Od 27 do 30 lipca w kameruńskim Yaounde odbywał się turniej afrykańskiej Grupy IV Pucharu Davisa. W normalnych okolicznościach te niszowe rozgrywki przeszłyby bez echa w Polsce, ale na inny rozwój sytuacji wpłynął pewien fakt. W reprezentacji Mauritiusa zadebiutował Łukasz Skowroński, który poza byciem tenisistą, pełnił również rolę kapitana drużyny. O swojej przygodzie w tym egzotycznym państwie 42-latek opowiedział w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Michał Pochopień, TVPSPORT.PL: – Wątków, które chciałbym poruszyć, jest tak wiele, że nie do końca wiem od czego zacząć. Więc może zróbmy to chronologicznie. Jak wyglądała twoja tenisowa przygoda przed opuszczeniem Polski? Z tego, co można się dowiedzieć, dobrze sobie radziłeś w krajowych juniorskich rozgrywkach.
Łukasz Skowroński: – Kilka tych sukcesów było. Wraz z klubem ze Złotoryi zdobyliśmy srebrny medal mistrzostw Polski do lat 14, byłem również członkiem kadr narodowych do lat 14 oraz 16, w których grał także Łukasz Kubot. Stąd wzięła się nasza przyjaźń, ale w tej ekipie było wiele osób znanych z kręgów tenisowych, takich jak Radek Nijaki, Mariusz Fyrstenberg czy Marcin Matkowski. W okolicy 18. roku życia zacząłem się trochę wypalać. Zaczynało brakować funduszy, aby pchać się w międzynarodowe rozgrywki, a lokalne turnieje nie do końca kręciły się tak, jak powinny. W pewnym momencie doszedłem do ściany i podjąłem decyzję, że studia ekonomii dadzą mi więcej, niż ciągłe próby przebicia się w sporcie. Może brakowało trochę silnej woli, ale nasze pokolenie nie miało dobrego przykładu. Ostatnim, który osiągał wielkie wyniki był Wojciech Fibak, ale od jego sukcesów minęło już trochę czasu.
Jechaliśmy na międzynarodowe turnieje juniorskie i przegrywaliśmy 1:6, 1:6. Nikt nam nie był w stanie tego wytłumaczyć, że porażka nie oznaczała bycia dużo gorszym od rywala, tylko była konsekwencją braku doświadczenia na tym poziomie. Po prostu potrzebowaliśmy ogrania. Wówczas jako młody człowiek analizujesz to sobie: gram w tenisa od wielu lat, na krajowym podwórku dobrze sobie radzę, jestem w kadrze narodowej, a za granicą dostaję bęcki od pierwszego lepszego Czecha.
– Następnie skończyłeś studia na Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu, a co było dalej?
– Tak, to racja, ale mam ciekawą historię z tym związaną! Jeszcze w trakcie studiów kupiłem sobie swój pierwszy samochód. Był to Volkswagen Golf 2 GTI, którego notabene ciągle posiadam. Dowiedziałem się o tym później, kiedy chciałem go trochę odrestaurować, ale okazało się, że tapicerka skórzana w tym aucie miała kolor mauritius blue. Wtedy po raz pierwszy zapaliła mi się lampka, że to chyba nie mógł być przypadek.
Pod koniec studiów, wraz z kilkoma innymi znajomymi, dostaliśmy propozycję pracy w branży logistycznej od naszego promotora. To jednak nie było coś dla mnie, nie podobało mi się to zupełnie. Udało mi się znaleźć pracę w szkole tenisowej jednego z moich znajomych, Bartosza Dąbrowskiego. Choć ja tego nie pamiętam, to osoby z branży tenisowej, z którymi imprezowałem – oczywiście zawsze po turniejach – wspominają, że często mówiłem o marzeniu, jakim była praca trenera w jakimś tropikalnym miejscu, w ekskluzywnym hotelu z zakwaterowaniem i darmowymi drinkami! I coś w tym kierunku robiłem, bo w internecie znalazłem firmę ze Stanów Zjednoczonych, która zajmowała się wysyłaniem trenerów do wypoczynkowych kurortów. Jako pierwszy tę pracę dostał mój znajomy, Łukasz Pluta. Początkowo nie był zadowolony, bo poleciał do Singapuru, gdzie był podrzędnym trenerem. Później jednak przeniesiono go na Karaiby, na Wyspę Virgin Gorda. Tam był już lepiej usytuowany, zarobki były satysfakcjonujące. To zachęciło mnie do dalszych starań o tę posadę i za drugim razem dostałem się na coś w rodzaju rozmowy kwalifikacyjnej w postaci treningów w Kalifornii. Tak się złożyło, że byłem tam wraz z trzema kobietami. W tym samym czasie zwolniło się miejsce na Maurituisie, a amerykańska firma nie chciała w tak egzotyczne destynacje wysyłać kobiet, dlatego padło na mnie.
– Czy to w tym czasie było miejsce, na które chciałeś trafić?
– Zdecydowanie nie, byłem temu przeciwny. Pokazywali mi zdjęcia jednego z hotelów, ale nie udało im się mnie przekonać. Chciałem trafić do Hongkongu czy Singapuru, gdzie wiedziałem, że będzie dużo pracy i będę mógł godnie zarobić. Tymczasem firma chciała mnie wysłać do afrykańskiego kurortu, gdzie będę się nudził. Koniec końców udało im się mnie przekonać, zachęcając, że polecę na rok i po tym czasie zostanę przeniesiony w inne miejsce. Pierwszy raz przybyłem na Mauritius w 2007 roku, teraz mamy 2022 rok i nadal tu jestem.
– W obecnych czasach wiedza na temat Mauritiusa wśród Polaków jest raczej znikoma. W związku z tym domyślam się, że na początku XXI wieku świadomość była jeszcze mniejsza. Wiedziałeś cokolwiek o miejscu, w które leciałeś?
– Szczerze? Zupełnie nic. Jedyne co wiedziałem na temat tego miejsca, miało związek z lekcjami geografii ze szkoły. Przypomniałem sobie, że uczyliśmy się o ptaku Dodo, który występował w tych okolicach. To była moja cała wiedza na temat wyspy, w której miałem żyć. To była wyprawa w nieznane, gdzieś na małą wyspę na środku Oceanu Indyjskiego.
– Czyli generalnie przenosiłeś się tam z przeświadczeniem, że jakoś przeżyjesz ten rok, a po tym czasie uda Ci się dostać do lepszej destynacji?
– Taki był master plan! Pamiętam, że przyjechałem do hotelu na wschodzie wyspy. Jeden z trenerów pracujących w naszej firmie wziął mnie do miejscowości Bel Air. To miasto po dziś dzień nie stała się jakąś metropolią, ale wtedy przeżyłem szok kulturowy. Chaos na ulicy, takie małe Indie. Naleśniki sprzedawane na ulicy z roweru, albo motoru. Jeden wielki harmider, brak jakichkolwiek zasad na drodze.
Hotel, do którego trafiłem, to było zupełnie inne życie. Ogólnie w naszej firmie była taka procedura, że trener przez pierwszy tydzień był traktowany jako gość, aby poznać miejsce, w którym będzie pracować, zobaczyć, jak to wszystko funkcjonuje. Ja nigdy wcześniej nie miałem okazji być w pięciogwiazdkowym hotelu, więc nic dziwnego, że zrobił na mnie ogromne wrażenie. Inaczej było z samą wyspą i wioską. Dla człowieka, który żył wcześniej w mieście, było to bardzo dzikie. Jednak jak widać, musiało mi się spodobać.
– Jak wyglądały kolejne tygodnie i miesiące twojego życia na Mauritiusie? Pojawiały się myśli, aby przedwcześnie wymiksować się z tych zobowiązań, czy wręcz przeciwnie? W końcu to było coś, czego wcześniej nie znałeś.
– Na początku byłem zauroczony wszystkim – wyspą, oceanem, tym całym tropikiem. Intensywnie też pracowałem, bo w ciągu 14 dni, w upale, do którego nie byłem przyzwyczajony, odbyłem 130 godzin lekcyjnych. Uznałem, że jak tak będzie dalej, to się zwalniam. Wychodziło około 10 godzin dziennie. Chętnych do gry było bardzo dużo, tworzona była nawet lista rezerwowa w razie jakichś rezygnacji. W kolejnych miesiącach jednak intensywność się zmniejszyła i miałem więcej czasu na poznanie wyspy. Zobaczyłem inne miasta i trochę zmieniłem swoje zdanie na jej temat. Pierwsze wrażenie na wschodzie było nie do końca właściwe.
– Co takiego się wydarzyło, że po roku, po którym początkowo chciałeś opuścić Mauritius, jednak tam zostałeś?
– Menadżer hotelu, w którym pracowałem był Niemcem. Szybko złapaliśmy fajny kontakt. Ja w kontrakcie miałem zapis, że pracodawca miał mi zapewnić dach nad głową w wiosce obok. W tym czasie – na terenie hotelu, na małej, prywatnej wyspie – zwolnił się dom. Oni jednak nie do końca mieli pomysł, co z nim zrobić. Była to mała wyspa – jakby tenisista się postarał, to uderzona piłeczka mogłaby przelecieć przez jej całą długość. Do momentu znalezienia mi mieszkania, przez tydzień, czy dwa, miałem tam zostać. A, że mi się tam spodobało – nie miałem sąsiadów, dysponowałem prywatną plażą z widokiem na Ocean Indyjski – to zaproponowałem, że mogę tam zamieszkać na stałe. Zdarzały się sytuacje, że goście hotelowi, którzy płacili grube pieniądze za pobyt, przychodzili do mnie i mi tego zazdrościli!
Minął rok, który był fantastyczny. Później musiałem wyjechać na szkolenie do Stanów Zjednoczonych. Pewnego dnia usiedliśmy z innymi trenerami, którzy powiedzieli mi, że wszyscy chcą trafić na Mauritius. Każdy chciał tam dostać posadę. A akurat ja miałem takie szczęście, że w momencie, gdy miałem rozpoczynać pracę, trenerka tam będąca nagle się zwolniła i na szybko trzeba było kogoś znaleźć.
– Czyli przeznaczenie chyba istnieje! Najpierw kolor tapicerki, później znalezienie się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie.
– Dużo ludzi mówi, że nie wierzy w takie rzeczy, ale to nie mógł być przypadek.
– Jak w czasie, gdy przyleciałeś na Mauritius wyglądało życie tubylców?
– Zarówno teraz, jak i wtedy, to nie był biedny kraj. Wówczas nie było czegoś takiego, jak klasa średnia, gospodarka była napędzana przez hotelarstwo, większość ludzi pracowało w tej branży. Zarobki nie są jakieś duże, ale pracownik dostaje zakwaterowanie oraz wyżywienie, więc tak naprawdę nie ma większych kosztów życia. Na wyspie służba zdrowia jest bezpłatna. Mile mnie zaskoczyło, jak oni cieszą się życiem, nie mając dużo pieniędzy. Wystarczało im to, że w dni wolne mogli się wybrać na plaże, zrobić ognisko. Proste życie, bez większych wymagań. Nie było czuć tej doskwierającej Afryce biedy. W małych wioskach były murowane domy, bo rząd dofinansowywał ich budowy. Kultura europejska, czy amerykańska jest zupełnie inna. Mam wrażenie, że mamy ciśnienie na rzeczy, które tak naprawdę nie są potrzebne do szczęścia.
– Pamiętasz moment, kiedy zdałeś sobie sprawę, że chcesz tam zostać na stałe?
– To nie była długodojrzewająca decyzja. Miało to miejsce około dwa lata po tym, jak pojawiłem się na Mauritiusie. Żyłem na prywatnej wyspie, prowadziłem styl życia, na który wówczas w Polsce mogli sobie pozwolić także najbogatsi. Z tą różnicą, że oni posiadając miliony na koncie, mają na głowie kilka firm i ciągłe problemy. Ja tego nie doświadczałem, po prostu cieszyłem się tym wszystkim. Nie było się nad czym zastanawiać.
– Można więc powiedzieć, że nie będąc milionerem, żyłeś jak milioner, a nawet lepiej?
– Tak było, do tego szybko nawiązałem przyjaźnie z ludźmi z wyspy, przez co mogłem poznać część kultury kreolskiej, która jest nieznana białym mieszkańcom Mauritiusa. Miało to związek z tym, że mieszanie się z tubylcami było dla nich w pewien sposób nietaktowne. Sam, po czasie, jako osoba bardzo ambitna, chciałem czegoś więcej, dlatego poszedłem we własny biznes.
– Obecnie masz dwie firmy: jedną w branży tenisowej i drugą, która zajmuje się importem części samochodowych.
– Był moment, kiedy branża hotelowa zwolniła. Mauritius stał się bardziej dostępny dla mniej zamożnych ludzi, loty były tańsze, powstało wiele hoteli o średnim standardzie. Turystów przylatywało coraz więcej, ale mniej było tych, którzy chcieli płacić duże pieniądze za lekcje tenisa. Bogaci ludzie nie chcą latać w miejsca, które są dostępne dla wszystkich. Nie chcą spędzać wakacji w miejscu, gdzie może być ich mechanik. Wtedy stwierdziłem, że firma, dla której pracowałem, raczej nie utrzyma się na Mauritiusie. Wiedziałem, że jeśli nie wymyślę czegoś swojego, to nie będę mógł tam zostać. Wpadłem na pomysł, że założę podobną firmę, ale z dużo mniejszym obciążeniem finansowym dla hotelu. Poza tym od zawsze pasjonowałem się mechaniką samochodową. Wyobraź sobie, że w 2020 roku znany dziennikarz motoryzacyjny, Patryk Mikiciuk, nagrał ze mną filmik o moim Audi 100 z 1993 roku. Wracając do tematu – namówiony przez znajomych otworzyłem kolejny biznes i importuje części do niemieckich samochodów.
– Jak doszło do tego, że Polak jest kapitanem i gra w reprezentacji Mauritiusu w Pucharze Davisa? Dla ludzi, którzy o tym się dowiedzą, to na pewno będzie abstrakcja!
– Zdaje sobie sprawę. Domyślam się, jak to musi wyglądać z zewnątrz (śmiech)! Sprawa jest jednak dość prosta. Od 2012 roku mam żonę z Mauritiusa, mamy dwójkę małych córek. W tym kraju właściwie jedyną szansą na otrzymanie obywatelstwa jest właśnie posiadanie żony albo męża z wyspy. Można też ubiegać się o mauretański paszport z racji prowadzonego biznesu, ale to nie jest takie łatwe. Stara się o to dużo osób, bo wiąże się to z wieloma benefitami. Chociażby można kupować nieruchomości po cenach lokalnych. Sam najpierw złożyłem wniosek na podstawie prowadzonego biznesu, choć byłem już dwa lata po ślubie. Aplikacja jednak została odrzucona – kazano złożyć mi ją po czterech latach od zawarcia małżeństwa, później sam proces trochę trwał. W końcu w 2018 roku zostałem pełnoprawnym obywatelem Mauritiusa. W 2019 roku po raz pierwszy wygrałem mistrzostwa kraju, sukces ten powtórzyłem rok później. Co ciekawe rywalizowałem z zawodnikami, z którymi teraz byłem w Kamerunie na Pucharze Davisa.
Pod koniec zeszłego roku – nie wiem, z jakich przyczyn – Międzynarodowa Federacja Tenisowa wybrała Mauritius do programu promocji tenisa. Wysłano do nas na pięć miesięcy trenera z Portugalii, Luisa Sousę. Jego zadaniem jest poprawianie struktur związkowych w egzotycznych miejscach. Zrobił spotkanie z wszystkimi tenisistami i trenerami zaangażowanymi w ten sport na wyspie. Później spotkał się ze mną i powiedział, że widzi mnie jako kapitana. Dwukrotnie wygrałem mistrzostwa kraju, ale federacja miała nie chcieć, aby pierwszą rakietą reprezentacji był tenisista po 40-tce. To jednak nie miało zamykać mojej szansy na grę, czasem miałem wystąpić w singlu, czy deblu. Mi to wyzwanie się spodobało, wziąłem się za siebie. Zacząłem regularnie trenować, zmieniłem dietę, schudłem około 12 kilogramów.
Sousa opuścił Mauritius w kwietniu. On koniec końców nie był osobą decyzyjną. O tym, kto miał być kapitanem, decydowała krajowa federacja tenisowa. Jak to bywa w takich związkach – byłem wręcz w 100 procentach pewny, że zamiotą mnie pod dywan i wybiorą kogoś innego. Do tego pod znakiem zapytania stał mój występ w Pucharze Davisa, miałem poczucie bycia pomijanym. O niczym mnie nie informowano, nie wiedziałem, kiedy są treningi i tak dalej. Ostatecznie pomógł mi ojciec jednego z tenisistów, z którym grałem w turnieju. Porozmawiałem z nim i lobbował w związku udział mojej osoby w tym przedsięwzięciu. Warto też wspomnieć, że kapitanem reprezentacji byłem właściwie tylko podczas turnieju w Kamerunie. Wcześniejsze treningi prowadził francuski trener kadry narodowej, Simon Leconte, ja w nich tylko uczestniczyłem jako zawodnik. Z racji, że on poleciał na Billie Jean King Cup, mnie wyznaczono do trzymania pieczy nad drużyną grającą w Pucharze Davisa.
– W debiucie w reprezentacji poradziłeś całkiem nieźle, zdobyłeś punkty w singlu i w deblu.
– Wierzę, że nasz występ w Grupie IV Pucharu Davisa pozwoli dużo zmienić w mauretańskim tenisie. Zajęliśmy siódme miejsce na osiem drużyn, ale pokonaliśmy reprezentację Burundi, od której lepszy był tylko Senegal. Przypuszczam, że na przyszły sezon uda nam się stworzyć mocniejszy zespół, zrobić to wszystko bardziej profesjonalnie i powalczyć o awans do Grupy III.
– Jaki jest poziom tenisa wśród tubylców? Czy to jest sport tylko dla bardziej zamożnych ludzi?
– Tenis jest bardzo popularny na Mauritiusie. Jeśli chodzi o federację, to mamy do czynienia z mało profesjonalną kliką. Na wyspie jest jednak dużo trenerów-obcokrajowców, którzy trenują z dzieciakami w prywatnych klubach. Nie oceniałbym potencjału tenisowego tego kraju przez pryzmat federacji, która de facto jest prywatną instytucją! Wszystkie pozostałe związki sportowe są państwowe. Na Mauritiusie powstało duże i robiące wrażenie centrum sportowe, ale nie ma w nim kortów tenisowych. Mówi się, że minister sportu ma na pieńku z głównym udziałowcem federacji, przez co ona nie dostaje żadnych pieniędzy z rządu. Sytuacja jest patowa.
– Na turniej Pucharu Davisa w Kamerunie poleciało wraz z Tobą trzech innych reprezentantów Mauritiusa. Jak duża była grupa tenisistów, spośród których można było wybierać?
– Na wspomnianym spotkaniu z Sousą było około 30 zawodników. Coraz więcej pojawia się juniorów w wieku 14, czy 15 lat, którzy stawiają swoje pierwsze kroki w tenisie. Aby było ciekawiej – mauretańskie obywatelstwo posiada Enzo Couacaud. To obecnie 203. tenisista świata, uczestnik turniejów wielkoszlemowych. On urodził się na wyspie, jego ojciec jest współwłaścicielem jednej z grup hotelowych. Dzięki koneksjom z Patrickiem Mouratoglou i trenowaniu w jego akademii, w naszym kraju kilka razy pojawiali się Serena Williams czy Jeremy Chardy. Wiadomo, że wciąż posiada aspiracje związane z reprezentowaniem Francji, więc odmówił gry dla Mauritiusa, ale myślę, że kwestią kilku lat jest moment, w którym będzie na to chętny.
Nowym nabytkiem reprezentacji może być także Daniel Bazu. To trener, którego ściągnąłem na Mauritius do pracy w mojej firmie, teraz prowadzi własną działalność. Ma obywatelstwo od stycznia tego roku, nasze żony się przyjaźnią. Obecnie ma 28 lat, wygrywa wszystkie lokalne turnieje. W ostatniej imprezie wygrał z naszą rakietą numer jeden 6:0, 6:1.
– Miałeś jakikolwiek wpływ na wybór zawodników, z którymi tworzyłeś reprezentacje podczas niedawnego Pucharu Davisa?
– Nie miałem nic do powiedzenia, decydował o tym Leconte oraz ludzie z federacji. ITF mógłby wyrazić warunkową zgodę na występ Bazu, bo mieszka na wyspie ponad osiem lat, ma obywatelstwo, ale nikomu z osób decyzyjnych na tym nie zależało. Jest jednak bardzo duża szansa, że za rok już z nami zagra.
– Jakie są tenisowe ambicje najlepszych mauretańskich tenisistów?
– Przykra sprawa jest taka, że większość z nich pochodzi z zamożnych rodzin. Mają rodzinne biznesy do prowadzenia, albo inne cele. Z racji, że na niezłym poziomie grają w tenisa, to po prostu liczą na dostanie się na studia do Stanów Zjednoczonych i z tego korzystają.
– Rozmawiając z Tobą, odnoszę wrażenie, że bardzo ambicjonalnie podchodzisz do tematu reprezentacji Mauritiusa. Chcesz zrobić coś więcej, niż tylko wyjść na kort i grać.
– Uważam, że możemy bez większych problemów grać na wyższym poziomie, ale trzeba do tego dużo bardziej profesjonalnie podejść, zdobyć jakichś sponsorów. Naprawdę nie trzeba wiele, aby to wszystko popchnąć do przodu. Może to pokazać młodym, że warto poświecić się treningom, aby dobrze radzić sobie także poza wyspą. Mam zamiar trochę porozpychać się łokciami i wpłynąć na zmianę podejścia ludzi z federacji.
– Turniej w Kamerunie, w którym wzięliście udział, był powrotem Mauritiusa do Pucharu Davisa po 15 latach. Co było powodem tak długiej przerwy?
– To jest dobre pytanie. W owym 2007 roku zagrał Kamil Patel, który jest moim byłym współpracownikiem, a obecnie prezesem Mauretańskiej Federacji Tenisowej. Swego czasu otarł się o pierwszą "500" rankingu ATP, ma najwięcej rozegranych meczów i najwięcej zwycięstw w reprezentacji. Jego decyzja o zostaniu prezesem nie miała chyba nic wspólnego z chęcią rozwijania tej instytucji, bo nie robi nic dla dobra tenisa. W przeszłości wyglądało to podobnie, więc nie dziwi mnie, że przez 15 lat drużyna nie grała w Pucharze Davisa. Mam swoje koneksje i nie wykluczam, że spróbuję spotkać się z kimś z Ministerstwa Sportu, aby wpłynąć jakoś na tę sprawę.
– Jak twoje życie zmieniło się na przestrzeni 15 lat, które spędziłeś na Mauritiusie?
– Przede wszystkim mocno przesiąkłem tamtejszą kulturą. Dużo zmieniło się po ślubie, mam dwie córki. W trakcie pandemii koronawirusa przeprowadziliśmy się do centrum wyspy i co oczywiste, biorąc pod uwagę to, jak żyłem na początku, gdy przyleciałem na Mauritius, styl mojego życia również się zmienił. Pandemia spowodowała, że w pewnym momencie zastanawiałem się nad powrotem do Polski, to były ciężkie dwa lata. Dopiero od października ubiegłego roku otworzyły się hotele i zacząłem wracać do życia. Teraz ten Puchar Davisa daje mi nowe możliwości, jest to dla mnie powiew świeżości, coś co mnie nakręca.
– Jako młody adept tenisa marzyłeś o zostaniu jednym z najlepszych na świecie? Czy po latach to, co spotkało cię na Mauritiusie, zamieniłbyś na wielkie sukcesy sportowe?
– Powiem szczerze, że nigdy nie marzyłem o byciu najlepszym tenisistą świata.
– To rzadkość. Co drugi tenisista w wywiadzie wspomina o chęci bycia najlepszym i grze w turniejach wielkoszlemowych.
– Łukasz Kubot mając 12 lat udzielił wywiadu, w którym powiedział, że chciałby wygrać Wimbledon. Jak widać, to nie były puste słowa, przez całą karierę dążył do tego, aby to zrobić. Ja się nad tym zastanawiałem i miałem inne priorytety. Zawsze zależało mi na wygrywaniu meczów i byciu w tym zawodniczym towarzystwie. Nigdy jednak nie chciałem być najlepszy w Polsce czy na świecie. Mimo, że na treningach dawałem z siebie 120 procent. A, jeśli czegoś bardzo nie chcesz, to nie masz szans tego osiągnąć. To też pewnie spowodowało, że moje życie poszło w takim, a nie innym kierunku.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (991 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.