Matty Cash znalazł się w orbicie zainteresowań Chelsea. Według brytyjskich mediów londyński gigant chciałby sprowadzić go już w zimowym oknie transferowym. Czy przenosiny na Stamford Bridge miałyby jednak jakikolwiek sens?
Z perspektywy władz klubu – jak najbardziej. Chelsea boryka się ostatnio z problemami na prawej stronie obrony. Jedynym wyborem Grahama Pottera na tę pozycję pozostaje Cesar Azpilicueta.
Podstawowy prawy obrońca, Reece James, zmaga się bowiem z poważnymi kłopotami zdrowotnymi. Od początku sezonu nie może wyleczyć kontuzji kolana. To z jej powodu opuścił już dziesięć z dziewiętnastu spotkań w Premier League. A to z pewnością nie koniec.
Według doniesień brytyjskiej prasy James wróci do gry najwcześniej w połowie lutego. Jako że alternatywą pozostaje jedynie Azpilicueta, władze klubu zastanawiają się nad potencjalnym wzmocnieniem.
Jak na razie dziurę na boku obrony załatały doraźnie. Wraz z początkiem stycznia włączyły do pierwszej drużyny utalentowanego gracza z akademii – Derricka Abu. Nie zadowoliły się jednak takim rozwiązaniem...
Zaledwie tydzień po dołączeniu Abu do zespołu, zaczęły rozglądać się za nowym prawym obrońcą. Kimś, kto nie tylko odciążyłby Azpilicuetę, ale przy okazji godnie zastąpił Jamesa. Kimś takim jak Matty Cash.
Reprezentant Polski spełnia wszystkie wymagania przedstawicieli londyńskiego klubu. W statystykach ofensywnych ustępuje nieco Jamesowi, ale i tak wypada w nich lepiej od Azpilicuety. A to zdaje się odgrywać kluczową rolę.
James pozostaje bowiem jednym z najlepszych ofensywnych obrońców świata. Szukając jego zmiennika, władze klubu nie skupiają się więc na statystykach defensywnych. Większą uwagę przykładają do tego, jak potencjalny zastępca radzi sobie z przodu...
A Cash radzi sobie nie najgorzej. Od początku zeszłego sezonu oddaje średnio 0,73 strzału na mecz (przy 1,21 Jamesa), drybluje niemal dwukrotnie (1,98 do 2,3) i dośrodkowuje ponad dwa razy (2,4 do 2,7). Dogrywając do swoich partnerów, zachowuje też niezłą precyzję – 27 procent jego wrzutek dociera do celu (przy 22 procent Jamesa).
Cash wykręca takie liczby, grając w słabszej Aston Villi. Ze względu na sposób gry zespołu – częściej nastawiony na kontrataki – dużo lepiej radzi sobie też w obronie. Odbiera więcej piłek i notuje większą liczbę przechwytów. Na papierze wydaje się więc idealnym zmiennikiem dla Jamesa.
Boisko nie zawsze jest jednak tożsame z tym, co można zapisać na kartce papieru. Boleśnie przekonał się o tym Jan Bednarek, który do Aston Villi przenosił się z myślą, że zostanie podstawowym środkowym obrońcą.
Sytuacja pod koniec okna transferowego pozwalała mu wierzyć w taki scenariusz. Tyrone Mings pozostawał bez formy, a brytyjskie media rozpisywały się o tym, że zostanie w końcu odsunięty od składu. Jego duet z Ezrim Konsą miał się rozpaść na zawsze...
Jak można się domyślać, nic takiego się nie stało. Mings pozostał podstawowym stoperem The Villans, a Bednarek ugrzązł na ławce rezerwowych. Jak do tej pory rozegrał w lidze zaledwie 98 minut.
Cash widział jego problemy z bliska. Dlatego też powinien dwa razy zastanowić się nad przenosinami do Londynu. Bo choć w styczniu jego transfer do Chelsea wydaje się niezłym rozwiązaniem, to już w lutym może być czymś zupełnie innym.
Gdy James odzyska pełnię sił, natychmiast wróci do podstawowej "jedenastki". Jego pierwszym zmiennikiem pozostanie za to kapitan klubu – Azpilicueta. To z nim Cash musiałby walczyć o miano numeru dwa.
Takie ryzyko opłaciłoby się mu tylko w jednym przypadku – gdyby Chelsea zdecydowała się wypożyczyć go do końca sezonu. Mógłby wtedy powalczyć o miejsce w składzie, spełniając przy tym jedno ze swoich marzeń. Gdyby jednak przeniósł się na Stamford Bridge na stałe, mógłby podzielić los swojego kolegi z reprezentacji.