Ponad rok temu umarł Diego Maradona. Argentyna pogrążyła się w długiej żałobie, ponieważ straciła kogoś, kto ją uosabiał. Tak uważa także zajmująca się naukowo Ameryką Łacińską dr Joanna Gocłowska-Bolek z UW, która przybliża raz jeszcze ten fenomen. Nie można go sprowadzać tylko do futbolu. Diego pojawiał się bowiem i zwykle źle kończył na wielu polach.
Bartłomiej Najtkowski, TVPSPORT.PL: – Diego Maradona umarł, a niedomówień i kontrowersji wokół okoliczności tej śmierci przybywa...
Joanna Gocłowska-Bolek: – Rzeczywiście, okoliczności śmierci Maradony to jest coś, czym Argentyna nadal żyje. Wzbudza to wątpliwości. Kolejne doniesienia potwierdzają powszechne przekonanie, że wielu przyczyniło się do zgonu. Nie umarł, a został zabity...
– A kogo społeczeństwo obarcza winą za to nieszczęście?
– Oskarżenia są kierowane głównie w stronę jego lekarzy. Oni bronią się, że Diego pozostawał głuchy na ich zalecenia i sam doprowadził siebie do śmierci. Ujawnione zostały ostatnio rozmowy ludzi z jego otoczenia. Wynika z nich, że oni nie chcieli, by Maradona był odbierany przez córki ze szpitala. Usiłowali trzymać go w swoich rękach. Traktowali go jak skazańca. Stał się ofiarą wielu osób, swojego zachowania i sławy.
– Czy u kresu życia nie robiono Maradonie krzywdy, czyniąc go postacią karykaturalną? Wysyłano go na Białoruś (krótki, kuriozalny pobyt w Dynamie Brześć), do klubu z obszaru El Chapo, słynnego barona narkotykowego, pokazywano odurzonego podczas mundialu.
– Trzeba mieć na uwadze, że Maradona urodził się w południowych przedmieściach Buenos Aires, de facto w faweli, w wielodzietnej rodzinie. W wieku 8 lat trafił do profesjonalnej drużyny, więc nie miał czasu na naukę. Jego pochodzenie, biedni rodzice, ojciec pochodzący częściowo od Indian Guarani – to wpłynęło na sposób postrzegania świata. Dlatego pewnie od najwcześniejszych lat, gdy wypowiadał się dla mediów, widoczna była fascynacja lewicowymi ideologiami. Jego wizyty, chociażby na Białorusi, to dobry dowód.
– Czyli przyczyniło się do tego środowisko, w którym był od dziecka?
– Tak. Musimy łączyć to właśnie z jego pochodzeniem, otoczeniem niewykształconych. Nikt nie powiedział mu, jak ma kierować swoim życiem. Diego jest przedstawiany jako pędzący ku samozagładzie skazaniec. Narkotyki, lekomania, środki przeciwbólowe od najmłodszych lat – to nawet niewiarygodne, że przetrwał tak długo. Gdy był nastolatkiem, wpadł w ręce lekarzy faszerujących go środkami przyspieszającymi wzrost masy ciała.
– Miał naturę buntownika i gorący temperament. Czy to sprawiało, że był bliższy zwykłym ludziom? Argentyna potrzebowała chyba bohatera nieidealnego?
– Oczywiście. Jego losy ściśle wpisują się w historię Argentyny. To postać tragiczna. Historia Argentyny to też wzloty i upadki. Diego od najmłodszych lat był symbolem, stał się celebrytą wbrew pochodzeniu, ubóstwu. Nie potrafił sobie z tym poradzić. A jego sława dawała nadzieję gorzej sytuowanym Argentyńczykom. Potrzebowali takiego idola, który inspiruje i jednocześnie ma rysy na wizerunku. Maradona podziwiał lewicowych przywódców, bo znał biedę. Podziw dla populistów w Ameryce Łacińskiej to swoiste wezwanie do zainteresowania się nizinami społecznymi. To część jego legendy.
– W biografii napisanej przez Jimmy'ego Burnsa jest sugestia, że Maradona dobrze czuł się w towarzystwie papieża Franciszka, bo obaj wychowali się w kulcie peronizmu, ideologii propagującej równość. Czy to aby nie jest nadinterpretacja? Może ta postawa wynikała po prostu z solidarności z ubogimi? W książce wspomniano też o przytyku wobec Jana Pawła II: macie w Watykanie tyle bogactwa...
– Tak, krytykował złote sufity. To pojawia się w wielu relacjach. Ta wypowiedź była pochodną jego stosunku do świata po dojściu do sławy i pieniędzy. Miał poczucie niesprawiedliwości, zdobył się na refleksję: dlaczego innym z dzielnic nędzy nie było to dane to, co mnie. Rzeczywiście nie wynikało to z żadnej ideologii. A ta jego podatność na populizm wiąże się z brakiem wykształcenia. Tak czy inaczej z czasem chętnie wykorzystywali go radykalni lewicowcy. Jego przesłanie, credo jest tym, z czym Argentyńczycy się utożsamiają.
– Tę legendę wzmacniają też gole strzelone Anglii podczas mundialu w Meksyku. Maradona okazał się symbolem zemsty...
– Tak, Diego zemścił się na znienawidzonych Anglikach. Argentyna przegrała w 1982 r. wojnę o Falklandy (Malwiny). Notabene to była wojna wywołana w celu zogniskowania uwagi społeczeństwa na czymś innym niż kolejne represje junty. Ta przegrana sprawiła jednak, że Argentyńczycy czuli się nie tyle pokonani, co oszukani. Był to więc odwet nie tylko piłkarski, ale też polityczny. To jest pamiętane Maradonie. I tak Diego stał się bohaterem narodowym.
– Czy to jest wyjątkowa historia piłkarza zaangażowanego w poważne sprawy? Był jeszcze w Brazylii "demokrata" Socrates, który mówił "nie" juncie, ale to chyba inna skala.
– Maradona jest wyjątkowy. Gdy piął się w piłkarskiej hierarchii były akurat czasy dyktatury wojskowej. Generał Jorge Videla musiał czymś odciągnąć uwagę społeczeństwa od przemocy, morderstw i porwań opozycjonistów pod osłoną nocy. Maradona był takim spoiwem narodu, symbolem wielkiej Argentyny. Trudno było oczekiwać, że biedny chłopak będzie sprzeciwiał się generałowi. Co więcej, Videla promował go, stawiał na piedestale. Wmawiał Argentyńczykom, że Maradona jest bohaterem.
– To nie był koniec umizgów autokratów.
– Następni liderzy polityczni, którzy także widzieli tę sympatię dla lewicowych poglądów, również sprawnie to wykorzystali. Mowa o Hugo Chavezie, Fidelu Castro, Evo Moralesie. Maradona robił to z przekonaniem, nie szukał profitów. Wspierał tych przywódców, mając przekonanie, że są po stronie ciemiężonego ludu.
– Argentyńczycy nadal identyfikują się w dużej mierze z tymi dążącymi do zbudowania inkluzywnego, egalitarnego społeczeństwa? Peronizm chyba wciąż cieszy się sporym poparciem.
– Tak było... Ostatnie wybory, z jesieni tego roku, pokazały jednak, że peroniści nie uzyskali większości w Senacie. Stało się tak pierwszy raz od 30 lat, czyli od roku, gdy Argentyna odzyskała demokrację. Peroniści zobaczyli czerwoną kartkę, a do tej pory dominowali w kraju. Te przekonania były dla Argentyńczyków istotne. Obecna władza prezydencka, duet Fernandez-Kirchner, to są politycy silnie osadzeni w peronizmie. Dopiero teraz Argentyńczycy stawiają taki znak zapytania. Peroniści mogą być kwestionowani w najbliższym czasie. Przypadek Diego wpisywał się w preferencje polityczne Argentyńczyków. Oczywiście, że nie dotyczy to wszystkich.
– Czy to największy idol w Ameryce Południowej w XX wieku?
– Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy był największym idolem. Dla wielu tak, z tym że tylko w XX wieku. W XXI ta sława przyblakła. Wypowiadał się bełkotliwie, jego działania bywały żenujące. W poprzednim stuleciu jednak fascynował i inspirował mnóstwo ludzi.
– Czy po śmierci nie był oceniany zbyt wyrozumiale? Wydaje się, że kult Maradony był tak ogromny, iż jakakolwiek krytyka wymagała odwagi.
– To nie jest postać pomnikowa. Jego słabości były znane opinii publicznej. Argentyńczycy uczestniczyli razem z Maradoną w swoistej grze pozorów. Gdy dostawał rolę w różnych imprezach, to zastanawiano się nawet, czy jeszcze da radę. Po śmierci Diego komentarze były jednoznaczne: umarła legenda futbolu. Kontrowersje wokół jego odejścia sprawiają, że Argentyńczycy tak chętnie krytykują możliwych sprawców nieszczęścia. Uważają, że jego zdrowie stało się kartą przetargową tych, którzy chcieli zrobić interes. Pojawiają się tylko sporadycznie głosy krytyczne potępiające znaną przychylność dla dyktatorów.
– W jego działalności była pewna sprzeczność. Stał się twarzą junty, by potem wspierać populistów lewicowych stojących po drugiej stronie barykady. Obie skrajności dbały, by nie skupiał się tylko na futbolu. A on nie był tego świadomy?
– Wspomniany brak wykształcenia był czynnikiem decydującym. Aktywny piłkarz nie ma czasu, by zgłębiać zawiłości, wczytywać się w coś ważnego. To, że ktoś przyszedł, prosząc, by wstawił się za jakimś człowiekiem, było w dobrej wierze lub... nie. Ale już po zakończeniu kariery świadomie okazywał wsparcie Hugo Chavezowi. Wystąpił nawet w jego programie. Będąc na Kubie, gdzie długo się leczył, dyskutował zapamiętale z Fidelem Castro. Traktował go jak drugiego ojca. Podatność na wpływy jest wyraźną wadą w przypadku Diego Maradony.
– Czy jest możliwe, że urodzi się kolejny taki fenomen, postać, z którą Argentyńczycy będą mogli utożsamiać się aż tak bardzo?
– Powiem krótko: nie będzie już nikogo takiego jak Maradona. On wpisywał się w argentyńską potrzebę odniesienia sukcesu. Był celebrytą XX wieku. Ta popularność bazowała na doświadczeniach mas. Teraz celebrytą łatwo jest zostać i łatwo stracić ten status. Diego zapracował na sławę.
– Leo Messi z tą introwertyczną osobowością, wychowaniem w dobrej rodzinie i brakiem złota drużyny narodowej podczas mundialu, nie może chyba dorównać Diego.
– Messi to inna postać, z którą Argentyńczycy nie potrafią się utożsamiać. On jest związany przede wszystkim z Europą. Chciałoby się powiedzieć jeszcze, że z Barceloną... Pozostanie tylko symbolem Barcy. Owszem, Diego grał w Europie, w Neapolu jest szczególnie uwielbiany, ale on czuł się Argentyńczykiem, wypowiadał się jak Argentyńczyk. Każde jego przybycie do Argentyny było wydarzeniem. Messi zostanie zapamiętany jako wybitny piłkarz Barcelony, ale nie wielka sława Argentyny.
– Istotnie, bywało i tak, że Argentyńczycy ironizowali, nazywając Messiego Katalończykiem.
– To pokazuje, że on nie jest nasz, "zdradził" nas, nie pracuje na naszą legendę. Ubolewam nad tym. Messi jest geniuszem futbolu, ale losy się tak ułożyły, że był wielki gdzie indziej. Argentyna nigdy nie pokocha go tak jak Maradonę.
– A zgadza się pani z twierdzeniem, że Argentyńczycy mają martyrologiczną wizję świata i wynoszą najchętniej na piedestał postaci upadłe, które imponowały talentem, bohaterstwem, ale z czasem pogubiły się w życiu?
– Przychylając się do tego twierdzenia, myślałam głównie o Maradonie. Historia jego życia to historia Argentyny. Rodacy pragnęli tego sukcesu. Upadek Diego też odzwierciedla kraj. Argentyńczycy próbują za nieszczęścia ojczyzny winić innych. Maradona był też nieszczęśliwy, niby był sam sobie winny, ale to inni go wykorzystywali, stał się przedmiotem manipulacji i ofiarą. To wpisuje się w myślenie Argentyńczyków o sobie, o kraju. Legenda Diego Maradony pozostanie częścią narodowych mitów Argentyny.
dr Joanna Gocłowska-Bolek - latynoamerykanistka z Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego.
Następne