| Czytelnia VIP

Jordan trochę mniej znany. "Była chłodna niedziela, 17 lutego 1963..."

Michael Jordan (fot. Getty Images)
Michael Jordan (fot. Getty Images)
Tomasz Sowa

Wysuwał język i wzbijał się nad parkiet. W powietrzu był dłużej, niż przeciętniak. Potem umieszczał piłkę w koszu! I robił tak tysiące razy, stając się szybko idolem milionów naśladowców. Każdy chciał być jak on, jak Michael Jordan. Żadnemu się nie udało…

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ
Fortuna za koszulki Messiego. Rekord Jordana zagrożony

Czytaj też

Lionel Messi (fot. Getty Images)

Fortuna za koszulki Messiego. Rekord Jordana zagrożony

Kibice i sprawozdawcy lubują się w robieniu rankingów. Przyciągają przecież uwagę. Kreują też debaty, a niekiedy wręcz kłótnie. Chyba najczęściej jest tak w przypadku zestawień, które rozpoczyna słowo "najlepszy". Dziennikarze słynnej amerykańskiej stacji ESPN postanowili kiedyś wybrać sportowca XX wieku. Znanych nazwisk nie brakowało. Był Ali, był Pele, był Maradona. Tyle, że niemal od początku wiadomo było, że powalczą oni, co najwyżej, o drugie miejsce. I mało kto się dziwił. Bo pierwsze było przeznaczone dla Jordana…

Skąd ten fenomen? Analizowano go już setki razy. Podobnie jak tytuły, które zdobył. Rzuty, po których trafiał i... majątek, jaki zgromadził. Ale jego żywot to również opowieści mniej znane kibicowi-szarakowi. I o nich dzisiaj, w 61. rocznicę urodzin Michaela Jordana.

Uformowany przez rodzinę

Była chłodna niedziela, 17 lutego 1963, kiedy w szpitalu Cumberland na Brooklynie przyszedł na świat syn Deloris i Jamesa. Nazwali go Michael. Rodzina należała do dobrze sytuowanej klasy średniej. Matka pracowała w banku, a ojciec w firmie General Electric. Nie mieli więc problemów z wychowaniem pięciorga dzieci. Ba, starali się bardzo, by pociechy "wyszły na ludzi". Pewnie dlatego, ledwo po dwóch latach mieszkania w Nowym Jorku przenieśli się do Wilmington w Północnej Karolinie. Głowa rodziny uznała, że pora uciekać przed "pokusami, przemocą, narkotykami i anonimowością wielkiej metropolii".

Mądrość rodzicielska to jedno. A geny – drugie. Michael wyrósł na sprawnego i silnego faceta. Dekady później świat mówił o jego ciągłym podnoszeniu sobie poprzeczki. O mocnym charakterze. O mentalności zwycięzcy. A cechy te również odziedziczył. Roland Lazenby, autor książki "Michael Jordan: życie", dość szczegółowo odtworzył żywot przodków wielkiego koszykarza. I okazuje się, że pradziadek, w trudnych czasach segregacji rasowej, też nie był mięczakiem.

Dawson Jordan nie przypominał fizycznie prawnuka. Był mężczyzną niskiego wzrostu i krępej budowy. Do tego miał trudności z poruszaniem się, bo kulał na jedną nogę. Ale w okolicy Holly Shelter zyskał status legendarnego drwala i nietuzinkowego kuchmistrza. Pracował w tartaku, taszczył i układał ciężkie bale na brzegach rzeki Northeast Cape Fear. Do tego miał bezkompromisowy, a nawet butny charakter. Bo niewielu czarnoskórych, będących potomkami niewolników, miało odwagę w spisie powszechnym wpisać w rubryce zawód "samozatrudniony". A Dawson tak zrobił. Wzbudzał więc respekt każdego, komu dane było go poznać.

"Twardy był, jak cholera" – mówił o nim Michael.

Olbrzymi wpływ na młodego Jordana mieli oczywiście rodzice. Jamesa nazywał "tatkiem", traktując bardziej jak przyjaciela, albo wręcz brata. Deloris, kobieta silna i konsekwentna, chroniła syna od pierwszych minut życia. Znajomi rodziny uważali nawet, że wychowuje maminsynka. Doszło kiedyś do sytuacji, w której naprawiający samochód tata, poprosił Michaela o klucz, a ten nie wiedział, który podać. I wtedy ojciec kazał mu wracać do domu, do kobiet. Jordan nigdy nie zapomniał o tamtej sytuacji. Tak mocno ucierpiała wtedy jego męskość. Potem, za każdym razem, gdy podejmował jakiekolwiek wyzwanie, chciał udowodnić ojcu, że sobie radzi. Emocjonalnej więzi z matką też jednak nie zerwał.

"Moja matka jest moim korzeniem, moim fundamentem. Zasiała ziarno, na którym oparłem całe swoje życie, a mianowicie przekonanie, że zdolność do osiągania sukcesów zaczyna się w głowie" – tak opisywał ich relację.

Rodzeństwo też go kształtowało. Szczególnie starszy o jedenaście miesięcy brat Larry. To on, będąc lepiej zbudowanym chłopcem, dawał mu pierwsze lekcje koszykówki. Na przydomowym boisku ogrywał go niemiłosiernie. A Michael nie lubił przegrywać. Trenował wtedy ukochany baseball, ale właśnie te braterskie lekcje sprawiły, że mocniej zainteresował się koszykówką. Kłócili się przy tym, bo często grali na granicy przepisów. Wiele lat później psycholog George Mumford przyzna, że to przez ich pojedynki Jordan każdego boiskowego rywala traktował potem jak... Larry'ego.

Fortuna za koszulki Messiego. Rekord Jordana zagrożony

Czytaj też

Lionel Messi (fot. Getty Images)

Fortuna za koszulki Messiego. Rekord Jordana zagrożony

Postacie z bajek ale to... sportowcy! Tak wyglądaliby wg AI

Czytaj też

Międzynarodowy Dzień Postaci z Bajek ale to... sportowcy! (fot. AI)

Postacie z bajek ale to... sportowcy! Tak wyglądaliby wg AI

Pierwszy "Last Shot"

W szkole nauczyciele wychowania fizycznego rywalizowali o Micheala. Skoczny, silny, nieprzeciętnie skoordynowany i inteligentny mógł odnaleźć się w każdym sporcie. Umiłował baseball, tak jak ojciec. A gdy miał dwanaście lat, to wybrano go najlepszym graczem stanu. Wszystko zmieniło się w 1977 roku, kiedy nie dostał się do szkolnej drużyny koszykarskiej w Emsley A. Laney High School. Skreślony przez trenera przez niski wówczas wzrost (175 cm), pracował ze zdwojoną siłą. Przecież nie znosił takich potwarzy. Dlatego poprawiał szybkość. Poprawiał też wyskok. Urósł jeszcze trochę i rok później nikt już nie miał wątpliwości, że Michael musi grać. Bo brylował na parkiecie.

Nie miał więc problemu, by po pójściu do college'u dostać się do zespołu uniwersytetu North Carolina at Chapel Hill. Tamtejszy trener, Dean Smith, mówił o nim, że "potrafi prawie wszystko". Dobrze bronił i nie dał się zatrzymać w ofensywie. Przechwytywał piłkę. I wręcz fruwał, bo wybijał się ponad 120 centymetrów nad boisko. Pewnie dlatego dostał przydomek "Jego Powietrzność". A i trafić przy tym umiał…

Dla kibiców – nie tylko koszykówki, ale i sportu – chyba najsłynniejsza akcja Jordana to ta, w której dał Chicago Bulls mistrzostwo NBA. 14 czerwca 1998 roku w Delta Center, obecnie znanym jako Vivint Arena w Salt Lake City gospodarze mierzyli się z Bulls. W finałowej rywalizacji do czterech zwycięstw "Byki" prowadziły 3:2, ale na siedemnaście sekund przed końcem meczu widniał wynik 86:85 dla Utah Jazz. Świętowanie tytułu było więc niepewne. I wtedy piłkę złapał Michael. Stanął na połowie przeciwnika, tuż przed Bryonem Russellem. A ten skupił się na nim, jak widz na iluzjoniście. Na niespełna sześć sekund przed końcem ten czarodziej pokazał sztuczkę. Rzucił nagle i piłka wpadła do kosza. Gracze Utah Jazz nic już nie mogli zrobić...

Akcja jest ikoniczna, ale podobnymi popisywał się Jordan już wcześniej. W sezonie 1982/1983 poprowadził drużynę akademików z Karoliny Północnej do finału rozgrywek uniwersyteckich. W półfinale play-offów Ter Heels Jordana pokonała silną drużynę z Uniwersytetu w Houston, w której występowali Hakeem Olajuwon i Clyde Drexler. W finale czekała na nich reprezentacja Georgetown University z Patrickiem Ewingiem. Gra była wyrównana. Końcówka "na styku". Trener Dean Smith poprosił więc o czas. Wedle jego relacji rozrysował akcję, w której to Michael miał rzucić. Według innych, niczego specjalnego nie przedstawił. I pewnie nie byłoby sporu, gdyby nie tamto zagranie. Jordan dostał piłkę i na 57 sekund przed końcową syreną, przy stanie 62:61 dla rywali rzucił… Karolina Północna zwyciężyła. A on został bohaterem.

"Myślałem, że mecz nie może sprowadzać się do rzutu w ostatniej sekundzie" – tak mówił.

Czas pokazał, że może…

Postacie z bajek ale to... sportowcy! Tak wyglądaliby wg AI

Czytaj też

Międzynarodowy Dzień Postaci z Bajek ale to... sportowcy! (fot. AI)

Postacie z bajek ale to... sportowcy! Tak wyglądaliby wg AI

Wielki koszykarz, słaby właściciel. Jordan sprzedaje klub NBA!

Czytaj też

Michael Jordan (fot. Getty)

Wielki koszykarz, słaby właściciel. Jordan sprzedaje klub NBA!

Zapomniane igrzyska?

Znów trzeba przywołać fakty, które znają niemal wszyscy. W 1992 roku przyjechał do Barcelony słynny "Dream Team", koszykarska kadra olimpijska USA. Michael był jej symbolem. Amerykanie w cuglach wygrali olimpijski turniej, rozbijając po drodze rywali. O tamtej grupie i jej fenomenie napisano książki, nakręcono filmy dokumentalne. Chyba powiedziano już wszystko…

"Stany Zjednoczone zwietrzyły wtedy szansę na spopularyzowania jednego ze swoich narodowych sportów drużynowych. Takiego potencjału nie miały – i wciąż nie mają – ani futbol amerykański, ani baseball" – pisał Włodzimierz Szaranowicz, komentator i autor słynnego zawołania "Hej, hej tu NBA!" w przedmowie do polskiego wydania książki "Dream Team".

A dla Jordana tamto złoto było drugim w karierze. Bo pierwszy start olimpijski, jeszcze jako amator, miał w Los Angeles w 1984. I ten turniej jest jakby w cieniu wielkiego, barcelońskiego triumfu.

Podczas studiów Jordan został reprezentantem Stanów Zjednoczonych. Podczas Igrzysk Panamerykańskich w 1983 roku w Caracas nastawiona na atak drużyna USA spisała się świetnie, wygrywając wszystkie osiem meczów. Dobrze to rokowało. Bo już rok później w Los Angeles Amerykanie mieli chrapkę na triumf olimpijski.

Tamte igrzyska były kolejnymi, w których polityka grała pierwsze skrzypce. Po bojkocie państw zachodnich w Moskwie, tym razem demoludy i ZSRR wzięły odwet. Gospodarze, pozbawieni największego rywala, byli więc faworytami turnieju. Największym kłopotem zdawał się być etap selekcji do drużyny prowadzonej przez trenera Boba Knighta. Na zgrupowaniu stawiło się 74 graczy. Czas pokazał, że aż siedmiu z nich jest w Hall of Fame – Michael Jordan, Charles Barkley, Patrick Ewing, Joe Dumars, Karl Malone, Chris Mullin i John Stockton. Taką pakę mieli Amerykanie!

Knight był niesfornym i dość prostym facetem. Reagował emocjonalnie. Bywał bezpośredni, więc… młodzi i niezwykle zdolni amatorzy nie mogli trafić lepiej. Michael też nie mógł trafić lepiej. Po serii zwycięskich gier z zawodnikami NBA szkoleniowiec wytypował dwunastkę. Do domu odesłał m.in. Barkley'a, Stocktona i Malone'a. A Jordan został... namaszczony na lidera.

Jego gra w Los Angeles była widowiskowa. USA lało wszystkich. No, może poza RFN, które w ćwierćfinałowym meczu zdołało zredukować 22-punktową przewagę. I Michael miał w tym swój udział, bo w pewnym okresie miał stratę za stratą. Koniec końców USA zwyciężyło, ale w szatni Knight dopadł Jordana. "Powinno ci być wstyd za to, jak dziś grałeś" – krzyknął w jego kierunku. Dziewiętnastolatek rozpłakał się. Stary lis Bob wiedział, co robi. Ochrzan podziałał na Michaela jak matadorska czerwień na byka. Wzniósł się na jeszcze wyższy poziom. W 1984 Amerykanie zdobyli złote medale. Jordan był najlepszym strzelcem turnieju. Dziś o tym pamięta się jakby mniej…

Wielki koszykarz, słaby właściciel. Jordan sprzedaje klub NBA!

Czytaj też

Michael Jordan (fot. Getty)

Wielki koszykarz, słaby właściciel. Jordan sprzedaje klub NBA!

Co za cena! Buty Jordana sprzedane za wielkie pieniądze

Czytaj też

Michael Jordan (fot. Getty)

Co za cena! Buty Jordana sprzedane za wielkie pieniądze

Wakacje 1993

W karierze "Fruwającego Byka" wszystko się zgadzało. Już po miesiącu zawodowej gry "Sports Illustrated" zamieścił na okładce fotografię z tytułem "Narodziny gwiazdy". A wielki Larry Bird powiedział po jednym z pierwszych meczów przeciwko Jordanowi:

"W tej fazie kariery, jako debiutant w NBA, on robi więcej niż ja kiedykolwiek umiałem. Do diabła! Było takie wejście w tym meczu. Trzymał piłkę jedną ręką nad głową, potem ją opuścił i znów podniósł. Trzymałem nad nim dłoń, sfaulowałem go, a on mimo to trafił. Wszystko to zrobił w wyskoku. Trzeba grać w tę grę, żeby wiedzieć jak trudne to było…".

W 1984 roku Michael podpisał kontrakt z firmą Nike na reklamę butów do koszykówki. Specjalnie dla niego zaprojektowano czarno-czerwone "Air Jordany", dziś kultowe. Kolejne przedsiębiorstwa chciały, by koszykarz podjął z nimi współpracę. Były nawet takie, które niekoniecznie można było powiązać ze sportem. Choćby pewien producent szamponów do włosów. Łysy gracz myjący sobie głowę tym kosmetykiem? Jak najbardziej, jeśli jest nim MJ! Koszulki Chicago Bulls z numerem 23 rozchodziły się jak świeże rogale. Z tygodnia na tydzień Jordan stawał się większą marką. Ale, mówiąc szczerze, uczciwie sobie na to zapracował…

Lśnił na parkietach NBA. Zdobywał tytuły mistrzowskie, nagrody indywidualne, występował w meczach gwiazd. Nauczył się nawet grać trochę bardziej drużynowo, kosztem indywidualnych popisów. Wszystko to sprawiało, że koszykówka zyskiwała niespotykany rozgłos. Stała się maszynką do zarabiania pieniędzy. I to nie tylko w USA.

Nie wszyscy jednak Michaela lubili. Jasne, zdawali sobie sprawę, jak wiele robi dla sportu, ale niekoniecznie darzyli go sympatią. Nie musieli… Najmocniej zaleźli mu za skórę gracze z Detroit, którym przewodził Isaiah Thomas, ten sam, który w 1992 roku miał nie pojechać do Barcelony właśnie przez veto Jordana. To oni grali przeciwko niemu brutalnie, pozbawieni skrupułów, mając na celu wytrącenie go z równowagi. Taktykę tę nazwano nawet "Jordan Rules". I poniekąd była skuteczna…

Ci przeciwnicy zarzucali mu, że jest tyranem dla reszty zespołu. Karcił, potrafił obrazić, a potem tłumaczył to motywacją. Cóż, geniusz może chyba więcej…

Ale dla większości Michael był koszykarskim posłańcem niebios. Pomiędzy 1991 a 1993 rokiem zdobył z "Bykami" trzy (z sześciu) tytuły mistrzowskie. Jego umiejętnościami zachwycali się rywale, koledzy z drużyny, kibice i trenerzy. Połączył nawet w zachwycie dwa wojujące od lat światy, bo przecież to Alexander Gomelskij, trener z ZSRR, mówił tak:

"Ten Jordan to nie człowiek. To Bóg na boisku do koszykówki".

O boskość podejrzewali go też inni. Tym większym szokiem były dla niewtajemniczonych słowa, które koszykarz wygłosił 6 października 1993. Na konferencji prasowej, otoczony przez dziesiątki dziennikarzy ogłosił koniec kariery. Nie dlatego, że nie kochał już koszykówki.

Najpewniejsza z wersji głosi, że zdecydował się na taki krok, będąc przytłoczony ciężarem sławy, wypalony i wyczerpany emocjonalnie po morderstwie ukochanego ojca. Tak, tak. James Jordan został zabity.

5 sierpnia 1993 w pobliżu lasku, niedaleko drogi w Fayetteville w Karolinie Północnej policja znalazła zniszczonego, czerwonego lexusa. Szybko udało się ustalić właściciela. Był nim tata koszykarza, ale ciała nie znaleziono. Niestety, dwa dni wcześniej, kilkadziesiąt kilometrów dalej przypadkowy mężczyzna odkrył zwłoki wrzucone do bagien. Połączono fakty. James Jordan został zabity na tle rabunkowym. Ujęto sprawców, dwóch nastolatków – Larry’ego Martina Demery’ego i Daniela Andre Greena. Co z tego...

Po tej tragedii Michael dołączył do drużyny baseballowej. Chciał w hołdzie spełnić jeszcze jedno wielkie marzenie ojca. I chyba trochę swoje…

Kariery w MLB nie zrobił. Potem wrócił jeszcze do koszykówki, by... znów odejść. Te rozstania i powroty wzmacniały na pewno legendę koszykarza wszech czasów. Dochodziły bowiem wciąż nowe okruchy z jego życia. Znane i te mniej znane...

Co za cena! Buty Jordana sprzedane za wielkie pieniądze

Czytaj też

Michael Jordan (fot. Getty)

Co za cena! Buty Jordana sprzedane za wielkie pieniądze

Santos cytuje Jordana. "Tylko drużyny wygrywają mistrzostwa" [WIDEO]
Fernando Santos i Michael Jordan (fot. PAP/Getty)
Santos cytuje Jordana. "Tylko drużyny wygrywają mistrzostwa" [WIDEO]

Najnowsze
Kubera niczym Jekyll i Hyde. "Nie przepadam za tym torem"
Kubera niczym Jekyll i Hyde. "Nie przepadam za tym torem"
Frank Dzieniecki
Frank Dzieniecki
| Motorowe / Żużel / Grand Prix 
Dominik Kubera (fot. PAP)
Orlen Wyścig Narodów: skrót 4. etapu [ZAPIS]
Kolarstwo szosowe, Orlen Wyścig Narodów – skrót 4. etapu (17.05.2025)
Orlen Wyścig Narodów: skrót 4. etapu [ZAPIS]
| Kolarstwo / Kolarstwo torowe 
Sportowy wieczór (17.05.2025)
Sportowy wieczór (17.05.2025) [transmisja na żywo, online, live stream]
transmisja
Sportowy wieczór (17.05.2025)
| Sportowy wieczór 
Kto mistrzem Polski? Sprawdź, co czeka jeszcze kandydatów do tytułu
Piłkarze Lecha Poznań i Rakowa Częstochowa walczą o mistrzostwo Polski (fot. PAP/Jakub Kaczmarczyk)
Kto mistrzem Polski? Sprawdź, co czeka jeszcze kandydatów do tytułu
| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa 
Snajper jak marzenie. Pomógł obronić tytuł po raz pierwszy od 71 lat!
Viktor Gyokeres (fot. Getty Images)
Snajper jak marzenie. Pomógł obronić tytuł po raz pierwszy od 71 lat!
| Piłka nożna 
Niezbędnik 33. kolejki PKO BP Ekstraklasy. Sprawdź szczegóły
Niezbędnik kibica 33. kolejki PKO BP Ekstraklasy. Terminarz, wyniki i przewidywane składy (16-19.05.2025)
Niezbędnik 33. kolejki PKO BP Ekstraklasy. Sprawdź szczegóły
| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa 
To już pewne. Zespół Bułki zagra o Ligę Mistrzów!
Marcin Bułka (fot. Getty Images)
To już pewne. Zespół Bułki zagra o Ligę Mistrzów!
FOTO
Wojciech Papuga
Do góry