To był historyczny piątek na szermierczych planszach. Drużyna polskich szpadzistek sięgnęła po mistrzostwo świata. Nie byłoby tego zwycięstwa, gdyby nie znakomite końcówki Martyny Swatowskiej-Wenglarczyk, czy wyczekiwany powrót do kadry Ewy Trzebińskiej.
– W ogóle miało mnie tu nie być. Do składu drużyny na mistrzostwa świata zostałam włączona w ostatniej chwili – przyznała w rozmowie z Polską Agencją Prasową wicemistrzyni świata z 2017 roku. Pierwotnie wracająca po kontuzji 34-letnia Trzebińska – od dawna będącą ważnym ogniwem odnoszącej sukcesy drużyny szpadzistek – nie była brana pod uwagę przy ustalaniu składu na mistrzostwa świata. Zmiana nastąpiła po tym, jak zespół bez niej w składzie zajął siódme miejsce w igrzyskach europejskich, będących jednocześnie mistrzostwami kontynentu.
– Dopiero po imprezie w Krakowie trener kadry Bartłomiej Język i Polski Związek Szermierczy podjęli decyzję, że powinnam dołączyć do ekipy i pomóc dziewczynom w turnieju drużynowym. Wtedy zaczęła się cała układanka logistyczna, bo trzeba było zmienić plany i błyskawicznie załatwiać opiekę do dziecka, gdyż mój mąż ma pracę kontraktową i też akurat teraz nie ma go w domu. Musiałam też zweryfikować plany szkoleniowe, bo właśnie w wakacje miałam zadbać o podbudowę pod następny, olimpijski sezon, a okazało się, że powinnam przejść mikrocykl przygotowawczy przed mistrzostwami świata. Efekt jest jednak taki, że trudno byłoby narzekać – mówiła świeżo upieczona złota medalistka.
Trzebińska wystartowała tylko w rywalizacji drużynowej i w poturniejowych wypowiedziach podkreślała, że mogło mieć to duży wpływ na końcowy wynik reprezentacji, w której oprócz niej wystąpiły: Renata Knapik-Miazga, Martyna Swatowska-Wenglarczyk i Magdalena Pawłowska.
– Dopiero w piątek uwierzyłyśmy, że to może być nasz dzień i nasz turniej. Wiedziałyśmy, że kluczowy jest ćwierćfinał z Izraelem, w którym byłyśmy faworytkami, a to zawsze wiąże się z dodatkową presją. Później półfinał z broniącymi tytułu Koreankami, ale jednocześnie zerkanie w stronę Szwajcarek, które awansując do "czwórki" zyskały dużo punktów do rankingu i to dodatkowo komplikowało sprawę olimpijskich kwalifikacji – wyznawała Trzebińska.
Bardzo duże znaczenie dla półfinałowego i finałowego zwycięstwa Polek miała postawa Martyny Swatowskiej-Wenglarczyk. W meczu z Koreą w końcówce wyprowadziła drużynę na prowadzenie i do końca potrafiła bronić przewagi. W finale nie tylko odrobiła straty, ale też zbudowała różnicę, która pozwoliła biało-czerwonym sięgnąć po mistrzostwo.
– Długo przegrywałyśmy, ale maksymalnie różnicą czterech trafień i miałyśmy świadomość, że jedna, dwie dobre walki i wszystko może się odwrócić. Na ostatni pojedynek Martyna Swatowska-Wenglarczyk wchodziła ze stratą dwóch "oczek" i wiedziałyśmy, że wygrana jest w jej i naszym zasięgu. I trzeba podkreślić, że zrobiła fenomenalną walkę nadrabiając aż sześć trafień – chwaliła koleżankę Trzebińska.
Polki triumfując w mistrzostwach globu zrobiły wielki krok w kierunku wywalczenia olimpijskiej kwalifikacji. Zanotowały spory awans w rankingu i na ten moment są wśród ośmiu drużyn, które będą mogły wystawić w Paryżu drużynę i trzy zawodniczki w turnieju indywidualnym.
– Ostudzę hurraoptymizm i powiem, że choć krok wykonałyśmy ogromny, to ta upragniona kwalifikacja jeszcze nie jest stuprocentowo pewna. Teraz musimy się pilnować i postawić kropkę nad i. Temat igrzysk pojawił się o tyle, że mówiłyśmy, że jesteśmy już naprawdę blisko. I to tyle, bo każda z dziewczyn marzy już o wakacjach i odpoczynku po wyczerpującym sezonie – podsumowała Trzebińska.