| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Thabo Cele, który występował latem w barwach Republiki Południowej Afryki na igrzyskach olimpijskich w Tokio, podpisał kontrakt z ekstraklasowym Radomiakiem Radom. 24-latek w rozmowie z TVPSPORT.PL opowiedział między innymi o trudnym dzieciństwie w Afryce, wyprowadzce z domu w wieku trzynastu lat, epizodzie w barwach Benfiki, grze z Joao Felixem oraz kulisach transferu do Radomiaka.
Maciej Ławrynowicz, TVPSPORT.PL:– Pochodzisz z dużego miasta, z Durbanu. Jak wspominasz dzieciństwo i swój dom rodzinny?
Thabo Cele, pomocnik Radomiaka Radom:– Mam dużą rodzinę. W momencie, w którym się urodziłem, moi rodzice nie byli małżeństwem, więc żyliśmy troszkę w rozłące. Dorastałem w rodzinie po stronie mamy. Przyzwyczaiłem się, że z tatą spotykałem się, gdy miał wolne: w weekendy albo w wakacje. W domu było nas bardzo dużo. Byli wujkowie, kuzyni, siostry. To trochę skomplikowane, ale nie mieliśmy wystarczająco dużo pieniędzy. Mieliśmy za to co innego: miłość, szczęście, wzajemną troskę.
– Wartości, których nie można kupić za pieniądze.
– Dokładnie. Pochodzę zresztą z chrześcijańskiej rodziny. Żyliśmy wiarą, nadzieją. Modliliśmy się codziennie mimo problemów finansowych.
– Zdarzały się sytuacje, że nie było nic do jedzenia?
– Nie mogę raczej tak powiedzieć. Były po prostu sytuacje, że jadło się tylko to, co było. Nie miałem wyboru. Czasami wracałem po meczu do domu, otwierałem lodówkę i nie było nic. Zostawał na przykład tylko sam chleb. Czasami zdarzały się też sytuacje, że nie miałem na nic pieniędzy i musiałem dzwonić do mamy, żeby dała mi na ten chleb. Z perspektywy czasu się z tego śmieję, ale wtedy było naprawdę trudno. To wszystko sprawiło, że dziś jestem silniejszy.
– Ostatecznie charakter kształtuje się właśnie w takich trudnych momentach.
– Zdecydowanie. Gdy jesteś głodny, zły, dużo myślisz, to wtedy pojawia się ten wewnętrzny ogień, to pragnienie, żeby coś zmienić. To naprawdę budujące. Te wszystkie rzeczy sprawiły, że jestem tym, kim jestem.
– W wieku trzynastu lat wyjechałeś daleko od domu, żeby móc rozwijać swoją karierę piłkarską. Wyprowadzka w tak młodym wieku, trudne warunki w domu - twoje dzieciństwo nie należało do najłatwiejszych.
– Wychowałem się w KwaMashu koło Durbanu. Zaczynaliśmy grać po prostu na ulicy. Dopiero później udało mi się trafić do lokalnego zespołu, który nazywa się Induna Academy. Jak miałem 13 lat to przeprowadziłem się do stolicy RPA, do Johannesburga. Tam trenowałem w profesjonalnej akademii. Było bardzo ciężko, ale to było coś, czego ja w życiu zawsze chciałem. Teraz to procentuje. Tamten okres przygotował mnie mentalnie, wydoroślałem.
– Co było wtedy dla ciebie najtrudniejsze? Życie bez rodziny, samotność a może całkowicie nowe otoczenie i konieczność dostosowania się do niego?
– Tak naprawdę to wszystko po trochu. Ale ja tak bardzo pragnąłem grać zawodowo w piłkę, że znosiłem wszystko. Nie czułem się źle z myślą, że muszę opuścić dom. Było to trudne, ale wiedziałem, że jadę spełniać marzenia. W przypadku bycia piłkarzem, życie z dala od rodziny jest częścią tego zawodu. Najtrudniejszy moment był jednak dwa lata później, gdy odrzucili mnie i musiałem wracać do domu. Pamiętam drogę powrotną. Cały czas płakałem. Byłem sfrustrowany. Musiałem zacząć na nowo szukać swojej drogi i wtedy dołączyłem do KZN Academy właśnie w moim rodzinnym mieście, w Durbanie. Graliśmy na jednym z międzynarodowych turniejów przeciwko takim drużynom jak PSV, Arsenal, Celtic. To był turniej U-19, a ja miałem osiemnaście lat. To było doświadczenie, które pozwoliło zobaczyć na własne oczy europejski futbol. To było takie "wow". Granie przeciwko nim na nowo rozpaliło we mnie pragnienie, by trafić do Europy.
– Wracając do domu z Johannesburga, miałeś poczucie, że świat spada ci na głowę?
– Tak. Czułem, że zaprzepaściłem swoją szansę, by trafić do profesjonalnego futbolu. Wydawało mi się, że wracam do punktu wyjścia i znowu będę musiał zaczynać wszystko od zera. Byłem po prostu smutny. Emocjonalnie to trudny moment. Frustracja po czasie przerodziła się w taki wewnętrzny ogień, który pchał mnie do treningów, kazał mi ciężko pracować.
– Było warto?
– Było. Zdarzały się już chwile, że chciałem po prostu rzucić szkołę i spróbować gdzieś indziej, ale rodzina i przyjaciele mocno mnie wspierali. Posiadanie właściwych ludzi wokół siebie zdecydowanie mi pomogło.
– Wspomniany turniej międzynarodowy to impreza, na której zostałeś dostrzeżony przez europejskich skautów?
– Tak. Celem turnieju było w ogóle wychwycenie największych talentów i powołanie ich do młodzieżowych reprezentacji RPA. Było również wielu skautów z europejskich klubów, którzy obserwowali ten turniej. Mój talent nie został dostrzeżony przez przedstawicieli klubów, przeciwko którym grałem, ale dostaliśmy możliwość pokazania się na przykład w Portugalii. Dyrektor akademii, w której grałem, był w połowie Portugalczykiem a w połowie obywatelem Republiki Południowej Afryki. Miał dobre kontakty w Portugalii i dlatego później tam trafiłem.
– Gra w Realu Sports Clube pewnie nie była tym, do czego dążyłeś, ale okazała się strzałem w dziesiątkę, bo dzięki temu później dostałeś ofertę z Benfiki.
– To prawda, ale w Realu grałem tylko sezon. Zostaliśmy wtedy mistrzem trzeciej ligi i awansowaliśmy do drugiej ligi. Wówczas zgłosiła się po mnie Benfika.
– W tym przypadku już chyba z ręką na sercu możesz powiedzieć, że trafiłeś do miejsca, o którym marzyłeś. Duży, europejski klub z fantastycznym zapleczem. Do tego regularnie wychowujący prawdziwe gwiazdy europejskiego futbolu. Miałeś okazję trenować z pierwszym zespołem?
– Jak to wszystko zobaczyłem, na mojej twarz było: wow! To był inny świat. Świat futbolu. Nagle widzisz pierwszą drużynę, która przygotowuje się do meczu Ligi Mistrzów. To działa na wyobraźnię i otwiera głowę. Przebywasz na co dzień z piłkarzami, którzy trenują w akademii, a za chwilę odchodzą za ogromne pieniądze do potężnych klubów. Miałem wielki świat futbolu na wyciągnięcie ręki. Czasami byliśmy zapraszani na treningi pierwszej drużyny. Nagle jesteś na boisku obok Edersona i myślisz sobie: "o ku**a!". Trenowałem z Joao Felixem, Rubenem Diasem, Pizzim czy z innymi, topowymi portugalskimi piłkarzami.
– Oglądałeś ich pewnie w telewizji, a nagle okazało się, że dzielicie razem jedną szatnię.
– Dokładnie, to było coś inspirującego. Podglądałem ich grę i byłem pełen podziwu.
– Który z tych topowych graczy zrobił na tobie największe wrażenie?
– Zdecydowanie Joao Felix. Akurat z nim grałem regularnie w Benfice B. Niesamowity człowiek. Jego kariera eksplodowała tak naprawdę w jednym momencie. To też coś inspirującego. Grasz przez wiele lat, a nagle w pół roku twoje życie może zmienić się całkowicie. Kolejni dwaj to Pizzi oraz Adel Taarabt. Lubiłem ich bardzo. Oni mieli taki szósty zmysł. Używali mózgu podczas gry. Byli inteligentnymi graczami. Zawsze mieli rozwiązanie na każdy problem. I ja chciałbym to poprawić w mojej grze. Chciałbym być takim piłkarzem, który zawsze znajdzie jakieś dobre rozwiązanie. Jeżeli drużyna ma problem, żeby wyjść z piłką od tyłu, to poprzez moją grę, chciałbym jej to umożliwić. Jeżeli jest problem z pressingiem, to też chciałbym znajdować na to swoje rozwiązanie. Ci piłkarze, których widziałem, mieli taką zdolność do zauważania wielu rzeczy na boisku. Chciałbym sam doskonalić to u siebie.
– Co poszło nie tak, że ostatecznie nie udało ci się przebić i po wypożyczeniu musiałeś szukać sobie nowego klubu?
– Trudno powiedzieć. Przeżyłem fajne chwile, choć ostatecznie Benfica nie okazała się dla mnie najlepszym miejscem. Mało grałem. Były pewne komplikacje. Doznałem na samym początku urazu. Później po wypożyczeniu dano mi wolną rękę w poszukiwaniu klubu. Trafiłem do drugiej ligi, do Cova Piedade. Tak naprawdę tam nauczyłem się, co to znaczy być profesjonalnym piłkarzem.
– Zaplecze ekstraklasy i miejsce, w którym wreszcie zacząłeś grać regularnie.
– Regularna gra nauczyła mnie tego, jak zachowywać się pod presją. Zdecydowanie dojrzałem piłkarsko.
– Po trzech latach rozpocząłeś poszukiwania nowego klubu. Z tego co słyszałem, na twoje nieszczęście brakowało ofert z portugalskiej ekstraklasy. Pojawiła się jedynie konkretna propozycja gry w Kaizer Chiefs, w RPA. Podobno było nawet bardzo blisko podpisania kontraktu.
– Szczerze powiedziawszy, zagrałem bardzo dobry sezon i spodziewałem się, że przyjdzie po mnie jakiś klub i mnie weźmie. Tak się jednak nie stało. Były kluby, które chciały podpisać ze mną kontrakt przed olimpiadą. Tak się jednak nie stało, a ja wróciłem z igrzysk bardzo późno. Drużyny były już skompletowane, rozpoczęły granie. Nie wiem, dlaczego sprawy nie potoczyły się po mojej myśli. Oglądając ekstraklasę portugalską, odnoszę wrażenie, że mam wystarczającą jakość, żeby grać na takim poziomie. Nawet tutaj wydaje mi się, że mam to minimum potrzebne, by sobie dobrze radzić. Plan był taki, żeby pojechać na igrzyska olimpijskie w Tokio i pokazać się szerszej publiczności. Tak też się stało, natomiast nie mam naprawdę pojęcia, dlaczego nie było żadnej konkretnej oferty z Portugalii. Nie wiem, czy widzieli moje mecze, czy obserwowali mnie podczas poprzedniego sezonu. To nie był jakiś niesamowity sezon w moim wykonaniu, ale był bardzo przyzwoity. Igrzyska to była scena, na której mogłem się pokazać, bo ja mam wysokie ambicje. Chciałbym pewnego dnia wystąpić na przykład na mistrzostwach świata. Teraz jestem w Radomiaku, chcę pomóc klubowi i ostatecznie wykonać krok naprzód, którego potrzebuję.
– W Radomiu byłeś dwukrotnie. Pierwsze negocjacje zakończyły się fiaskiem. Pojawiały się takie głosy, że byłeś tym faktem załamany i mocno to przeżyłeś.
– Nie ukrywam, że jak przyszedłem tutaj pierwszy raz, to bardzo spodobał mi się klub i cały projekt, który mi przedstawiono. Początkowo nie udało nam się niestety dojść do porozumienia z klubem. Chodziło o pewne warunki kontraktowe. Musiałem znowu wracać do domu, bo byłem wolnym zawodnikiem. Będąc bez kontraktu, zawsze chcesz dla siebie jak najlepiej. Chcesz wynegocjować najlepsze warunki i znaleźć najlepszą opcję. Bardzo dużo wtedy myślałem, bo wszystko działo się bardzo szybko. Poleciałem do Portugalii i miałem wciąż kilka innych propozycji. Pracowaliśmy cały czas i nagle po raz drugi zadzwonił Radomiak. Za drugim razem lepiej się komunikowaliśmy. Szybko ustaliliśmy warunki i ja je zaakceptowałem, bo tak jak wspominałem wcześniej, spodobał mi się ten projekt.
– Potrzebowałeś poczucia, że wybierasz klub, który naprawdę cię chce i liczy na ciebie?
– Jeżeli ktoś chce, żebym do niego wrócił, to znaczy, że coś dla niego znaczę. Oczywiście, gdziekolwiek w życiu nie pójdę, wszędzie będę musiał walczyć o swoją pozycję, ale w tamtym momencie to zrobiło na mnie wrażenie. Dlatego tu jestem. Dostałem szansę i zrobię wszystko, żeby pokazać najlepszą wersję siebie. Radomiak to dla mnie dobre miejsce. Spodobała mi się mentalność i nastawienie prezesów. Klub przeszedł drogę z II ligi do Ekstraklasy i ciągle chce się rozwijać, chce rosnąć. Czekamy na nowy stadion, dążymy do tego, żeby trenować w lepszych warunkach, zdobywać kolejne cele. To dobra kombinacja i ja do niej pasuję. Też jestem w procesie rozwoju.
– Jeszcze przed podpisaniem kontraktu z Radomiakiem oglądałeś domowy mecz drużyny z Termalicą Bruk-Bet Nieciecza. Na konferencji prasowej poprzedzającej ten mecz trener Dariusz Banasik powiedział żartobliwie, że dużo się śmiejesz. To prawda?
– Haha, nie wiem. Jestem po prostu sobą. Na razie więcej obserwuję i jestem raczej cichy. Osobiście lubię rozmawiać i poznawać drugiego człowieka. Uczę się tutaj wszystkiego. Nie jestem jakoś niesamowicie towarzyski, ale lubię przebywać w towarzystwie osób, które są bardziej inteligentne ode mnie.
– Mówi się, że Radomiak słynie z bardzo dobrej atmosfery. Miałeś już okazję doświadczyć tego na własnej skórze?
– Na ten moment nie zawarłem może jakichś głębokich znajomości, ale to też się rozwija. Wiadomo, język jest jakąś przeszkodą. Jeżeli chodzi o szatnię to jest sporo śmiechu. Nazywają mnie "50 Cent", bo czasami ubieram się jak hip-hopowiec. Oczywiście, czasami pojawią się też pewne komplikacje. To futbol. Nie wszyscy potrafią rozmawiać jeszcze po angielsku, ale ja chcę nauczyć się polskiego. Myślę, że to trudne, ale spróbuję. Warto rozumieć ludzi, z którymi pracujesz. Gdy zrozumiesz język, to potem możesz poznać ich osobowość, ich mentalność, a to jest bardzo ważne.
– Pamiętam nawet taki filmik, który krążył na Twitterze przed podpisaniem kontraktu z Radomiakiem. Ty na tym nagraniu spacerowałeś uśmiechnięty przez plażę, śpiewałeś pod nosem, tańczyłeś. Wyglądasz na pozytywnie usposobionego człowieka.
– Taki jestem. Mam dobrą duszę. Słucham afrykańskiego house'u, reggae, hip-hopu. Futbol i muzyka to jest moje życie. Cały czas pozytywne wibracje, pozytywne nastawienie. Kocham to.
– Wracając na boisko, co musi się wydarzyć, żebyś uznał ten sezon z Radomiakiem za udany?
– Chciałbym po prostu, żeby i drużynowo, i indywidualnie, to był dobry sezon. Fajnie, gdybyśmy byli wysoko w tabeli. Na samym końcu chciałbym po prostu rozwinąć się jako piłkarz, człowiek i być bliżej marzeń, do których dążę.