W środę 80 lat kończy Waldemar Marszałek, jeden z najbardziej utytułowanych polskich sportowców, wielokrotny motorowodny mistrz świata i Europy, 33-krotny mistrz kraju, który wielokrotnie ocierał się o śmierć. – Nie zaprzeczę – lubiłem tę adrenalinę, ale zabić się nie chciałem – przyznał.
Urodzony 13 kwietnia 1942 roku w Warszawie Marszałek sześciokrotnie stanął na najwyższym podium mistrzostw świata, a czterokrotnie był mistrzem Europy w wyścigach motorowodnych, wymagających wielkich umiejętności i nie mniejszej odwagi. Medali największych światowych i europejskich zawodów zebrał "worek", dokładnie 27.
Trafił do klubu o którym... przeczytał w gazecie
A zaczynał w 1959 roku. Wychował się na stołecznym prawym brzegu Wisły i z najdłuższą z polskich rzek związał się na całe sportowe życie. Podobnie jak z klubem Polonia, którego nigdy nie zdradził, tak jak najlepsza polska sportsmenka w historii, zdobywczyni siedmiu medali olimpijskich w lekkoatletyce, Irena Szewińska, a po zakończeniu kariery był nawet jego prezesem.
– Do klubu z Konwiktorskiej trafiłem po przeczytaniu ogłoszenia o naborze do sekcji motorowodnej, zamieszczonego w "Expressie Wieczornym". To wszystko przeszłość. Staram się nie wracać do tamtych chwil. Oczywiście była ogromna radość, kiedy zdobywałem mistrzowskie tytuły. Od pierwszego do ostatniego, szóstego złota światowego czempionatu upłynęło 17 lat – wspominał.
Wygrał też liczne, prestiżowe zawody o Puchar Europy i Puchar Świata. Jego łódki napędzały silniki Koeniga, które sam remontował i składał, zresztą – jako świetny mechanik – nie odmawiał tej przysługi nawet rywalom. Dostrzegły to władze Międzynarodowej Federacji Motorowodnej (UIM), przyznając mu Złoty Medal. W kraju uhonorowano go – w 1989 r. – Nagrodą Fair Play Polskiego Komitetu Olimpijskiego.
Zapytany przez kiedyś, co uważa za swoje najważniejsze zwycięstwo, poza powrotem na wodę po bardzo groźnym wypadku podczas zawodów pod Berlinem w 1982 r., odpowiedział, że najbardziej "smakował mu" ten pierwszy tytuł mistrza świata, na jeziorze Malta pod Poznaniem, przed polską publicznością. Poza tym ceni sobie ostatni triumf w mistrzostwach Europy w 1996 r. w Baia na Węgrzech.
Dzisiaj 80 lat Mistrza -Tato, kocham Cię i dziękuję za wszystko -jesteś wspaniałym sportowcem i jeszcze wspanialszym Ojcem. Urodziny w pięknej oprawie na Jubileuszu,za który bardzo dziękuję @MuzeumSportu ����❤️ Today we celebrate 80 birthday of our Champ - I love you so much,Dad pic.twitter.com/kUIN54qEwu
— Bartek Marszałek (@BartekMarszalek) April 13, 2022
Wciąż nie zakończył kariery
Sławny motorowodniak, zwany przez podziwiających jego wyczyny także "marszałkiem wodnym", nigdy oficjalnie nie zakończył kariery. Pożegnanie utytułowanego sportowca planowano w Warszawie w 2002 roku podczas mistrzostw Europy w klasie O-350.
– Na Wiśle miałem się ścigać po raz ostatni, ale... oddałem łódkę synowi po tym, jak zatarł mu się silnik. Bernard wywalczył srebrny medal, wszyscy się cieszyli, a o moim pożegnaniu zapomniano albo też postanowiono zaczekać do następnego startu, faktycznie ostatniego. Summa summarum oficjalnego zakończenia kariery nie było – zauważył z uśmiechem Marszałek.
30 kwietnia minie 15 lat od śmierci jego syna – Bernarda, który w 2003 roku został mistrzem globu w klasie O-350, a w dorobku miał jeszcze cztery medale mistrzostw kontynentu. W 2005 roku zaczął startować w tej dyscyplinie drugi syn – Bartłomiej, który później "przesiadł" się do motorowodnej Formuły 1.
📆#TegoDnia 8️⃣0️⃣ LAT TEMU
— Muzeum Sportu (@MuzeumSportu) April 13, 2022
W Warszawie urodził się Waldemar Marszałek, zawodnik sportów motorowodnych, wielokrotny mistrz świata i Europy.
📷 Archiwum Prywatne rodziny Marszałków pic.twitter.com/nOoUwhL8ot
I dodał: – Nie zaprzeczę – lubiłem tę adrenalinę. Jak wsiadałem do łódki, to byłem wyprany z uczuć. Zapominałem o żonie, o synach. Kamikadze jednak nie byłem. Nie chciałem się zabić. Starałem się jeździć rozważnie, bo mi było szkoda... sprzętu. To prawda, że wiele razy ocierałem się o śmierć, ale... jeszcze żyję. A zdrowie? Wychodzą pourazowe dolegliwości. To w biodrze, to w kręgosłupie, to w lewej nodze, krótszej o dwa centymetry, co jest pozostałością po zdruzgotanym biodrze. Ja po prostu za dużo tego wszystkiego miałem i teraz za to płacę.
Marszałek wskazał jednak, że "im człowiek starszy, tym ma mniej szalonych pomysłów". – Poza tym jestem przesądny, ale ani kalendarza nie zmienię, ani daty narodzin. Jak tylko mogę, wystrzegam się "13". Nigdy nie startowałem też z 13. numerem. Prawie przez całą karierę miałem na łodzi +11+. Z drugiej strony nie przypominam sobie, aby coś złego mnie spotkało w związku z tą liczbą, więc może faktycznie "13" jest dla mnie szczęśliwa... – podsumował.