Przejdź do pełnej wersji artykułu

Atak Rosji na Ukrainę. Jewhen Radionow opowiada o wojnie. "Rakieta uderzyła w dom moich bliskich"

/
W piątek mija pierwsza rocznica zbrojnej agresji Rosji na Ukrainę (fot. 400mm.pl/Getty Images)
W piątek mija pierwsza rocznica zbrojnej agresji Rosji na Ukrainę (fot. 400mm.pl/Getty Images)

W piątek minął rok, od kiedy Rosja zaatakowała Ukrainę. Dramat, który dzieje się za naszą wschodnią granicą, dotknął również sportowców mieszkających w naszym kraju. – W dom mojej cioci uderzyła rakieta. Stało się to dosłownie tydzień po tym, jak przyjechała do Polski – mówi w rozmowie z TVPSPORT.PL Jewhen Radionow, ukraiński piłkarz Świtu Nowy Dwór Mazowiecki, były napastnik m.in. GKS Bełchatów i ŁKS-u.

APEL MKOL W ROCZNICĘ WYBUCHU WOJNY: DAĆ SZANSĘ POKOJOWI

Czytaj też:

Wanda Metropolitano w Madrycie to jeden ze stadionów, na którym mogą być rozgrywane mecze mundialu 2030 (fot. Getty Images)

MŚ 2030: kształtuje się wspólna kandydatura Hiszpanii, Portugalii i Ukrainy

Maciej Rafalski, TVPSPORT.PL: – Jak dzisiaj wspominasz dzień wybuchu wojny?
Jewhen Radionow: – Bardzo trudny okres, którego nie zapomnę do końca życia. Trudno było się "ogarnąć" pod względem emocjonalnym. Tamten dzień to trochę granica pomiędzy dzisiejszym życiem, a tym przed 24 lutego 2022 roku. O godzinie 5 czy 6 rano obudziła mnie żona. Była przerażona i mówiła, że Rosja napadła na Ukrainę. Od razu zacząłem dzwonić do rodziny, pamiętam rozmowę z babcią, która wciąż tam jest. To ja płakałem, a ona mnie uspokajała, a przecież powinno być na odwrót... Na to wszystko patrzyło się z przerażeniem. Myślę, że coś wewnątrz się załamało i to nie tylko we mnie. Długo trudno było odzyskać chociaż trochę spokoju.

– Początkowo spodziewano się, że Rosja szybko zdobędzie Ukrainę. Spodziewałeś się, że wasze wojska postawią taki opór?
– Wierzyłem, że dadzą radę. Im głośniej mówiło się o wojnie, tym bardziej interesowałem się tymi tematami. Sporo czytałem i słuchałem różnych autorytetów w naszym kraju. Przekonywali, że Rosjanie mogą wejść na nasze tereny, ale nie zostaną tam na dłużej. W większości miejsc są nienawidzeni, oczekiwali innego przyjęcia. Nie spodziewali się takiego oporu. Nasze wojsko jest zaprawione w boju, wielu żołnierzy ma za sobą doświadczenie walk w Donbasie. Spodziewałem się, że dadzą radę. Inna rzecz, to zachowanie Ukraińców. Jeśli nawet ktoś wcześniej miał przekonania prorosyjskie, zmieniał je, widząc zbrodnie dokonywane przez rosyjskie wojsko. Wierzę, że to będzie też swego rodzaju oczyszczenie dla Ukraińców.

– Jak wygląda sytuacja z twoją rodziną? Mówiłeś, że blisko frontu mieszkają twoja babcia i dziadek.
– Jest jeszcze gorzej. W linii prostej od ich miejscowości jest 17 kilometrów do frontu, czyli wsi Novoczerwone. Tam wszystko jest zniszczone, "przemielone" przez czołgi. Praktycznie nie ma szans, żeby się stamtąd wydostać. Na początku wojny było to jeszcze możliwe, ale później już nie. Opuszczone domy zajęli rosyjscy żołnierze. Przed wojną mieszkało tam kilkaset osób, teraz jest kilka tysięcy. Żołnierze jadą na front, a potem przyjeżdżają tam nowi. Zachowują się jak bydło. Wchodzą ludziom do domu i zabierają, co chcą. W sylwestra o północy pijani strzelali z broni, świętując w taki sposób Nowy Rok. Babcia stara się nie opuszczać domu, trudno dojść do sklepu, bo droga to jedna wielka koleina, wyjeżdżona przez czołgi i wojskowy sprzęt. W Kupiańsku mieszkała moja ciocia. Wraz z synem przyjechała do Polski pod koniec sierpnia. Na początku września w ich dom uderzyła rakieta. Trafiła w pokój jej syna.

– Mówisz "tylko" o wydarzeniach z udziałem twojej rodziny, a przecież takich historii jest mnóstwo...
– Tak, ale ludzie już wyszli z szoku. Może brzmi to dziwnie, ale przyzwyczajono się do odgłosu syren alarmowych. Jest też jednak większa wiara w zwycięstwo, naród się skonsolidował. Każdy stara się robić swoje i odegrać jakąś rolę. Każdy ma jakąś brygadę, w której znajduje się znajomy i próbuje jakoś pomóc. Ostatnio rozmawiałem z kolegą, który grał ze mną w Ursusie Warszawa. Okazało się, że przygotowuje się do tego, by jechać na Donbas.

– Twoi rodzice są w Polsce?
– Tak, przenieśli się tutaj w 2015 roku, gdy zaczęło robić się niebezpiecznie. Moja żona i jej rodzice zaczęli wtedy naciskać na to, by przyjechali. My byliśmy spokojniejsi. Okazało się, że to teściowie mieli rację. Teraz moim rodzicom jest łatwiej. Tata pracował jako nauczyciel przez 19 lat, w Warszawie pomógł już w znalezieniu pracy paru koleżankom, które uciekły przed wojną. Odzywają się do niego też jego dawni uczniowie, którzy wiedzą, że mieszka w Polsce. Sami Polacy zachowali się fantastycznie. Gdy zaczęła się wojna, dostałem mnóstwo telefonów od ludzi z moich byłych klubów. Pytali, jak mogą pomóc, jeździli na granicę. Polacy sami przeżywali podobne tragedie, dlatego wiedzą, co dzieje się w Ukrainie. Ludziom z Zachodu trudniej to pojąć.

Tak wyglądają tereny Novoselivs'ke, przez którą przebiega front wojny (fot. archiwum rozmówcy)

Czytaj też:

Sąd szwajcarski podtrzymał decyzję CAS w sprawie wykluczenia klubów rosyjskich z europejskich pucharów

– Ostatnio na wielki gest zdecydował się Joe Biden, który spotkał się z Wołodymyrem Zełenskim w Kijowie. Jak wielkie znaczenie ma dla Ukraińców to zachowanie prezydenta USA?
– To bardzo istotne. Wszystko wskazuje na to, że będziemy otrzymywać wsparcie przez lata i nie jesteśmy w tej wojnie sami. Wszyscy wiemy, że ta wojna ma być wygrana dla naszych dzieci i wnuków. Rozmawiałem o tym z dziadkiem i babcią – byli bardzo wzruszeni. To wielki gest. Daje nadzieję ludziom takim jak oni, którzy oglądali to, gdy za oknem widać rosyjskie czołgi.

– Nie sposób nie zapytać o waszego prezydenta. Jak zmieniło się spojrzenie Ukraińców na Wołodymyra Zełenskiego?
– Na początku nie każdy patrzył na niego pozytywnie. Zresztą, to były komik, przyszedł do polityki z zupełnie innej dziedziny. Sam również byłem sceptyczny. W odróżnieniu do poprzedników widziałem w nim jednak szczerość, chęć zrobienia czegoś dla kraju. To człowiek honoru, który nie patrzył na własne interesy. Teraz mówimy jeszcze o czymś innym. Zełenski to zupełnie inna, historyczna postać. Prawdziwy mąż stanu, który potrafił wpłynąć na największych polityków świata.

– Ostatnio wiele mówi się o tym, że MKOl chce pozwolić rosyjskim i białoruskim sportowcom na start w igrzyskach olimpijskich.
– Co mogę powiedzieć? Wiadomo, że to skandal, ale przecież ciągle mówimy o ludziach, którzy przymykali oko na wszystkie zbrodnie Władimira Putina i przyjaźnili się z nim. To ludzie bez kręgosłupa moralnego, którzy wcześniej pozwolili na organizację w Rosji zimowych igrzysk olimpijskich w 2014 roku czy mundialu w 2018. Jestem przekonany, że gdyby nie naciski innych państw oraz mediów, działacze wielu sportowych federacji nie wykluczyliby Rosjan. Liczę na to, że inne kraje zbojkotują igrzyska i tym samym postawią MKOl pod ścianą.

– W przeszłości wspomniałeś mi, że chciałbyś w końcu pokazać synowi swoją rodzinną miejscowość...
– To wielkie marzenie i zarazem wielki ból. Planowaliśmy taki wyjazd na lato 2022 roku, ale okazało się to niemożliwe. Będzie o to trudno. Dziadkowie mówią, że pola dookoła są zaminowane, wszystko jest rozkopane. Kiedyś zapewne się tam pojawię, ale wyobrażałem to sobie inaczej.

– Wierzysz w to, że 2023 rok przyniesie koniec wojny?
– Obawiam się, że będzie ona trwała latami. Ukraińskie wojsko jest dozbrajane i dobrze wyszkolone, ale Rosjan są tysiące. Mają przewagę liczebną, mimo że często kończą "przemieleni" przez naszych. Dodatkowo, ukraińscy żołnierze cały czas szkolą się w innych krajach i mają dołączać na front. Wierzę w naszą armię i zwycięstwo, ale wiele zależy także od Zachodu. Dostarczanie broni trwa zbyt długo. W zasadzie trudno też dzisiaj wskazać, co określić mianem "zwycięstwa". To, że przepędzimy ich za granicę? A co będzie dalej? Cały czas trudno mi to sobie wyobrazić. Pewne jest to, że świat nie będzie już nigdy taki sam.

Źródło: TVPSPORT.PL
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także