.
– I wielka szkoda, bo Legia miał dane ku temu, bo powalczyć z Dinamem. Dziwnie się to wszystko układa. Jeszcze niedawno powiedzielibyśmy, że Sheriff Tyraspol to ogórki, którymi nie należy się przejmować. I co się okazało? Mołdawia ma przedstawiciela w Lidze Mistrzów! Myli się ten, kto umniejsza ich sukces. Imponująca baza szkoleniowa i mądre budowanie zespołu procentuje na arenie międzynarodowej. To nie jest żadna sensacja, tylko naturalna kolej rzeczy.

– A nam pozostają wspomnienia. Na potrzeby tej rozmowy wysłuchałem raz jeszcze monologu. Błagalne:
– Turku, kończ ten mecz!
– Może dzięki tym słowom redaktor Zimoch zrobił karierę poselską? Jego zawodowy warsztat wszyscy doskonale znamy.

– A warsztat pewnego przedstawiciela młodszego pokolenia?
– Nie wywierałem na nim presji. Moje dzieci zajmują się tym, co naprawdę kochają i sprawia im frajdę.
W przypadku syna Mateusza wszystko potoczyło się naturalnie – robi to, co sprawia mu satysfakcję. Nie porównywałbym go na razie do Mateusza Borka, choć wiele imiennikowi zawdzięcza. Syn zna się na piłce, chyba już "nie zagiąłbym" go w niczym.

– Nie wątpię.
– To młody zespół, charakteryzujący się świeżym spojrzeniem na futbol. Przekazują wiedzę w przystępny sposób. Cieszy mnie stały postęp Mateusza – spełnia się zawodowo, zwiedza świat i łączy pracę z pasją.

– Dzisiejsze dziennikarstwo zmieniło się diametralnie.
– Oczywiście! Za naszych czasów można było wyjść do knajpy, wypić piwo i nikt o niczym nie wiedział. Teraz piłkarze muszą się bardzo pilnować.
Mateusz potrafi oddzielić pracę od życia rodzinnego. Oczywiście, przez cały czas pozostaje na tak zwanych "łączach", ale w granicach rozsądku. Praca nie może przesłaniać całego świata, wszyscy potrzebujemy wytchnienia.
Podczas urlopu także należy oddzielić sprawy zawodowe grubą kreską i skupić się na najbliższych. Nie młodniejemy, życie pędzi do przodu.

– A pamięta pan jeszcze "Słowo Sportowe"? To ważny tygodnik mieszkańców Dolnego Śląska.
– A wie pan, że chyba rzeczywiście wychodziło coś takiego? Proszę jednak nie pytać o szczegóły, bo przecież to odległe czasy.

– Odległe, czy nie, ale chyba gra w Zagłębiu pozwoliła panu na stabilizację?
– Naturalnie. W Dębicy niemal wszyscy borykali się z problemami finansowymi, a przecież niemal każdy miał rodzinę, dzieci.
Dziś może się to wydać niezrozumiałe, bo przecież zarabiając w lidze po 100 i więcej tysięcy złotych można pozwolić sobie nawet na kilkumiesięczną przerwę, a i tak jakoś się przeżyje.

– Przerost formy nad treścią.
– W czasach mojej gry człowiek nie myślał o takich pieniądzach. Grało się za niewielkie, staczało na tyle, by kupić coś dla dzieci i rodziny, bo z odłożeniem był już problem. Propozycja z Lubina spadła mi jak manna z nieba.
Był to dobry czas, także pod względem sportowym. Trafiłem przecież do dobrego zespołu, który w niezbyt odległej przeszłości zdobywał mistrzostwo i wicemistrzostwo Polski.

– A goli trochę się nastrzelało.
– Jeśli dobrze pamiętam, to nadal zajmuję drugie miejsce wśród najlepszych strzelców Zagłębia, z dorobkiem bodaj 32 bramek. Więcej miał tylko Radek Jasiński, ale nie chcę się sprzeczać, zresztą, to już nie jest istotne. W Lubinie był jak na owe czasy ciekawy zespół.

– Który wylosował Milan w europejskim pucharze…
– … tak, niejako w nagrodę dostaliśmy możliwość rywalizacji z Milanem. Wielkie przeżycie, przecież z zespołami tej klasy nie grywa się w rundach przedwstępnych, a na salony trafiamy bardzo rzadko.

– Wszystkie pańskie ruchy transferowe wyglądają na starannie przemyślane. Może poza Hannoverem…
– Nie był to dobry pomysł, chciałem na siłę opuścić naszą ligę i wyszło trochę niefortunnie. Ogólnie, to były jednak dobre wybory, a powrót do polskiej ligi z Niemiec, wbrew opiniom sceptyków, wypadł bardzo dobrze.

ZAPOMNIANE ŻYCIORYSY. Sławomir Chałaśkiewicz

Czytaj też

Sławomir Chałaśkiewicz w karierze reprezentował barwy między innymi Hansy Rostock

ZAPOMNIANE ŻYCIORYSY. Sławomir Chałaśkiewicz

– Jak jest teraz w pracy szkoleniowej? Demonstruje pan jeszcze to i owo podczas zajęć?
– Staram się. Człowiek musi się przecież ruszać, oczywiście w miarę możliwości.

– Imponuje pan nadal sylwetką. Zwróciłem uwagę na stylówkę a’la Joachim Loew, z charakterystycznie podwiniętą koszulą. Skończyłem właśnie czytać jego biografię i pewnie stąd to porównanie.
– Mniejsza o porównania. Nigdy nie miałem kłopotów z wagą, jestem w miarę aktywny i potrafię pilnować kilogramy. Inna sprawa, że w zawodzie trenera stresu nie brakuje. Niepokój towarzyszy mi na co dzień, proszę mi wierzyć na słowo.

– Wierzę. To nie jest profesja dla każdego.
– Powiem więcej – nikomu nie życzę takiego stresu. Niezależnie od klasy rozgrywkowej i wartości drużyny rola trenera kończy się z pierwszym gwizdkiem sędziego. Zostają tylko uwagi wypowiadane na bieżąco i korekty w szatni.
W przeciwieństwie do piłkarzy wpływ opiekuna zespołu na boiskowe wydarzenia jest raczej niewielki.

– A po porażkach bywa mało przyjemnie.
– W tym przypadku trener pozostaje sam. Porażka jest jednak nierozerwalnie związana z tym zawodem. A gdy wygrywa się mecz to jest zasługa wszystkich.

– Prowadzona przez pana Siarka Tarnobrzeg zbiera punkty aż miło. A swoją drogą ciekawa jest ta III liga – z Siarką, KSZO i Stalą Stalowa Wola.
– Zaczęliśmy rozgrywki obiecująco, ale tonujemy nastroje. Nie chcemy pompować balonika. Kandydatów do awansu jest wielu – zbroi się Podhale Nowy Targ, zbroi się Stalówka, otoczona sponsorami i przy udziale Marka Citki, a tradycyjnie mocne będzie KSZO.

– Awans uzyska jedynie mistrz. To chyba nie do końca sprawiedliwe rozwiązanie?
– I dlatego nieodzowna byłaby zmiana regulaminu rozgrywek. Wicemistrz każdej III ligi powinien rozgrywać baraże, bowiem na tym poziomie, przy wzrastających budżetach, o promocji decydować mogą detale.

– Sugeruje pan zmianę regulaminu?
– Tak.

– Baraże? Na podobieństwo tych z II ligi?
– To optymalne rozwiązanie. Z II ligi bezpośredni awans uzyskują mistrz i drugi zespół w tabeli, z kolei zespoły z miejsc 2–6 rywalizują w spotkaniach barażowych. Emocji zatem nie brakuje i jest o co grać.
A u nas? Przed rokiem Wisła Puławy zdominowała tę niełatwą przecież ligę, a pozostałe drużyny grały jedynie o honor. Sponsorzy wykładają pieniądze, a okazuje się, że kwestia awansu zostaje rozstrzygnięta na długo przed zakończeniem zmagań.
Mecze barażowe niewątpliwie uatrakcyjniłyby te rozgrywki. Obecna formuła wydaje mi się nie do końca logiczna.

– Nie wygląda pan na trenera, któremu prezes klubu wręczy kartkę ze składem.
– Absolutnie! – Ten mocny charakter nie stanowi problemu?
– Myślę, że nie. A te kartki ze składem prezesa to niepokojące zjawisko. Jeśli trener pozwoli sobie na tego typu ingerencję, to niech lepiej odda sprzęt i nie pokazuje się więcej w klubie.

– Bywało i tak?
– Powiedzmy, że pojawiały się pewnego rodzaju sugestie, czy naciski, ale dosyć szybko ustalaliśmy hierarchię. Trener musi mieć to coś, nie może pozwolić sobie wejść na głowę. Nawet kosztem utraty pracy.

– Hiszpanie nazywają to "los cojones…"
– Musisz mieć te "cojones", bo stracisz szacunek w szatni. A bez szacunku ani rusz.

– Niedawno miałem przyjemność rozmawiać z Adamem Topolskim, który uzmysłowił mi sporo. Było o trenerce, nie zabrakło tez żartów. A na koniec ze śmiechu oblałem się kawą.
– I wcale się nie dziwię, bo rozmawiając z nim można się uśmiać do łez. W naszej piłce działy się rzeczy, których nie wymyślono nawet w "Misiu".

– To może mi pan wytłumaczyć jeszcze jedną rzecz?
– Tak?

– Jak to się stało, że nie zdobył pan bramki w reprezentacji?
– To minusik w całej karierze. Uzbierałem 22 występy, ale nie udało się trafić na listę strzelców. Czy mogłem osiągnąć więcej?
I tak, i nie. Czasem człowiek usiądzie i się zastanawia…
Różne refleksje przychodzą, ale chyba nie mam powodów do narzekań. Nie każdemu dane jest reprezentować kraj, zdobyć mistrzostwo Polski i wystąpić w Lidze Mistrzów.

– I nie każdy zostaje Piłkarzem Roku.
– No właśnie. Nie mogę narzekać.

– A Janusz Wójcik i okrzyk "kiełbachy do góry"?
– Padały i takie słowa, ale to historia. Akurat o tym szkoleniowcu nie powiem złego słowa, nie tylko dlatego, że o zmarłych dobrze, albo wcale.
Trener Wójcik uczynił mnie pełnowartościowym reprezentantem Polski, wcześniej powoływano mnie sporadycznie. I co najważniejsze – był to trener, który wywalczył wicemistrzostwo olimpijskie. Jak Kazimierz Górski. Nikt dotąd nie powtórzył tego sukcesu, a więc zamykamy temat i czapki z głów.

– Na powtórkę raczej się nie zanosi.
– Niestety.

– Powoli zmierzamy do brzegu, a o czerwonej kartce w Gruzji ani słowa…
– Przydarzyła się, cóż zrobić? W Tbilisi grałem przeciw Temurowi Kecbai, przyszłemu koledze z Anorthosisu Famagusta. Rywalizowaliśmy w tych samych rejonach boiska.

– Cóż to był za piłkarz! Lub inaczej – pan piłkarz.
– Oj tak, piłkarz przez wielkie P! Proszę mi wierzyć, to, co wyczyniał Kecbaja podczas zajęć zapierało dech w piersiach. Rzadko spotyka się tak wyszkolonego gracza. Samo podejście do zawodu oraz zaangażowanie stanowiły wzór do naśladowania. Kecbaja został na wyspie, ożenił się z Cypryjką i wiedzie spokojne życie.
A co do meczu z Gruzją, to nie był dla mnie szczególnie udany.

– Wszyscy zagrali poniżej możliwości.
– Otoczka nie sprzyjała odniesieniu sukcesu – mecz był w porze południowej, w palącym słońcu. Na trybunach dominowały służby mundurowe, co potęgowało dziwne uczucia. Kartkę zobaczyłem w momencie, gdy szykowałem się do zejścia z boiska. Chwilę wcześniej poprosiłem o zmianę, a w ferworze walki, upadając, instynktownie dotknąłem piłki ręką. Arbiter mógł inaczej zakwalifikować to zagranie, podjął jednak inną decyzję.

– To chyba będzie na tyle. Poskakaliśmy sobie po tematach...
– Wolny strzelec, to i po tematach skacze!

– Też prawda! Ale chyba będziemy kończyć, bo muszę w końcu coś zjeść. A pan w dalszym ciągu lubi spaghetti?
– Naturalnie. Uwielbiam makarony w każdej postaci.

– W takim razie mamy podobnie. Planowałem grilla, ale niestety pogoda się popsuła. Czy w "Polsce B" też ciągle pada?
– Niestety i powoli robi się problem. Niebawem gramy mecz, a zapowiadają dalsze opady. Boisko niby przygotowane do gry, ale gdzieniegdzie stoi woda i trzeba będzie użyć maszyny do odsysania.

– Jak we Frankfurcie?
– Miejmy nadzieję, że nie. A wie pan, ostatnio oglądałem znów ten mecz. W normalnych warunkach Polacy byliby faworytami. Przezorni Niemcy pragnęli za wszelką cenę zniwelować różnice i nawet po latach widać to jak na dłoni…

Najlepsze interwencje Łukasza Fabiańskiego w kadrze [WIDEO]
Łukasz Fabiański
Najlepsze interwencje Łukasza Fabiańskiego w kadrze [WIDEO]

Najnowsze
To koniec! Legenda Barcelony żegna się z futbolem
nowe
To koniec! Legenda Barcelony żegna się z futbolem
| Piłka nożna 
Ivan Rakitić kończy karierę po zakończeniu sezonu (fot. Getty).
Złe wieści dla Świątek. Najgorzej od ponad trzech lat
Iga Świątek (fot. Getty Images)
Złe wieści dla Świątek. Najgorzej od ponad trzech lat
| Tenis / WTA (kobiety) 
To nie żart. 14-letni Polak za kierownicą bolidu!
Cezary Bień w bolidzie Formuły 4 (fot. informacja prasowa)
nowe
To nie żart. 14-letni Polak za kierownicą bolidu!
| Motorowe / Formuła 1 
Ostatnia kolejka Ekstraklasy: ten mecz pokażemy w TVP!
Przed nami ostatnia kolejka Ekstraklasy. Ten mecz pokażemy w TVP! (fot. PAP)
pilne
Ostatnia kolejka Ekstraklasy: ten mecz pokażemy w TVP!
| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa 
Są powołania! Znamy skład reprezentacji Polski na kolejny mecz
Trener Rafał Dobrucki i reprezentanci Polski (fot. Getty).
Są powołania! Znamy skład reprezentacji Polski na kolejny mecz
| Motorowe / Żużel 
Wielki transfer reprezentanta. Potwierdzone przenosiny do Bundesligi!
Arkadiusz P
Wielki transfer reprezentanta. Potwierdzone przenosiny do Bundesligi!
| Piłka nożna / Niemcy 
Ośmieszył rywala! Genialna asysta Majewskiego [WIDEO]
fot. TVP Sport
Ośmieszył rywala! Genialna asysta Majewskiego [WIDEO]
| Piłka nożna / Betclic 1 Liga 
Do góry