{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Czy piłkarze boją się Twittera? "Każdy może cię obrazić"
Radosław Przybysz /
Po fali hejtu, która wylała się na niego po meczu z Chelsea, Mateusz Klich usunął swój profil na Twitterze. Tym samym niewielka grupa polskich piłkarzy aktywnych na tym portalu jeszcze zmalała. – Tu każdy może cię obrazić. Jeden sobie z tym radzi, drugi nie. Ale po co mieć Twittera i nie wchodzić w interakcje? – zastanawia się Rafał Gikiewicz – jeden z niewielu zawodowców, którzy nadal osobiście tam zaglądają.
– W Anglii Twitter to w ogóle jest chory. W porównaniu do Anglii, to na polskim Twitterze jest kultura. Wiadomo, że wszędzie jest patologia, ale w Anglii niektórzy to po prostu "zwierzęta" – mówił Mateusz Klich w rozmowie z Foot Truckiem opublikowanej 30 listopada.
Nie minęło kilka dni, a sam padł ofiarą nagonki, po tym jak głupim faulem sprokurował rzut karny, który zadecydował o porażce Leeds z Chelsea 2:3. Kibice "przejechali się po nim" do tego stopnia, że usunął konto. Nie on pierwszy i pewnie nie ostatni.
Wojciech Szczęsny pierwszy raz zniknął z Twittera w 2013 roku, ale konta nie usunął. Wrócił na nie w 2016 roku, wszedł w kilka polemik i tyle go widzieli. Wyrósł z tego.
Grzegorz Krychowiak nadal jest aktywny, czasem nawet odpowie na czyjś tweet, ale głównie skupia się na promowaniu swoich biznesów, ewentualnie podaje dalej wpisy Krasnodaru.
Robert Lewandowski od czasów "le cabaret" nie wychodzi poza oficjalne komunikaty w języku angielskim, takie same jak na Instagramie. Tak samo podchodzą do tego Arkadiusz Milik, Łukasz Fabiański czy Matty Cash. Zachodnia szkoła (choć akurat piłkarze z Wysp coraz częściej dzielą się z twitterowiczami swoimi autentycznymi przemyśleniami, patrz: Bellingham, Henderson czy Sterling).
Kamil Glik ogranicza się do retweetów i automatycznego linkowania do swoich postów na Instagramie. Jan Bednarek i Karol Linetty publikują jeszcze rzadziej, ostatnio ze średnią raz na rok. Maciej Rybus głównie odpowiada.
Piotr Zieliński, Tymoteusz Puchacz, Paweł Dawidowicz, Tomasz Kędziora, Jakub Moder, Kamil Jóźwiak, Przemysław Frankowski, Kacper Kozłowski i Adam Buksa w ogóle nie mają profilu na TT (jako jedni z wielu). Dawid Kownacki od czasów "dychy Kownasia" nic nie publikował aż w końcu usunął konto. Karol Świderski ma, ale praktycznie nieaktywne. Sebastian Szymański też nigdy nic tam nie dodał.
Czytaj też:
Reprezentacja Polski. Jakub Świerczok odniósł się do zarzutów o doping. "Deklaruję chęć współpracy"
Wszyscy mają za to Instagrama. Polski piłkarz bez Instagrama jak bez Whatsappa – nie istnieje. – Instagram jest bardziej "na pokaz". Wrzucasz ładne zdjęcie, ludzie dają ci lajka albo serduszko w komentarzu. A Twitter polega na czytaniu ze zrozumieniem i interakcji. Każdy może cię obrazić. Jeden sobie z tym radzi, drugi nie – tłumaczy nam Rafał Gikiewicz.
"Giki" to jeden z niewielu popularnych, polskich piłkarzy, którzy na Twitterze są aktywni, wchodzą w dyskusję i ewidentnie piszą sami, a nie robią to za nich agencje. Można ich policzyć na palcach obu rąk: jego brat Łukasz, Jakub Rzeźniczak, Adrian Mierzejewski. Czasem zajrzą tu Artur Boruc czy Krzysztof Mączyński żeby bez ogródek odnieść się do dyskusji, w której ich oznaczono. W miarę regularnie, ale już bez żadnych kontrowersji (nie to, co kiedyś) tweetują Kamil Grosicki i Kamil Grabara.
Pytanie do psychologa
Twittera upodobali sobie dziennikarze, kibice (często ukrywający się pod pseudonimami) i... Zbigniew Boniek. Można odnieść wrażenie, że piłkarze stają się śmielsi parę lat po zakończeniu kariery. Gdy stają się niezależni, więcej mogą powiedzieć, a skóra jest grubsza. Najlepsze przykłady to Wojciech Kowalczyk (choć on sam nieraz grubo przesadził), Mariusz Piekarski, Cezary Kucharski, Michał Żewłakow, Sebastian Mila czy Wojciech Kowalewski. Czasem ten portal staje się wręcz miejscem publicznego prania brudów.
– Jest też miejscem, na którym każdy może wylać swoją frustrację. Jeśli ktoś przekracza granicę, to możesz go zbanować i mieć gdzieś. Ale z drugiej strony, po co mieć Twittera i nie wchodzić w interakcje? Po co czytać to wszystko? – zastanawia się Gikiewicz.
Jemu obrywa się regularnie. Wystarczy jedno nieopatrzne zdanie. Nie jest ulubieńcem twitterowej społeczności, ale niewiele sobie z tego robi. – Ostatnio hejt wylał się na mnie po meczu Bayernem. Części ludzi odpisałem, żeby to przemyślali. Po czasie wielu przeprasza. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, jak ten hejt może dotknąć, znaną osobę również. Tak jak teraz Klicha. Pytanie do psychologa, czemu jeden sobie z tym radzi i dalej wchodzi w dyskusje, a drugi woli się odciąć – dodaje.
Na ten moment wydaje się, że to nieodwracalny trend. Coraz mniej na Twitterze będzie naturalności i śmiałości ze strony piłkarzy. Tego skracania dystansu, które jest jednym z największych atutów tej platformy. Bo za dużo tu trollowania, żółci i bezrefleksyjnego obrażania.
Powinniśmy chyba przyzwyczaić się, że ci najbardziej znani będą ograniczać się do oficjalnych komunikatów. Albo w ogóle sobie odpuszczać, bo okazuje się, że Twitter nie jest im do niczego potrzebny. Zostaną ci, których nie ruszają hejterzy. I którym sprawia to frajdę.
Na szczęście media społecznościowe, w tym również Twitter, mają też swoje dobre strony. Źródło wiedzy, akcje charytatywne, bezinteresowna pomoc – to wszystko nadal tu jest. Piłkarze z elity też czasem dają coś od siebie. Gikiewicz na przykład często rozdaje chętnym kibicom darmowe bilety na mecze Bundesligi. Do dziś rozdał ich już ponad 70.