| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Szczyt umiejętności wciąż jest przede mną. Dla Legii Warszawa odrzuciłem oferty z Rosji oraz Cypru. Trafiłem do topowego klubu w Polsce, ale nie możemy zakładać, że nie może spaść z Ekstraklasy – ocenia Patryk Sokołowski, nowy zawodnik Legii.
Piotr Kamieniecki, TVPSPORT.PL: – Transfer do Legii jest spełnieniem marzeń?
Patryk Sokołowski: – W pewnym stopniu tak. Wywodzę się z Warszawy, od małego trenowałem w Legii i dla każdego wychowanka akademii, marzeniem jest zadebiutowanie w stołecznym klubie. Teraz chcę się dalej rozwijać przy Łazienkowskiej, a przy tym mam cel, by przywrócić blask Wojskowym. Chciałbym, by jesień była wypadkiem przy pracy, czymś jednorazowym i wierzę, że od kolejnego sezonu znów będziemy walczyli o mistrzostwo Polski.
Odkąd jestem wraz z moją żoną, to nie dane było nam mieszkać w Warszawie, a oboje jesteśmy ze stolicy! Rodzina się cieszy, ale nie patrzyłem na to tylko przez ten pryzmat. To po prostu miły dodatek.
– Kiedy po raz pierwszy pojawił się temat transferu do Legii?
– Pierwsze głosy o zainteresowaniu dochodziły do mnie już latem. Ale na konkrety trzeba było poczekać do końcówki rundy jesiennej. Na przełomie roku doszło do ostatecznych rozmów, które pozwoliły dopiąć temat moich przenosin na Łazienkowską.
– Od dawna byłeś zdecydowany na zakończenie przygody z Piastem?
– Pozostanie w Gliwicach było pewną opcją, ale przyznaję, że bardziej nastawiałem się na to, że odejdę z klubu. Poczułem, że muszę rozwijać się w innym miejscu, bo nadszedł czas na zrobienie kolejnego kroku. Wyobrażałem sobie, że będzie to odpowiedni moment, a dobra runda jesienna dodatkowo pomogła w podjęciu decyzji. Wyszło dość naturalnie.
– Temat transferu do Rosji przewijał się już od roku.
– Pojawiały się konkretne zapytania dotyczące możliwości transferu. Miałem jednak kontrakt z Piastem, a klub był zdeterminowany, bym pozostał w Gliwicach. Szanowałem taką decyzję i postanowiłem, że zostanę i dalej będę starał się pokazywać z jak najlepszej strony.
– Nie ciągnęło cię na wschód?
– Nie skusiłem się na Rosję. Wiadomo, że wiele zależy od klubu, oferty i perspektyw, bo to było najistotniejsze. Wydawało mi się, że ostatnia propozycja nie była optymalną pod kątem rozwoju.
Rok temu interesowały się mną PFK Soczi oraz FK Ufa. Teraz pojawiały się propozycje z klubów, które są w dolnych rejonach tabeli. Legia też jest na miejscu spadkowym, ale… to inna sytuacja. Mowa o największym klubie w Polsce, który dokonał jednorazowego wybryku.
– Inne kierunki?
– Szczerze mówiąc, nie brałem Ekstraklasy zbyt mocno pod uwagę. Chciałem trafić do topowego klubu z naszej ligi lub wyjechać do innego kraju. Legia jest daleko w tabeli, ale w moim mniemaniu to wciąż największy zespół w Polsce. To zdecydowało o mojej decyzji. Zagranica? Pojawiały się oferty z Cypru. Było też zainteresowanie z Belgii, ale brakowało konkretów. I takich kierunków było więcej, ale szczegółowe oferty przedstawiali jednak Rosjanie czy działacze klubów z Wyspy Afrodyty. W tamtym momencie uznałem, że to nie będzie optymalne rozwiązanie.
– Nie boisz się, że Legia spadnie?
– Nie boję się i patrzę w przyszłość z optymizmem. Widzę, że drużyna ma jakość, a atmosfera staje się coraz lepsza. Cały sztab dba o to, by piłkarze złapali dobrą dyspozycję motoryczną i piłkarską. W rundzie wiosennej musimy zacząć wygrywać mecze.
Sytuacja w tabeli jest bardzo zła, ale myślę, że wyjdziemy z tej sytuacji obronną ręką i zakończymy sezon na bezpiecznym miejscu. Nie ukrywajmy tego, że na najwyższe lokaty praktycznie nie ma już szans, ale wciąż pozostaje wyzwanie w postaci Pucharu Polski. To rozgrywki, które mogą nam pomóc w dostaniu się do Europy.
– Nikt w Warszawie nie dopuszczał myśli, że taki klub jak Legia mógłby spaść. Ale każdy kolejny miesiąc pokazywał, że niemożliwe nie istnieje.
– Na pewno nie możemy mieć mniemania, że Legia nie może spaść. Trzeba przestać liczyć, że zaraz będzie dobrze, odbijemy się i wszystko się ułoży. Powinniśmy zrobić wszystko, by w każdym spotkaniu robić wszystko, by wygrywać. Inne myślenie może być zwodnicze, co pokazała runda jesienna. Sam myślałem, że Legia potknęła się raz, drugi czy trzeci, a za chwilę ruszy. A tak jednak nie było. Trzeba zmienić podejście i udowodnić to wygraną na początku wiosny. Cel jest prosty: musimy zapierdzielać na maksimum i pokazywać, że cokolwiek się nie stanie, to możemy dawać z siebie wszystko.
– Możesz pomóc w zmianie podejścia? To ty masz być jednym z zawodników, który na swoje barki będzie brał pracę nad atmosferą czy zaangażowaniem.
– Sądzę, że trener też mi zaufa pod tym kątem. Jestem chłopakiem z Warszawy, który doskonale zdaje sobie sprawę z tego, w jakim znalazł się miejscu. Widzę sytuację, w której znalazł się klub i mam nadzieję, że jak najmocniej pomogę wszystkim kolegom z drużyny. Wierzę, że mogę pomóc w zaszczepieniu pozytywnego myślenia.
– Jesteś w stanie wstrząsnąć szatnią?
– Każdy ma inne temperament i charakter. Jestem spokojną osobą, choć potrafię się zdenerwować. Sądzę jednak, że staram się pomóc w wykrzesaniu z kolegów tego, co mają najlepsze do zaoferowania. Ale nie przez burę, a poprzez wsparcie w aspektach piłkarskich i taktycznych. Wolę dobrze nastrajać, by wszyscy mogli dać z siebie maksimum w kwestii boiskowej, ale też mentalnej. Patrząc z gliwickiej perspektywy, Legii brakowało pozytywnego nastawienia i dobrej energii, co było widać po straconych golach. Zawodnicy byli przybici, a w takiej sytuacji trzeba dalej robić swoje i odwrócić niekorzystny trend.
– W Legii zaczyna się tworzyć pozytywne nastawienie? Trener Aleksandar Vuković ma wpływ na waszą mentalność?
– Tak. Trener i sztab starają się zmienić mentalność i wartości zawodników. Możemy mówić też o dyscyplinie. Legia jest w tej chwili ukierunkowana na pracę, która pomoże nam wyjść z kryzysu. Drużyna to kupiła, choć mówimy jednocześnie o jedynej drodze do zmiany sytuacji. Ciężka praca pozwoli zbudować pozytywną atmosferę i jeden będzie czerpał dobre nastawienie. Tak to działa, że gdy każdy pójdzie w ogień za każdego, to wpływa to na budowę zespołu.
– Jak wyglądała twoja rola w szatni Piasta?
– Rosła wraz z moim stażem w Piaście. Na koniec byłem w radzie drużyny i byłem trzeci–czwarty w kolejce po kapitańską opaskę. Wszystko przebiegało harmonijnie, ale wzrastało wraz z podnoszeniem umiejętności. W Gliwicach nie brakowało doświadczonych Polaków, którzy odgrywali ważną rolę w szatni. Ale tacy piłkarze są też w Legii. Wystarczy wymienić Artura Boruca czy Artura Jędrzejczyka. To duet, który swoim doświadczeniem wiele pomaga. Wierzę jednak, że ja czy Mateusz Wieteska też jesteśmy potrzebni, bo możemy pomagać w kreowaniu pozytywnego nastawienia.
– Liczba obcokrajowców czy też odpowiedni bilans mają znaczenie?
– Wszystko zależy od miejsca. W Piaście było początkowo wielu obcokrajowców, ale atmosfera była bardzo dobra. Wpływ na to zawsze mają wyniki. Kiedy szliśmy w kierunku mistrzostwa Polski, to dobre nastroje napędzały się same. Gdy jest gorzej, to kilka dodatkowych procent może popłynąć od tych, którzy są zżyci z klubem lub występują w nim już dłuższy czas.
– Kiedyś zwracałeś uwagę na to, że jesteś biologicznie młodszy niż faktycznie wskazuje na to pesel. Dodatkowo wciąż się rozwijasz. To jak to jest: czujesz się jak 27-latek?
– Okrzepłem, dorosłem i pod względem fizycznym oraz mentalnym jestem w zupełnie innym miejscu niż choćby cztery lata temu. Inspiracją może być dla mnie Robert Lewandowski. On się rozwija i dlaczego miałbym nie stawać się lepszym z roku na rok? Trzeba patrzeć wysoko i wciąż sądzę, że szczyt moich umiejętności jest jeszcze przede mną.
– Długa droga do sukcesów może uszlachetniać? Mam na myśli fakt, że przebijałeś się do Ekstraklasy przez trzecią ligę.
– Nie znam tej drugiej drogi, w której wprost z juniorów wskakuje się do Ekstraklasy. To też dobre rozwiązanie dla tych, którzy są dobrze rozwinięci fizycznie. Pasuje mi tutaj przykład Kozłowskiego, który jest bardzo młody, ale znalazł się w odpowiednim miejscu. Ja nie byłem gotowy, by jako młodzieżowiec występować w najwyższej klasie rozgrywkowej. Zamiast tego dostałem bardzo trudną drogę, potrzebę przebijania się, ale i satysfakcję, bo wielu próbowało i im się nie udało. Mam satysfakcję, ale też świadomość tego, że przeszłość pomoga mi czerpać korzyści z teraźniejszości.
– Nie obawiałeś się, że ugrzęźniesz w trzeciej lidze w Elblągu?
– Nie patrzyłem tak na to w przeszłości. Chciałem rozwijać się i grać. Specjalnie zdecydowałem się odejść z drugiej do trzeciej ligi, by regularnie pojawiać się na boisku. Inna sprawa, że podjąłem duże ryzyko, na które mało kto chciałby się zdecydować. Granica jest bardzo cienka. Na koniec decyduje kombinacja szczęścia, zawziętości, uporu i umiejętności.
– Kluczowym momentem kariery były przenosiny do Wigier Suwałki?
– Też często tak myślałem. Odchodząc z Olimpii Elbląg w drugiej lidze, nie miałem na stole żadnej oferty. Byłem podstawowym zawodnikiem, ale jedyną opcją było podpisanie nowego kontraktu. Chciałem spróbować czegoś innego, konkretów nie było i stanęło na testach w Wigrach Suwałki. Droga nie była wymarzona, ale przekonałem trenera Skowronka, że warto na mnie postawić i podpisać ze mną kontrakt. Zaryzykowałem, choć sytuacja była mocno niepewna. Ale potem wszystko zaczęło się układać, bo grałem w pierwszej lidze, zyskiwałem pod kątem motorycznym, szybkościowym i rok później byłem gotów na transfer do Ekstraklasy.
Potem mogłem już rozwijać się pod okiem Waldemara Fornalika i przez ponad trzy lata zaliczyłem duży postęp. Mam wrażenie, że Piast był bardzo słusznym kierunkiem. Trafiłem we właściwe miejsce.
– Nie zostałeś podstawowym piłkarzem Piasta od początku. Nie było wątpliwości w kwestiach tego, co będzie dalej? Czy klubowi wystarczy zaufania?
– Trener często rozmawiał ze mną indywidualnie. W sezonie mistrzowskim wchodziłem na boisko głównie z ławki. Szkoleniowiec powtarzała, że we mnie wierzy, ale jednocześnie ma żelazną jedenastkę. I w pełni go rozumiałem, bo po co zmieniać coś, co prowadzi do tytułu? To byłoby nielogiczne. Potem w klubie doszło do zmian, odszedł choćby Patryk Dziczek i to też dało mi szansę na częstszą grę. Zdarzały mi się słabsze mecze, nie grałem pierwszych skrzypiec, a nadal potrafiłem czuć zaufanie od Fornalika. To trener, który mnie zbudował i jestem mu za to bardzo wdzięczny.
– Która pozycja i jakie zadania są dla ciebie optymalne?
– Myślę, że to pozycja numer osiem. Mogę grać wyżej i niżej, pełnić bardziej defensywną rolę, ale jestem w stanie pomóc drużynie w ataku, ale też w obronie. Mogę dołożyć coś ekstra do ofensywy. Najlepiej byłoby powiedzieć, że jestem w stanie wiele dawać od siebie przy takim ustawieniu, jak jesienią w Gliwicach.
– Jak się czujesz z tym, że pierwszy raz trafiasz do klubu, w którym faktycznie myśli się o tobie, jak o graczu pierwszego składu? Wcześniej zawsze trzeba było walczyć i coś udowadniać. Teraz jest inaczej.
– Zawsze zaczynałem jako underdog. Trafiałem z niższej do wyższej ligi, musiałem rywalizować i udowadniać swoją wartość. Ale nie jest też tak, że trafiam do Legii jako gwiazda. Zaczynam teraz na równych warunkach z innymi. Nadal w zespole jest kilku środkowych pomocników. Nie rozważam, obok kogo będę grał, ale w piłce działa to tak, że partner z linii jest jednocześnie twoim konkurentem do składu. Rywalizacji na pewno nie zabraknie. Andre Martins? Dochodziły do mnie głosy, że poniekąd przychodzę na jego miejsce, a Portugalczyk odejdzie z klubu.
Legia Warszawa będzie trenowała w Dubaju do 22 stycznia. Zanim mistrzowie Polski wrócą do kraju, rozegrają jeszcze dwa sparingi. Rywalami będą FK Krasnodar, a także FK Ryga. Transmisje obu meczów w TVP Sport, na TVPSPORT.PL, a także w aplikacji mobilnej oraz poprzez Smart TV.