| Czytelnia VIP

Zapomniane życiorysy: Roman Kosecki. "Rzuciłem butami w kierunku Dziurowicza"

Roman Kosecki i Zbigniew Boniek
Roman Kosecki i Zbigniew Boniek (Fot. PAP)
Sebastian Piątkowski

57. urodziny świętuje 15 lutego Roman Kosecki – długoletni kapitan kadry narodowej i Wybitny Reprezentant Polski. Jak postrzega współczesny futbol? Czy nieodpowiedzialny wybryk w meczu ze Słowacją przesłonił udaną karierę? Czy świat z perspektywy ulicy Wiejskiej jest inny? O tym i nie tylko w wywiadzie dla TVPSPORT.PL.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ
Całe życie w ruchu! Liczne zajęcia byłego piłkarza

Czytaj też

Mariusz Śrutwa w barwach Ruchu Chorzów (fot. PAP)

Całe życie w ruchu! Liczne zajęcia byłego piłkarza

Sebastian Piątkowski (TVPSPORT.PL): – El Polako, el Koseki!
Roman Kosecki: – Skoro zaczyna pan od tego meczu to raczej szybko nie skończymy!

– Nie może być inaczej. Przecież do przerwy było nie 0:1, a 0:3! A wszystkie gole dla Barcelony strzelił niejaki Romario, zapewne wracający z dyskoteki…
– Mecz był w Madrycie, więc chyba jednak nie z dyskoteki. Inna sprawa, że zdarzało mu się to często w Barcelonie. Romario miał apartament w hotelu, w którym często organizował imprezy. Lubił tańczyć, był niesamowicie gibki, co potwierdzał na boisku. To był świetny chłopak, pewne cechy miał po prostu wrodzone. Nie ukrywam, że gra przeciw piłkarzowi tej klasy była przyjemnością.

– Piłkarzy tej klasy spotykał pan bez liku!
– Grałem przeciw Bebeto, Maradonie w Sewilli, Michelowi, Butragueno, Zamorano, Hugo Sanchezowi…

– Długo by wymieniać. No dobrze, ale na razie mamy przerwę w meczu Atletico z Barceloną, a wynik pana zespołu najlepszy nie jest…
– W szatni pojawił się wtedy prezes. Spodziewaliśmy się, że zmiesza nas z błotem, a Jesus Gil użył pokrzepiających słów. Zachował się bardzo fajnie. Rozluźnieni gracze Barcelony liczyli, że z łatwością zdobędą kolejne bramki, a my złapaliśmy odpowiedni rytm. Walczyliśmy jak lwy o każdy centymetr boiska i zmieniliśmy losy meczu.

– Po końcowym gwizdku Gil w swoim stylu stwierdził, że jego piłkarze będą grali już tak zawsze…
– Słynął z oryginalnych wypowiedzi, był showmanem, ale ludzie lubili go słuchać. Taki styl. Miał burzliwe życie, siedział nawet w więzieniu, ale oddawał klubowi wszystko, co mógł. Atletico było sensem jego dni, bardzo się cieszę, że dane mi było poznać człowieka.

– Trochę wcześniej Legia znalazła się w półfinale Pucharu Zdobywców Pucharów, mimo odejścia Koseckiego.
– Odszedłem po meczach z Aberdeen, a koledzy dotarli do półfinału i walczyli z Manchesterem United! A kilka lat później byli nawet w ćwierćfinale Ligi Mistrzów.

– A pan w półfinale z Nantes!
– W pierwszym meczu w Turynie przegraliśmy 0:2, przy wydatnej pomocy sędziego, który wyrzucił z boiska Bruno Carottiego. W rewanżu wygraliśmy 3:2, ale nie wystarczyło do awansu. A jeśli już mowa o Nantes, to wybieram się właśnie do Francji, bo otrzymałem zaproszenie na 23 lutego. Tego dnia Nantes podejmie w Lidze Europy Juventus, a przy okazji przypomniane zostaną nasze boje z 1996.

Całe życie w ruchu! Liczne zajęcia byłego piłkarza

Czytaj też

Mariusz Śrutwa w barwach Ruchu Chorzów (fot. PAP)

Całe życie w ruchu! Liczne zajęcia byłego piłkarza

Starcie Nantes z Juventusem w półfinale Ligi Mistrzów
Starcie Nantes z Juventusem w półfinale Ligi Mistrzów (Fot. Getty)
Medalista MŚ: pierwszy mecz zagrałem... w brzuchu mamy!

Czytaj też

Leszek Kucharski

Medalista MŚ: pierwszy mecz zagrałem... w brzuchu mamy!

– W Legii był ksiądz Mariusz Zapolski. Ważne?
– Nie ukrywam, że potrzebowaliśmy wtedy takiego impulsu, a Mariusz umiał wszystko doskonale zorganizować. Ale początki nie były łatwe.

– Wojsko?
– No właśnie. Miewał pod górę, ale z czasem wypracował dobre relacje z władzami Legii. Kapelan w zespole piłkarskim to nic zdrożnego, nie zapominajmy, że piłka nożna jest jedną z form życia.

– Co mówi ksiądz, gdy wbijając gwoździe uderzy młotkiem w palec?
– A wie pan, że to całkiem interesujące? Może… motyla noga?

– Może… Ale podczas eucharystii było na Camp Nou pełne skupienie. Żarty więc na bok.
– Na początku mieliśmy problem, bo wojskowi niechętnie zapatrywali się na wylot Mariusza do Barcelony. Postawiliśmy jednak sprawę jasno. A już na miejscu, wychodząc z szatni, zauważyliśmy kapliczkę. Mariusz spytał, czy można odprawić nabożeństwo, na co gospodarze chętnie się zgodzili. I w dniu meczu udaliśmy się na mszę, a trener Brychczy powiesił nawet proporczyk Legii.

– No i z pomocą sił nadprzyrodzonych udało się wywalczyć dobry wynik. A gdyby jeszcze uznano pańską bramkę na 2:0...
–  Znaleźlibyśmy się w komfortowej sytuacji, Barcelona musiałaby jeszcze mocniej zaatakować, co dawałoby nam kolejne okazje. Remis 1:1 i tak był sukcesem, bo mało kto dawał nam jakiekolwiek szanse.

– Mniej przyjemnie zrobiło się po powrocie do domu…
– Żona była na stadionie, a dzieci u sąsiadów. Sam pan rozumie – wspólne oglądanie meczu w telewizji, krzyki, hałasy. Po powrocie zastała uchylone drzwi i... pobojowisko w mieszkaniu.

– Motyla noga!
– Cóż było robić? Skradziono nam dosłownie wszystko, więc sprzedałem poloneza i przesiadłem się do fiata 126.

– W Espanyolu daliby lepsze auto.
– Rzeczywiście pojawiła się taka oferta, ale działacze Legii zażyczyli sobie bodaj 4 miliony dolarów. Dla Hiszpanów była to suma zaporowa. A na testy do Arsenalu lecieć nie chciałem. Odmówiłem, bo jako reprezentant nie wyobrażałem sobie sprawdzianów. Ostatecznie trafiłem do Galatasaray Stambuł.

– Galatasaray to wielki klub?
– Bez dwóch zdań, grają teraz na nowym obiekcie. Stary stadion, Ali Sami Yen, usytuowany był przy autostradzie, nawet pamiętam, że przejeżdżało się pod wiaduktem. A gdy nie spełnialiśmy oczekiwań kibiców, to bywało różnie. Kibice w Turcji są bardzo żywiołowi, kochają, lub... nienawidzą. Pewnego razu obrzucili nawet nasz autokar kamieniami. Pojazd był wprawdzie okratowany, ale nie było przebacz, leżeliśmy na podłodze trzymając się za głowy! W przypadku gorszych wyników nikt nie mógł liczyć na łagodne traktowanie, nawet Tanju Colak, zdobywca Złotego Buta, pokornie kładł się, by przeczekać najgorsze…

– Ależ oni mieli zespół na przełomie wieków!
– Mieli niesamowity zespół. Wygrali Puchar UEFA w 2000, w czym była ogromna zasługa Hagiego, Taffarela i Popescu. Warto także pamiętać o innych – Arif, Hakan Sukur czy Hasan Sas byli gwiazdami tureckiej piłki. Dobrze zapamiętałem Arifa, bo podczas mego pobytu w Stambule dopiero uczył się prawdziwej piłki. Był bardzo ambitny, powiedział mi nawet kiedyś: – Pamiętaj, że będę grał na wysokim poziomie i będę zdobywał bramki!

I trzeba powiedzieć, że wszystko się spełniło.

– Utrzymuje pan kontakt ze znajomymi z Turcji?
– Pragnę w końcu wybrać się do Stambułu, bo ciągle mnie zapraszają. Na razie wybieram się do Nantes, a niedawno odwiedziłem Atletico Madryt. Chciałbym odwiedzić kluby, w których miałem okazję występować, choćby ten jeden, jedyny raz.

– A do Chicago Podbrożny poleciał sam...
– Zatrzymały mnie wtedy sprawy akademii, bo czasami trzeba przypilnować coś na miejscu. Ale kiedyś będę musiał się tam wybrać. Na kolejne mistrzostwo czekają już bardzo długo, bo wizyty Jurka jakoś nie przynoszą im szczęścia…

– Szczupły poseł nie ma poważania na Wiejskiej?
– Ha, ha, ha! Nie ukrywam, że żaden ze mnie polityk, niemniej działam w komisji sportu i udało nam się zrealizować kilka pomysłów.

– Na przykład?
– Choćby wywalczenie świadczeń olimpijskich dla sportowców, którzy nie pojechali na igrzyska do Los Angeles.

– Pojechali za to do Moskwy na zawody pod sztandarami sportu, przyjaźni i pokoju…
– Bojkot igrzysk przez Zachodu spowodował, że ta impreza też była mocno obsadzona. Uznaliśmy, że skoro zdobyli tam medale, to podobnej sztuki dokonaliby również w Los Angeles. Uważam, że to sprawiedliwe rozwiązanie i forma docenienia tych, którzy nie dostali szansy na zaprezentowanie się w prawdziwych igrzyskach.

– Trudno nie skonstatować, że wszystko w pana życiu układa się nadzwyczaj płynnie. A skąd pomysł z akademią?
– Jeszcze grając w Atletico i Nantes miałem okazję przyjrzeć się akademiom od środka i robiły na mnie piorunujące wrażenie. I właśnie we Francji obiecałem sobie, że po zakończeniu kariery otworzę własną.

– Zmiana tematu. Czy czerwona kartka w Bratysławie może przesłonić długoletnią grę w reprezentacji?
– Wie pan, są czasem takie chwile, które pozostają w pamięci do końca życia. To jedna z nich. Czasem o tym myślę, a czasem śni mi się ten feralny mecz ze Słowacją. Trudno to racjonalnie wytłumaczyć, bo podejrzewam, że osoby które nie grały w piłkę, i tak nie zdadzą sobie sprawę z siły adrenaliny oraz... ogromnych emocji.

– Pójdę krok dalej, bo podejrzewam, że nie do końca zdawał pan sobie też sprawę z tego, co się działo…
– Oczywiście, powiem więcej – w ferworze walki zapomniałem nawet o pierwszej żółtej kartce! Dziś, gdy po latach oglądam ten mecz, zadaję sobie pytanie: "– Co ty gnojku najlepszego zrobiłeś?". Było to było głupie zachowanie, ale czasu nie cofniemy.

Medalista MŚ: pierwszy mecz zagrałem... w brzuchu mamy!

Czytaj też

Leszek Kucharski

Medalista MŚ: pierwszy mecz zagrałem... w brzuchu mamy!

Roman Kosecki w barwach reprezentacji Polski
Roman Kosecki w barwach reprezentacji Polski (Fot. Getty)

– Lata dziewięćdziesiąte w polskiej piłce zasługują chyba na powieść.
– Cieszę się, że te czasy odeszły w zapomnienie. Piłkarsko bywało różnie, zdarzały się niezłe mecze z Holandią, albo z Francją, ale organizacyjnie wyglądało to tragicznie. Brakowało nawet sprzętu! Na szczęście ten smutny okres jest już dawno za nami, a z organizacją poszliśmy do przodu podczas kadencji Zbigniewa Bońka. Sportowo też jest lepiej, bo częściej gramy w turniejach rangi mistrzowskiej.

Boli tylko jedna rzecz. Bardzo denerwuje mnie minimalizm, a gdy usłyszę raz jeszcze, że sukcesem reprezentacji jest wyjście z grupy, to chyba wyłączę na zawsze telewizor i przestanę oglądać piłkę nożną!

– A skoro zaczęliśmy o tej organizacji… Pamięta pan dobrze mecz z Anglią w 1993?
– Aż za dobrze, niekoniecznie z powodów czysto sportowych. Przed meczem postanowiliśmy odmówić wyjścia na trening, właśnie w proteście przeciw złej organizacji. Prezentowaliśmy się fatalnie, nie mieliśmy nawet jednolitych dresów! Na wieść o tym pojawił się prezes Dziurowicz i na swoje nieszczęście zaczął wyzywać nas od najgorszych. Wtedy nie wytrzymałem ja, rzucając butami w kierunku Dziurowicza! Stanęło na tym, że kolejnego dnia należności finansowe zostały uregulowane, a po interwencji Andrzeja Grajewskiego dostaliśmy dresy. Śmieszna to była sytuacja, bo miały logo niemieckiej firmy i trzeba było zaklejać je taśmą. Ale przynajmniej wyglądaliśmy jak zespół.

– Obaj wiemy, że wybryk z Bratysławy był na rękę działaczom. Ten jubileuszowy siedemdziesiąty występ mogli jednak panu zorganizować…
– Chyba nie zasłużyłem. Przyjmijmy więc, że winnym wszystkich problemów był krnąbrny Kosecki, niech nawet po latach zwolennicy tej teorii mają satysfakcję! Nigdy nie odmówiłem przyjazdu na kadrę, pojawiłbym się nawet wtedy, gdyby przyszło mi spać pod mostem.

– A dlaczego upadła Gwardia Warszawa?
– Z reguły miała pod górkę, z różnych przyczyn. Z Darkiem Morawą próbowaliśmy ratować ten klub, ale nie było woli współpracy. Działacze Gwardii narzekali tylko na zbyt wysokie rachunki za wynajem obiektu. Próbowałem nakłonić Bońka do przejęcia przez związek terenu na potrzeby PZPN. Bezskutecznie, a szkoda, bo siedziba Gwardii była w atrakcyjnej lokalizacji, w okolicy lotniska.

– Czy syn Kuba nie za wcześnie zniknął z poważnego grania?
– O to należałoby zapytać trenerów, którzy wypożyczali go do Lechii i Łódzkiego Klubu Sportowego. Każdy szkoleniowiec ma inną wizję zespołu, co niekoniecznie dobrze wpływa na formę co wrażliwszych piłkarzy. Co ciekawe Kuba dostał propozycję z Espanyolu, ale na Łazienkowskiej nie wyrażono zgody. Zamiast do Hiszpanii trafił więc do Niemiec.

– Na szczęście rośnie trzecie pokolenie Koseckich!
– To prawda, bo mam wnuka! Nazywa się Antonio, ma 5 lat i stawia pierwsze kroki na murawie. Marzę, by trafił kiedyś do Legii, byłaby to wspaniała sprawa dla naszej rodziny. Ale co z tego wyniknie, to pokaże dopiero czas.

– To na koniec pytanie z gatunku – co by było… Muzyka łagodzi obyczaje?
– Nie ukrywam, że stanąłem przed takim dylematem. W młodości pasjonowałem się muzyką, grałem na gitarze i pochłaniały mnie dźwięki punka i reggae. Bywałem na imprezach, poznałem Roberta Brylewskiego, Darka Malejonka i Tomka Lipińskiego.

Czasami jeszcze ćwiczę i zastanawiam się, co z tego wyniknie? Może skrzykniemy się jeszcze w gronie starych znajomych? A może uda się nawet zadebiutować i nagrać płytę? Niech pan będzie czujny!

– A ile z buntownika zostało w Romanie Koseckim?
– Cały czas jestem taki sam! Zero-jedynkowy, można mnie lubić lub nienawidzić! Nie ma u mnie stanów pośrednich i uważam, że tak jest zdecydowanie lepiej!

Polecane
Najnowsze
Z kim Polki zagrają na Euro? Sprawdź terminarz!
nowe
Z kim Polki zagrają na Euro? Sprawdź terminarz!
| Piłka nożna / Euro 2025 kobiet 
Z kim zagrają Polki na Euro 2025? Sprawdź terminarz meczów reprezentacji Polski kobiet na Mistrzostwach Europy
Czas na mecze 1. rundy LM, LE i LK. Kiedy pierwsze spotkania?
Piłkarze Legii Warszawa (fot. Getty Images)
nowe
Czas na mecze 1. rundy LM, LE i LK. Kiedy pierwsze spotkania?
| Piłka nożna / Liga Mistrzów 
Niemcy – Dania: o której i gdzie oglądać mecz EURO 2025 kobiet?
Niemcy – Dania: o której i gdzie oglądać mecz EURO 2025 kobiet? (fot. Getty Images)
nowe
Niemcy – Dania: o której i gdzie oglądać mecz EURO 2025 kobiet?
| Piłka nożna / Euro 2025 kobiet 
Kontrowersje wokół Wimbledonu
Wimbledon (fot. Getty Images)
Kontrowersje wokół Wimbledonu
| Tenis / Wielki Szlem 
Drugi mecz Polek na Euro. Gdzie oglądać spotkanie ze Szwedkami?
Polska – Szwecja: o której i gdzie oglądać mecz EURO 2025 kobiet? (fot. Getty Images)
Drugi mecz Polek na Euro. Gdzie oglądać spotkanie ze Szwedkami?
| Piłka nożna / Euro 2025 kobiet 
Szwedki mają swój sposób na ME. "Trochę drażni, ale daje efekty"
Sofia Jakobsson (fot. Getty Images)
Szwedki mają swój sposób na ME. "Trochę drażni, ale daje efekty"
Dawid Brilowski
Dawid Brilowski
Wybitne osiągnięcie Djokovicia na kortach Wimbledonu
Novak Djoković (fot. Getty Images)
Wybitne osiągnięcie Djokovicia na kortach Wimbledonu
| Tenis / Wielki Szlem 
Do góry