Zjeżdżam po rozbiegu, ostatni skok, może po wygraną. I kątem oka widzę, że Norwegowie rzucili mi na najazd bryłkę lodu. Ledwo się z tego wyratowałem, o odległości nie było mowy – tak Józef Kocyan wspomina loty w Vikersund z 1967 roku. Chociaż w tamten weekend był o krok od rekordu świata, to do domu wrócił z niczym.