"Człowiek pocisk", najbardziej ofensywny obrońca w historii futbolu, znakomity egzekutor rzutów wolnych. Solenizant to oczywiście Roberto Carlos.
Urodził się w miejscowości Garca w stanie Sao Paulo. Tam, gdzie była tylko plantacja kawy, brakowało życiowych perspektyw. Szybko pokochał więc futbol, choć... rodzice mieli inne zainteresowania. Uwielbiali... Roberto Carlosa, wokalistę, który pięć dekad temu robił furorę, a specjalizował się w MPB (Musica Popular Brasileira). I wszystko z imieniem syna jest jasne...
Początkowo ten gatunek muzyki, z którego znany był Carlos, służył aluzyjnej krytyce niesprawiedliwości społecznych, represji, imperializmu i koncentracji własności ziemi w rękach mniejszości. I był w kontrze do junty rządzącej w Brazylii od lat 60. do 80 XX w.
Stopniowy rozwój
W wieku Roberto 14 lat trafił do szkółki Uniao Sao Joao de Araras. Wtedy, choć niski zadziwiał wielu zadziornością (teraz ma 168 cm) i zdarzało mu się grać w środku ataku. A powołanie do reprezentacji dostał po... 5 latach.
W 1992 został wypożyczony do Atletico Mineiro, więc kariera nie wystrzeliła od razu. Mało tego, zobaczył Europę pierwszy raz jako gracz... rezerw tej drużyny podczas tournee. W 1993 związał się z drużyną Palmeiras i grał w niej przez dwa sezony, ale dobrze wiedział, że to gra w europejskim klubie jest mu pisana.
Od radości do rozczarowującego eksperymentu
W 1995 był już po słowie z Aston Villą, ale przejął go w drodze Massimo Moratti. I w Interze zaczął obiecująco, od gola z 30 metrów w debiucie. Pierwszy sezon, to 30 meczów i 5 goli. Raczej niezły dorobek.
Chciał się rozwijać, ale plany pokrzyżował mu Roy Hodgson. Anglik chciał poeksperymentować i zrobił z Brazylijczyka... skrzydłowego. Na szczęście pomocną dłoń wyciągnął do niego Fabio Capello.
Transfer do Realu
Gdy w niestabilnym Realu przejął władzę Lorenzo Sanz, Capello dostał wolną rękę w planowaniu kadry, więc mógł pozwolić sobie na rewolucję personalną. Sprowadził Clarenca Seedorfa, Davora Sukera, Predraga Mijatovicia i oczywiście Carlosa po... 10 minutach dialogu Brazylijczyka z prezesem.
Pierwsze zauroczenie
Kiedy Roberto wylądował w Madrycie, to najpierw odwiedził Plaza de Cibeles. To tam gracze Realu celebrują trofea i wtedy zrozumiał, czym jest madridismo.
Po dwóch latach doszło na tym placu do wielkiej fiesty, bo 1998 był dla Realu przełomowy. Po 32 latach znowu fetowano zdobywców Pucharu Mistrzów. "Si, si, si, La Septima esta aqui" - krzyczeli w euforii piłkarze z kibicami.
"Galaktyczni" to sukcesy i kaprysy
Szaleństwo zaczęło się jednak dopiero, gdy Florentino Perez wprowadził Real w erę Galacticos. Cesar (Casillas), Roberto Carlos, Helguera, Hierro, Salgado, Makelele, Solari, Zidane, Figo, Raul, Morientes. W takim składzie zespół pokonał w 2002 w Glasgow Bayer Leverkusen 2:1, a zwycięskiego gola strzelił Zizou i ten fenomenalny wolej przeszedł do historii. Wielu do dziś uznaje tamto trafienie za najpiękniejsze w historii Ligi Mistrzów. Asystował mu wtedy Roberto Carlos, który był także nie raz i nie dwa kapitanem Galacticos.
Sukcesy tamtego gwiazdozbioru, którego Roberto Carlos stanowił istotną część, a dzielił szatnię z Davidem Beckhamem, Zinedinem Zidanem oraz Luisem Figo, zna wielu, natomiast równie ciekawe były kaprysy tamtej kultowej drużyny:
– Kiedy patrzę na to wszystko z dystansu, to zastanawiam się, jak uszło nam na sucho takie szaleństwo? Po meczach zawsze wsiadaliśmy do prywatnych samolotów. Beckham, Figo, Zidane, Ronaldo, ja – wszyscy gdzieś lecieliśmy. Trening mieliśmy dopiero dwa dni później. Modliłem się, by grać mecze w sobotę, bo dzięki temu w niedzielę mogłem polecieć na wyścig Formuły 1. Ciągle korzystaliśmy z prywatnych odrzutowców. To było szalone – opowiadał po latach Roberto Carlos.
Zdradził też przy okazji, że wtedy to piłkarze mieli władzę, a trenerzy, aby pozostać na swoim stanowisku, musieli tolerować ich kaprysy:
– Mieliśmy taki zwyczaj, że po przyjeździe na przedmeczowe zgrupowanie zostawialiśmy bagaże w hotelu i przed kolacją szliśmy napić się wina. Na stole zawsze stały dwie butelki. Razem z Ronaldo powiedzieliśmy Luxemburgo: "Profesorze, mamy tu swoje przyzwyczajenia, poznasz je, ale nie próbuj ich zmieniać. Nie zabieraj nam piwa i wina ze stołu, bo będzie problem". Co zrobił? Najpierw zabrał piwo, a potem wino. Wytrwał tylko trzy miesiące. Świat piłki jest mały, wszystko doszło do szefostwa i Luxemburgo usłyszał "do widzenia" – zdradził Roberto Carlos.
Magiczne momenty w Realu
Cztery tytuły mistrza Hiszpanii i trzy triumfy w Lidze Mistrzów, to robi wrażenie. Roberto wygrał dużo z Realem. Imponował też indywidualnie. Tej asysty przy golu Zidane'a w finale Champions League żaden madridista nie zapomni, ale cudowne trafienie na Teneryfie z lutego 1998, gdy mocno strzelił w pełnym biegu, niemal z linii końcowej i zmieścił piłkę w bramce, wielu przyjęło z niedowierzaniem. Do tego bramka zdobyta na Camp Nou w 2003, gdy trafił na 1:0 w El Clasico, pozwoliła napisać piękną stronę w historii Realu. Przyczyniła się bowiem do pierwszej wiktorii graczy z Madrytu na stadionie Barcelony i to od 20 lat.
Schyłek i nieprzyjemności
Skandal wywołała "afera koszulkowa", bo niektórzy uznali, że czarnoskóry piłkarz przymila się do Ultras Sur, nieobecnej już dziś na stadionie Realu grupy fanatycznych "kibiców".
W 2005 antyrasiści krytykowali Carlosa, bo oddał koszulkę po meczu jednemu z liderów Ultras Sur. Został sfotografowany. A grupa była niejednokrotnie karana za przemoc i mowę nienawiści.
W marcu 2007 podczas rewanżu z Bayernem Monachium w Lidze Mistrzów Real przegrywał zaraz po pierwszym gwizdku sędziego. Roy Makaay trafił w dziesiątej sekundzie i został strzelcem najszybszego gola w historii rozgrywek. Jak? Carlos źle przyjął piłkę, stracił ją, rywal precyzyjnie zacentrował, a akcję skończył Holender.
Tamten kosztowny błąd, eliminujący jego zespół z Ligi Mistrzów, oznaczał koniec Roberto Carlosa w Realu. Ogłosił, że sezon 2006/2007 będzie ostatnim w Madrycie. Czuł się winny i nie zamierzał przedłużać kontraktu.
Symbol Brazylii, kiks i złoto
Roberto Carlos stał się legendą Realu Madryt, ale przecież jest też symbolem reprezentacji Brazylii, w której miał 125 meczów i ustępuje pod tym względem tylko Cafu. W 1998 grał w finale mistrzostw świata, niestety przegranym. W tamtym mundialu raz "błysnął", bo poniosła go fantazja i chciał wybić piłkę z pola karnego... nożycami. Skiksował, więc Brazylia straciła gola, a później musiał wszystkich przepraszać oraz zapewniać Ronaldo, że to się już nie powtórzy.
Po czterech latach już nikt nie miał do niego pretensji. Złoto Brazylii w Korei i Japonii w 2002 było triumfem, w którym miał znaczący udział. Los jednak tak chciał, że w 2006 podczas finałów MŚ w Niemczech Brazylia przegrała 0:1 z Francją. No, to kibice zażądali, by Roberto, który delikatnie mówiąc nie miał swojego dnia, zakończył karierę reprezentacyjną. Futbol bywa przewrotny, bo przecież to właśnie Francuzom strzelił najsłynniejszego i pewnie też najdziwniejszego gola.
Gol fascynujący fizyków
W 1997, czyli rok przed finałami mistrzostw świata, Francuzi zorganizowali turniej, w którym doszło do rywalizacji czterech mistrzów świata: Francji, Brazylii, Włoch i Anglii. W meczu otwierającym spotkały się dwie pierwsze drużyny.
Była 21. minuta, Roberto Carlos ustawił piłkę 35 metrów od bramki Fabiena Bartheza, który później wyznał, że gdy Brazylijczyk mocno kopnął piłkę, to wydawało mu się, że ona wyląduje na... Księżycu. Dlatego nawet się nie ruszył. Niesamowita trajektoria lotu piłki sprawiła, że padł gol.
Fizycy wyprowadzali różne wzory, powoływali się też na prawa matematyki, fizyki, biomechaniki. Wyliczyli, że odległość piłki od bramki wynosiła 35 metrów, tylko 18 kroków rozbiegu, a prędkość lecącej piłki osiągnęła 138 km/h. Badali też temperaturę, wilgotność, ciśnienie, wysokość boiska nad poziomem morza, opór powietrza stawiany lecącej piłce, materiał, z którego ją wykonano. Ale nie udało się i tak ustalić, dlaczego piłka, która była w prostej linii 13 metrów od słupka, nawet po tak mocnym strzale, skręciła o 12 stopni i wpadła do bramki. Naukowcy byli tak drobiazgowi, że wyliczyli nawet, iż rotacja piłki to było 600 obrotów na minutę wokół własnej osi. A publikacje stanowiące o tym były w "New Journal of Physics" oraz na uniwersytecie lizbońskim.
Do tego twitterowicz o nicku Dada 6 zauważył, że ten gol pojawił się w podręczniku fizyki dla szkół średnich przygotowanym przez wydawnictwo Operon. ″Fizycy przeanalizowali lot i wykazali, że skręt, który zrobiła piłka, omijając mur obrońców, nie był - wbrew krążącym opiniom - złamaniem praw fizyki, lecz jak najbardziej naturalnym zjawiskiem″ – napisał autor podręcznika Adam Ogaza.
Odwzorowanie gola w wodzie
Naukowcy wciąż analizują tego gola na różne sposoby. Odwzorowali już idealną trajektorię wirującej sfery, odnosząc się do piłki, która nabrała niezwykłej rotacji po kopnięciu Roberto Carlosa. Wyeliminowali turbulencje, wpływ grawitacji, co pozwoliło przedstawić ten lot w... wodzie, z użyciem plastikowej piłeczki, która ma dokładnie taką gęstość jak właśnie woda.
Wniosek? Im dłużej leci obracająca się piłka, tym bardziej zakrzywia swój tor lotu, do czego znacząco przyczynia się tarcie o nią powietrza. Dochodzi do tego dzięki oddziaływaniu siły prostopadłej do jej kierunku ruchu (w fizyce to efekt Magnusa). Na boisku odpowiada to tarciu powietrza o piłkę. Naukowcy nazwali to "spiralą wirującej piłki", co wynika z tego, że trajektorią lotu wirującej sfery jest spirala - tak jak zwijająca się muszla.
Taki gol więc mógłby zostać powtórzony tylko jeśli zawodnik kopnie piłkę z naprawdę znacznej odległości i siła jego strzału będzie wręcz ekstremalna, bo to minimalizuje wpływ grawitacji. A niby piłka to taka prosta gra...
2007 to koniec wielkiej kariery Roberto Carlosa, bo wtedy już nie grał ani w Realu, ani w kadrze. Pozostała mu Turcja, a później rodzima liga i... Rosja.
Podejrzany o branie dopingu
Jeszcze będąc piłkarzem żartował, że nie jest supermanem. A będąc już w zaawansowanym wieku jak na wyczynowca, bo miał 33 lata, pokonywał 100 metrów w 10,9 s. To był najlepszy wynik w drużynie.
ARD podała swego czasu, że Roberto Carlos regularnie spotykał się z Julio Cesarem Alvesem, który przepisywał klientom środki dopingujące. Brazylijczyk to zdementował.
Z kolei Alves twierdził, że otaczał opieką wielu piłkarzy, także Roberto Carlosa, już gdy miał 15 lat. Lekarz dążył do zwiększenia masy mięśniowej nóg, a w szczególności ud (obwód 61 cm). Były niesamowicie umięśnione i pozwalały strzelać tak mocno. Alves miał też doradzać Carlosowi, jak powinien stosować specyfiki i kiedy powinien z nich zrezygnować.
Podobno sugerował, by je odstawiać najpóźniej 15 dni przed początkiem sezonu. To miało pozwolić na uniknięcie problemów podczas kontroli antydopingowych. I co ciekawe? Roberto Carlos był tymi słowami oburzony, nawet uznał, że to insynuacje, ponieważ nigdy nie spotkał tego człowieka.
Z relacji ARD wynikało jednak, że odwiedził Alvesa miesiąc po finale mundialu w Korei i Japonii. Miał podjąć taką decyzję z myślą o szybszej regeneracji po wyczerpującym sezonie.
Nie wiemy, jak ostatecznie doszedł do tego poziomu wytrenowania, że można było odnosić wrażenie, iż posyła pociski na bramkę. Ale przecież to przedmiot badań intelektualnych elit, zatem doceńmy to, choć po zastanowieniu, trudno nam w to uwierzyć.