| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Paweł Zieliński od 2021 roku występuje w Widzewie Łódź. Doświadczony obrońca opowiedział o nieustannej radości z futbolu, relacjach z bratem Piotrem i... przygodą z gwizdkiem. – Na wszystko zapracowałem sam. Cieszę się, że bratu tak dobrze idzie – przyznał w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Jakub Kłyszejko, TVPSPORT.PL: – Jesienią rozegrałeś raptem 390 minut w Ekstraklasie. Wiosna ma być takim czasem na przełamanie?
Paweł Zieliński, piłkarz Widzewa Łódź: – Na pewno wynik z poprzedniej rundy nie jest oszałamiający. Liczę na więcej. Ciężko pracuję i chciałbym wywalczyć sobie miejsce w podstawowej jedenastce. Zależy mi na tym, aby w każdym spotkaniu pokazywać, że jestem przydatny zespołowi. W tym roku będzie obchodził 34. urodziny i wiem, że wiele osób już mnie skreśliło. Uważam, że nadal mogę dużo dać temu zespołowi.
– Kiedy słyszysz takie głosy, to na każdym treningu chce się jeszcze mocniej i ciężej pracować?
– Jestem ze starej szkoły i zawsze daję z siebie maksa. Nawet wtedy, gdy nie gram. Moje podejście do treningu zawsze jest takie samo. Takie komentarze motywują mnie do jeszcze większej pracy, jednak we wszystko wkładam całe serce. Nie zawsze wychodzi tak, jak by się chciało, ale serducha nigdy nie zabraknie.
– Twój kontrakt wygasa z końcem czerwca tego roku. Najbliższe tygodnie i początek rundy wiosennej mogą być kluczowe, co do dalszej przyszłości w Widzewie…
– Na pewno tak. Już tej zimy ukazywały się artykuły, że zostanę odsunięty od zespołu. Nie miały w sobie choćby ziarnka prawdy. Jestem po rozmowie z trenerem i wiem, że bardzo na mnie liczy. Teraz bardzo dużo zależy ode mnie. Jak wywalczę sobie miejsce w składzie i pokażę, że jestem w stanie rywalizować na najwyższym poziomie, to możliwe, że klub zdecyduje się przedłużyć ze mną umowę.
– Czujesz, że wszystko jest w twoich rękach i nogach?
– Może w stu procentach nie, bo trener zawsze może zmienić koncepcję i zacząć szukać zawodnika o innym profilu na moją pozycję. Myślę, że w bardzo dużym stopniu większość zależy ode mnie.
– Mimo 34 lat masz w sobie tak wiele radości i zapału do gry w piłkę?
– Jeżeli o to chodzi, to mimo lat każdy trening i mecz są niesamowitą frajdą. Cały czas czuję ten ogień. Mam nadzieję, że w najbliższej przyszłości on nie wygaśnie.
– Co trzeba robić, żeby ten ogień cały czas był?
– Jestem fanatykiem piłki nożnej. Oglądam dużo spotkań, przez brata oczywiście ligę włoską, wszystkie mecze Ekstraklasy. Narzeczona i córka mnie w tym wspierają.
– Wspierają też w oglądaniu meczów?
– Teraz się przyzwyczaiły do tego. Kiedy wychodzę z domu, to córka od razu mówi "tata idzie na mecz". Dopiero zaczyna mówić, ale wszystko rozumie. Mieszkamy niedaleko stadionu i często pokazuje palcem ten kierunek. Piłka jest od zawsze w moim życiu. Nie wyobrażam sobie życia bez niej.
– Kilkanaście lat temu wziąłbyś w ciemno 143 mecze w Ekstraklasie?
– Gdyby dziesięć lat temu ktoś mi powiedział, że rozegram tyle meczów, to powiedziałbym, żeby puknął się w czoło. Skończyłem studia pierwszego stopnia. Magisterki nie zdążyłem, bo byłem już piłkarzem Śląska. Mam nadzieję, że ten temat też dociągnę. Do 24. roku życia grałem w niższych klasach rozgrywkowych: trzecia i czwarta liga na Dolnym Śląsku. Człowiek miał marzenia, ale też stawał się coraz starszy…
– Grając w czwartej lidze marzenia o Ekstraklasie były takie same?
– Nie. Nadzieja tliła się zawsze, ale wiedziałem, że jestem coraz starszy i zdawałem sobie sprawę, że będzie to bardzo trudne do osiągnięcia. Wchodził trend, że stawiamy na młodzież, bo na młodszych piłkarzach można potem zarobić. W międzyczasie skończyłem studia, posędziowałem trzy lata.
– W których ligach sędziowałeś?
– Niskich, bo w trzy lata ciężko zrobić karierę. Poza tym cały czas wierzyłem, że wyjdzie mi w piłce. W końcu się udało. Za mną bardzo fajny czas. Kilkanaście lat temu nie uwierzyłbym w to.
– Przez to, że sam byłeś sędzią, to na boisku jesteś bardziej wyrozumiały dla nich?
– Ogólnie w życiu i na boisku zawsze jestem spokojny. Staram się nie dokuczać sędziom (śmiech). W Ekstraklasie i tak jest kultura. Prawdziwa szkoła życia jest w niższych klasach rozgrywkowych. Trochę tego liznąłem i jestem w stanie zrozumieć sędziów.
– W trakcie całej kariery "ciężkie" nazwisko bardziej przeszkadzało czy pomagało?
– Nie przywiązywałem do tego dużej wagi. Wiadomo, że wszyscy kojarzą mnie z Piotrkiem. Niektórzy myśleli, że on mi coś załatwił, polecił do danego klubu itp. Nigdy nic takiego nie miało miejsca. Piotrek nie wydzwaniał do nikogo, a czasami różnie takie rzeczy się odbywają. Na wszystko zapracowałem sam. Cieszę się, że bratu tak dobrze idzie.
– Był moment, że porównania stały się uciążliwe?
– Nie. Nigdy mi nie przeszkadzały. Fajnie, jak mnie porównywano do Piotrka, bo super być porównywanym do tak dobrego zawodnika. Trzeba jednak zachować proporcje.
– Pojawiały się jakieś żartobliwe sytuacje?
– Do Piotrka spływa wiele giftów z całego świata. Czasem znajdzie się też tam moje zdjęcie z poprzednich klubów. Ludzie robią mu plakaty, czasami i ja się na nich pojawię. To tylko takie małe rzeczy. Przyzwyczaiłem się, jak raz na jakiś czas ktoś na ulicy powie do mnie Piotrek. Nie mam z tym problemu.
– Jak teraz wygląda wasz kontakt?
– Piotrek ma żonę i dziecko, ja narzeczoną i dziecko. Czasu na wszystko jest bardzo mało. Teraz daje się go znacznie więcej rodzinie. Razem stawialiśmy pierwsze kroki, razem się wychowywaliśmy. W każdym tygodniu do siebie dzwonimy, piszemy praktycznie każdego dnia. Jesteśmy w ciągłym kontakcie.
– Za dzieciaka bardziej rywalizowaliście, czy współpracowaliście ze sobą?
– Była rywalizacja. Piotrek miał fajną szkołę życia. Nasz najstarszy brat Tomek też grał na poziomie pierwszej ligi. Ja rywalizowałem z nim i miałem przetarcie ze starszymi. Później Piotrek robił to ze mną. Tomek jest pięć lat ode mnie starszy, a Piotrek cztery młodszy. Rywalizacja zawsze była. Graliśmy jednak za małolata w jednym zespole i wtedy zawsze pomagałem młodszemu bratu.
– Rodzice cały czas tak samo przeżywają wasze mecze?
– Na pewno przeżywają. Najbardziej Piotrka w reprezentacji, bo tam nie zawsze było kolorowo. Często spadała na niego duża krytyka. We Włoszech gra w topowym zespole, ustabilizował formę i od lat dobrze sobie radzi. Kadrze różnie idzie i komentarze na jego temat rodzice najmocniej przeżywają.
– Nie myśleliście, aby za kilka lat pokopać jeszcze w rodzinnych stronach?
– Czas pokaże. Nie życzę Piotrkowi, żeby musiał jeszcze grać w Polsce. Nawet na stare lata (śmiech). Z drugiej strony przykład Łukasza Piszczka pokazuje, że można. U nas jest spora różnica wiekowa, ale gdyby przydarzyła się jeszcze taka okazja, to byłaby to świetna sprawa.
– Gdzie Piotrek zagra w przyszłym sezonie?
– Pomidor! Nawet jak wiem, to nie powiem! Przyjdzie czas, kiedy Piotrek wszystko ogłosi.