Nicola Zalewski rozegrał niedawno setny mecz w barwach Romy. W ostatnim czasie piłkarz jednak jest zazwyczaj rezerwowym i wchodzi na boisko w ostatnich minutach. O sytuacji reprezentanta Polski porozmawialiśmy z dziennikarzem rzymskiego radia Teleradiostereo, Roberto Infascellim.
10 marca, w starciu ligowym z Fiorentiną Nicola Zalewski wystąpił po raz setny w oficjalnym meczu Romy. Ten jubileusz może robić wrażenie. Owszem, znalazłoby się więcej 22-latków (a nawet młodszych), którzy mogą się pochwalić takim osiągnięciem w dużym klubie. Patrząc jednak na to, że piłkarz przeszedł szczeble juniorskie w rzymskim klubie i utrzymał miejsce w drużynie, gdzie musi rywalizować ze znanymi nazwiskami – zasługuje na duży szacunek.
Zalewski był ulubieńcem Jose Mourinho, który przez półtora roku stawiał na Polaka regularnie. W tym sezonie jednak 22-latek zszedł na dalszy plan. Po zmianie trenera (Portugalczyka zastąpił Daniele De Rossi) jest prawie za każdym razem rezerwowym. W ostatnich pięciu ligowych spotkaniach rozegrał tylko 31 minut. To niewiele, choć ostatni jubileusz jest pewną osłodą jego sytuacji.
– Nicola może czuć się dumny z setnego występu w barwach Romy, bo zasłużył na ten jubileusz swoją pracą. To profesjonalista, lubiany przez kibiców. Miał wkład w wygraną w Lidze Konferencji dwa lata temu. Obecny sezon jest dla niego trudny. Ma umiejętności i mógłby mieć ważniejszą rolę w drużynie. Ale musi być lepszy, żeby uchodził nie tylko za fajnego, młodego piłkarza, a zawodnika, który potrafi zrobić różnicę na boisku – mówi w rozmowie z TVP Sport Roberto Infascelli z włoskiego radia Teleradiostereo.
Nie imponują również liczby Zalewskiego, który w Romie strzelił dwa gole i zaliczył siedem asyst. Zdaniem naszego rozmówcy, nie jest to jednak główny problem tego zawodnika.
– Uważam, że gole i asysty nie są odpowiednimi kryteriami, aby oceniać występy Zalewskiego. To prawda, nie oddaje mocnych strzałów i rzadko zalicza świetne kluczowe podania. Jego atutem jest jednak duża wytrzymałość. Jego problemem są jednak złe decyzje w ostatniej fazie ataku. W każdym spotkaniu próbuje różnych trików, mija rywali, ale swoje akcje często kończy nieudanie. Ale młodsi piłkarze miewają z tym problemy, dlatego nie oceniałbym tego jako dużą bolączkę Nicoli – dodaje włoski dziennikarz.
Zalewski w drużynie De Rossiego ma nieco inną rolę niż u Mourinho. Docelowo ma być typowym skrzydłowym. Chociaż dotychczas przejawiał ofensywne ciągoty, jego zadaniem nie były liczby. Dlatego na razie trener bardzo asekuracyjnie stawia na Polaka. Niewykluczone jednak, że sytuacja się zmieni.
– Daniele De Rossi jest innym trenerem niż Jose Mourinho i ma inne wymagania wobec piłkarzy. Od początku stawia na żelazny tercet z przodu – na lewym skrzydle Stephan El Shaarawy, w środku Romelu Lukaku i z prawej strony Paulo Dybala. Musi też się znaleźć miejsce dla pozyskanego z Empoli Tommaso Baldanziego. Zalewski dotychczas miał inną rolę – nie był typowym lewym skrzydłowym. Teraz jest zmiennikiem El Shaarawy'ego, musi lepiej poznać specyfikę swojej roli na boisku. Ale słyszałem, że De Rossi lubi Nicolę – i wkrótce będzie dawał mu więcej szans – przyznaje Infascelli.
W klubie Zalewski jest jednak chwalony. Z kolei kibice, chociaż darzą Polaka zaufaniem, czasami spodziewają się po nim więcej udziału w końcowych rezultatach spotkań. – Rozmawiałem z różnymi osobami z klubu i słyszałem o jego dobrej mentalności. Myślę, że jego usposobienie ma wpływ na kontakt z kibicami, którzy go lubią. Z drugiej strony fani zastanawiają się jednak, dlaczego Zalewski nie jest na tyle efektywny, żeby mieć wpływ na wyniki meczów – zdradza nasz rozmówca.
Czy rzadsze występy Polaka mogą sprawić, że po sezonie zdecyduje się na zmiany? – Jeśli ktoś zaproponuje Romie za niego trzydzieści milionów euro, klub raczej nie będzie miał problemów z przyjęciem oferty. Jeśli nie dostaną jednak za niego odpowiedniej kwoty, raczej nie będą naciskać na jego odejście. Z drugiej strony to piłkarz, który nie jest obecnie w podstawowej jedenastce i może mieć większe aspiracje. Dlatego szanse jego odejścia latem oceniam 50 na 50 procent – twierdzi włoski dziennikarz.