Przejdź do pełnej wersji artykułu

Aleksander Zniszczoł. Skoczek wiecznej nadziei. Ale Szturc apeluje: nie przekreślajcie go

/ Aleksander Zniszczoł. (fot. Getty) Aleksander Zniszczoł. (fot. Getty)

Był w TOP10 zawodów Pucharu Świata, wygrywał konkursy drugiej ligi, debiutował niemal w tym samym momencie co Stefan Kraft. Zbliża się do trzydziestki i jest skoczkiem najczęściej występującym w historii Pucharu Kontynentalnego, czyli zaplecza. Aleksander Zniszczoł – zawodnik, na którego liczymy. Liczymy niezmiennie od lat. Pytanie tylko, czy w końcu się doczekamy. – Szkoda go, za dużo analizuje. Ale nikogo nie można przekreślać – mówi jego klubowy wychowawca Jan Szturc.

Aleksander Zniszczoł wystąpił w tym sezonie Pucharu Świata we wszystkich konkursach, jakie rozegrano. Po pierwsze, miał zaufanie Thomasa Thurnbichlera, a po drugie, po prostu przechodził kwalifikacje, co po drodze nie było tak pewne w przypadku Tomasza Pilcha. Forma tego drugiego pozostawia sporo do życzenia, jednak tu nadal mimo wszystko działa wytłumaczenie wieku – wszak polskie talenty sportowe często potrzebują czasu, aby dojrzeć. Pilch nigdy jednak nie zdobył medalu mistrzostw świata juniorów, nie skupił aż tak uwagi. Zniszczoł nie dość, że w MŚJ miał indywidualne srebro, to jeszcze z drużyną wywalczył w tych imprezach łącznie trzy medale, w tym złoto w 2014 roku.

W marcu Aleksander skończy 29 lat i w klasyfikacji PŚ ma aktualnie dwa punkty za jeden konkurs w Titisee-Neustadt. A my nadal wierzymy, że tamte juniorskie sukcesy jeszcze znajdą odzwierciedlenie w świecie dorosłych.

Będę następcą Małysza! – mówił w końcu w 2007 roku, kiedy na portalu skokinarciarskie.pl szukał poprzez ogłoszenie pierwszego sponsora.

Czytaj też:

Wiktor Szozda za miesiąc w Whistler może mieć szansę na medal MŚ juniorów. (fot. Instagram, Getty)

Skoki. Kim jest Wiktor Szozda – rewelacja MP w Wiśle? "Idzie drogą Żyły i Małysza"

Aleksander Zniszczoł – najwierniejszy drugoligowiec w historii, ale nie o to chodzi

To kariera, która jakby po prostu się zamroziła. Odkąd świat pierwszy raz usłyszał o Olku, w międzyczasie przez polskie skoki przewinęły się m.in. okresy nadziei związane z Klemensem Murańką, Tomaszem Byrtem, Krzysztofem Biegunem, Krzysztofem Miętusem, Maciejem Kotem, Janem Ziobrą, Andrzejem Stękałą, Bartłomiejem Kłuskiem, Bartoszem Czyżem, Dominikiem Kastelikiem, wspomnianym Pilchem, Jakubem Wolnym, Pawłem Wąskiem, a nawet Adamem Rudą, który sensacyjnie zdobył srebrny medal mistrzostw Polski w 2014 roku. Ba, ta lista z pewnością mogłaby być dłuższa.

Zniszczoł cały czas gdzieś tam był, głównie w cieniu, poza uwagą opinii publicznej. Taki właśnie zamrożony. I chyba dlatego właśnie do teraz poniekąd traktuje się go jako tego młodego chłopaka, dla którego przyjdzie moment odpalenia pełni potencjału. Wiślanin – prywatnie już poważny, ustatkowany mąż i ojciec – na razie jednak spędza sportowe życie w cieniu najwybitniejszych kolegów. Jest trochę elitą, a trochę drugim szeregiem. Jest trochę nadal nadzieją, którą przed laty Małysz wziął pod skrzydła swojej fundacji, a trochę motylem, który nie umie rozłożyć skrzydeł. Pytanie tylko, czy to talent marnowany przez siebie samego, czy przez kolejne sztaby trenerskie, które nie zdołały wydobyć z niego pełni potencjału? Trudno znaleźć odpowiedź. Zresztą, nawet w tym ostatnim słowie – potencjale – ciężko o jednoznaczność. Bo bywają dni, kiedy nie ma w tej kwestii wątpliwości, na przykład gdy staje na podium kolejnego Pucharu Kontynentalnego (ma ich już 11, w tym pięć wygranych) albo ląduje poza punktem K w PŚ. Ale bywają i takie, że gdy skacze wśród najlepszych, internauci drwią, że pewnie znów zajmie 36. miejsce i często w przewidywaniach okazują się niedalecy od faktów. Cykl jego kariery często wyglądał tak, że po słabszym okresie wśród najlepszych był ponownie degradowany niżej. Skutek z tego jest taki, że wg danych FIS Olek jest najczęściej występującym "drugoligowcem" w historii – 279 startów. Tam jednak nie ma splendoru, dużych premii, popularności ani satysfakcji. Tam jest wyłącznie nadzieja, że wkrótce ktoś cię dostrzeże i znowu będziesz miał szansę pokazać się wyżej. I tak w kółko.

Zniszczoł – jak wynika z wyliczeń FIS – zaliczył od 2011 roku już 88 konkursy PŚ. To sporo, żeby zaistnieć, zwłaszcza że już pierwszej zimy był 9. i 14. w konkursach na Wielkiej Krokwi, a potem w Lahti jako młokos został wystawiony do drużynówki, z którą nawet stanął na podium. Ale to mało, jeśli zauważyć, że Stefan Kraft – niemal rówieśnik Polaka, który debiutował w elicie dwa tygodnie później – uzbierał już takich występów 246.

Tylko że Kraft szybko wystrzelił w górę na miarę największych. A Olek raz był, a raz go nie było. Raz czuł się elitą, a raz na jego nazwisku kreślono krzyżyki.

Czytaj też:

Skoki narciarskie. Rafał Kot: Adam Małysz vs. Kamil Stoch? Nie powinno się ich porównywać

Dziesiąty skoczek w kraju – to za mało na Puchar Świata

W tych 88 występach w PŚ (stan przed startem TCS 2022/23) Zniszczoł 30-krotnie zdobywał punkty. Pomijając nawet kapitalny weekend sprzed dekady w Zakopanem, dużo później potrafił być szósty w Niżnym Tagile albo 15. w Willingen. Tylko że dwa z trzech jego najlepszych występów w karierze w PŚ to nadal tamto pradawne Zakopane. A w TOP20 zawodów finiszował dotąd dziewięć razy.

Tu nie chodzi o to, żeby się pastwić albo cokolwiek wytykać, bo prywatnie Zniszczoł jest sympatycznym człowiekiem. Przemawia wyłącznie sucha statystyka.

Wiem i widzę, jak skoczkowie pracują i jak bardzo zależy im na karierach. To imponujące, widzieć u wszystkich takie zaangażowanie – podkreślał jeszcze jesienią Thomas Thurnbichler, zaznaczając, że chodzi nie tylko o pięciu skoczków, których na co dzień miał pod opieką w kadrze A. Ale kiedy pytaliśmy go już po Engelbergu o ogólny stan drużyny narodowej, Austriak przyznawał, że przed Turniejem Czterech Skoczni czeka go trudna decyzja. Czwórkę na dobrym poziomie ma bowiem stałą. Zagadką pozostaje, co i jak zrobić z pozostałymi trzema, żeby i ci w końcu mieli radość ze skoków. W tym gronie – a jakże – znajduje się Aleksander Zniszczoł. Pomimo dwóch spokojnych treningów na skoczni przed zawodami w Szwajcarii, na Titlis było go stać na 46. i 37. miejsce. Teraz podczas MP w Wiśle zajął 10. miejsce i został odesłany do drugiej ligi.

Trener Szturc diagnozuje problem. I zaznacza: nie przekreślać

Odbija się rzutem górą do przodu, a nie nogami. Nie czuje ich w odbiciu, podobnie jak Tomek Pilch. Noga nie kończy odbicia, a jeśli tak, to do widzenia: nie ma metrów, nie ma satysfakcji, nie ma pewności siebie, nie ma miejsca w składzie, jak teraz na TCS – martwi się Jan Szturc, klubowy wychowawca Zniszczoła.

Ale to sytuacja aktualna, tymczasem analizujemy całą dekadę kariery. Trener z Wisły jest pewien, że Olkowi nie można odmówić motywacji. I sumienności. Przez lata tej zamrożonej kariery nigdy nie było słychać w środowisku, że czegoś mu się nie chce lub że zamierza rzucić swoją dziecięcą pasję, tak jak zrobiło wielu kolegów. Skoki nadal go cieszą, cieszyły jakoś nawet wtedy, gdy będąc pomijanym w składach na kolejne Puchary Świata, nie zarabiał, choć równocześnie zakładał rodzinę. Ma szczęście mieć na kasku sponsora, miał pomysł, żeby mocno wspierał go psycholog i trener mentalny Jakub Bączek. Ma przekonanie, że ta kiepska karta w końcu zostanie zastąpiona asem.

Niewiele mi brakuje do czołówki – to zresztą jego słowa, wypowiedziane już w erze Thurnbichlera.

Od sztabu kadry narodowej nie usłyszymy jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, dlaczego Olek – obdarzony tak sporym potencjałem sportowym – nadal nie może dogonić najlepszych. Takiego wyjaśnienia nie ma też Szturc.

On się naprawdę genialnie zapowiadał i myślę, że to gdzieś w nim nadal drzemie. Faktem jest, że jemu początki zim zwykle wychodziły słabiej i potrzebował czasu, żeby złapać tempo sezonu. Tak stało się ponownie. Chyba dobrze, że wróci do Pucharu Kontynentalnego. Tam są wyższe belki, inna stawka, mniejsza presja, więc i głowa nie będzie się kotłowała tak, jak było to teraz w PŚ. To właśnie może być jego główny wieloletni kłopot. Dlatego niech się teraz podbuduje, a zasłuży na powrót do elity. Oczywiście, ta kariera pewnie mogła wyglądać inaczej, ale nikt nie powiedział, że jeszcze taka nie będzie. Nie wolno go przekreślać, dopóki się stara – przestrzega Szturc.

Przykładów, że sukces przychodzi późno, w skokach nie brakuje. Jan Matura stanął na podium i wygrał pierwszy raz dopiero jako 33-latek. Manuel Fettner wspiął się na szczyty już jako formalny weteran. Przez lata w krajowym ogonie był Pius Paschke, dziś filar kadry Niemiec. I tak dalej. Pozostaje wierzyć, że któregoś dnia także Zniszczołowi przydarzy się w życiu coś, co na zawsze je zmieni, przynajmniej w warstwie sportowej. Nadzieja przecież umiera ostatnia. A tej Olkowi raczej nie brakuje.

Źródło: TVPSPORT.PL
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także