Robert Kalaber ogłosił listę zawodników, którzy będę reprezentować Polskę na MŚ Elity 2024. Nie ma na niej Kamila Sadłochy, bo i być nie mogło, choć to hokeista urodzony w Polsce i grający w zespole mistrza naszego kraju.
Kamil Sadłocha urodził się w Sosnowcu. Jest synem Piotra Sadłochy – byłego reprezentanta Polski oraz trzykrotnego mistrza Polski. Jego ojciec chrzestny to Damian Słaboń – siedmiokrotny mistrz kraju i uczestnik 13 MŚ, w tym MŚ Elity 2002, do tegorocznych ostatnich, w których grała Polska.
Nasza liga była wtedy w głębokim kryzysie finansowym, dlatego w tym samym roku tata Kamila zdecydował się na zakończenie kariery. Wraz z synem i żoną Marzeną wyprowadził się na przedmieścia Chicago, gdzie podjął pracę na budowie.
– Początek wieku to nie był najlepszy czas dla moich rodziców, ale to znam tylko z opowieści, bo przecież miałem niespełna dwa lata. Zdecydowali się na uczestnictwo w loterii wizowej do Stanów Zjednoczonych i, gdy te wizy otrzymali, zdecydowali się na wyjazd – opowiadał we wrześniu "Sportowi" Kamil.
Geny, do tego amerykański styl życia, w którym dzieci od małego uprawiają sport – nie jest specjalną niespodzianką, że od małego ciągnęło go do ruszania się. Choć początkowo wcale nie ciągnęło go na lodowiska. Najpierw grał w piłkę nożną, bejsbol, koszykówkę. – W domu nie było żadnej presji, bym został hokeistą – zapewnia.
Ale ciągnie wilka do lasu, a w jego przypadku przełomem była jazda na rolkach. Od niej już całkiem blisko do łyżew, a że na lodowisko miał blisko, jako 8-latek zaczął treningi. – Najpierw trenowałem dwa razy tygodniowo, potem cztery, zaś w weekendy graliśmy mecze – wspominał.
W dzieciństwie występował w szkolnych i lokalnych zespołach z Chicago, a jako nastolatek trafił nawet na dwa lata do USA Hockey National Team Development Program. To rozpoczęty w połowie lat 90. program mający na celu wyławianie największych talentów w kraju. Niemal 400 jego wychowanków trafiło do NHL, z gwiazdami pokroju Patricka Kane'a, Austona Matthewsa, Adama Foxa czy braćmi Hughesami na czele.
Sadłocha aż takiej kariery nie zrobił, ale spędził pięć lat w akademickiej NCAA w zespole Uniwersytetu Stanowego Ohio. Tam jego kolegą z zespołu był choćby obrońca Mason Lohrei, który w tym sezonie przebojem wdarł się do składu Boston Bruins i w nocy z poniedziałku na wtorek strzelił swojego pierwszego gola w Pucharze Stanleya.
Kamil latem 2023 roku postawił z kolei na powrót do ojczyzny. Poszedł w ślady ojca i został zawodnikiem Re-Plast Unii Oświęcim. Efekt był natychmiastowy, bo uniści z nim w składzie wiosną zostali mistrzami Polski, po raz pierwszy od 20 lat. Duża w tym zasługa Sadłochy, który szczególnie błyszczał w półfinałach przeciwko GKS-owi Tychy, a w sumie w 19 meczach play-offów zaliczył 14 punktów.
Logicznym wydawałoby się, że w takiej formie musi pojechać na MŚ Elity, ale nic z tego. Kalaber z Unii powołał tylko Krystiana Dziubińskiego, kapitana naszej kadry. Sadłochę pominął... ponieważ musiał.
Nie jest to kwestia braku chęci samego zawodnika, gdyż ten jak najbardziej chce reprezentować Polskę. – To moje marzenie i taki mam cel. Dla mnie i moich najbliższych byłby to ogromne wydarzenie. Zrobię wszystko, by wystąpić w koszulce o biało-czerwonych barwach – deklarował.
Ale zgodnie z przepisami Międzynarodowej Federacji Hokeja na Lodzie (IIHF) w reprezentacji może grać zawodnik, który w danym kraju spędził co najmniej dwa sezony. – Takie są przepisy i proszę pamiętać, że my patrzymy z perspektywy swojej. Natomiast gdybyśmy otworzyli ten rynek, to mogłoby się okazać, że w tych postradzieckich krajach mielibyśmy samych Rosjan. Bo u nich zdobycie obywatelstwa to jest chwila – wyjaśnia TVPSPORT.PL Marta Zawadzka, członkini zarządu IIHF.
– To samo dotyczyłoby też innych krajów, choćby Wielkiej Brytanii, Włoch... Ilu ludzi z tamtejszymi korzeniami mieszka w Stanach Zjednoczonych i w Kanadzie? – dodaje działaczka.
To jednak nie jest satysfakcjonujące uzasadnienie. Nie mówimy tu o poszukiwaniu odległych korzeni i naciąganiu faktów, jak było choćby w piłce nożnej w przypadkach Ludovica Obraniaka, Damiena Perquisa czy teraz Matty'ego Casha.
Mowa o chłopaku urodzonym w Sosnowcu, którego rodzice są Polakami i który znakomicie mówi po polsku, bo tym językiem mowiło się domu. Który od małego przyjeżdżał regularnie do ojczyzny, dzięki czemu ma bliską więź z dziadkami, z którymi teraz często się widuje. – Obiady babci są przepyszne, już miałem okazję kilka razy spałaszować. To fajnie, że jestem bliżej nich i w wolnym czasie mogę do nich zawitać – opowiadał.
Drążymy więc dalej. – Są w przepisach robione wyjątki. W wyjątkowych przypadkach są dawane zgody. Teraz mieliśmy chłopaka, który finalnie nie zagrał w naszej kadrze U18, kolidowało to ze szkołą. Ale urodził w Australii, grał w Polsce i ani w jednym, ani w drugim kraju nie spełnił tego dwuletniego wymogu. I on dostał zgodę na reprezentowanie Polski – opowiada Zawadzka.
Sadłocha do takiego wyjątku oczywiście nie kwalifikuje się, ponieważ przez wiele lat grał w Stanach Zjednoczonych. Mieliśmy już zresztą podobne przypadki, nawet związane z naszą kadrą. Biało-czerwonych barw nigdy nie mógł reprezentować Wojtek Wolski, nr 21 draftu NHL 2004, który zagrał w sezonach zasadniczych najlepszej lidze świata 451 meczów i zaliczył 267 punktów. Urodził się w Zabrzu i mówił po polsku, ale w młodym wieku wyjechał z rodzicami do Kanady. W naszej lidze spędził tylko kilka miesięcy w sezonie 2012/13, gdy za oceanem trwał lokaut.
To przypadki nietypowe, ale prawo nie może być kazuistyczne, a wbrew temu, co może się wydawać na pierwszy rzut oka, przepisy IIHF mają sporo sensu. Dzięki nim w hokeju nie ma takich przypadków, jak np. w koszykówce. W niej każda kadra może wybrać jednego dowolnego zawodnika, nawet jeśli nie ma żadnych związków z danym krajem i nie spędził w nim choćby dnia.
– Jest pomysł, że jeżeli w danym kraju ktoś się urodził, to ma pierwszeństwo do reprezentowania go. Tylko to też z drugiej strony jest tak, że przy dzisiejszej migracji to też bardzo indywidualne. Ktoś może urodzić się w danym kraju, ale tylko dlatego, że rodzice pracowali czy przejazdem byli. Jako IIHF prowadzimy badania i sprawdzamy liczbę graczy, którzy by mogli skorzystać z furtki pierwszeństwa dla kadry kraju urodzenia – wyjaśnia Zawadzka.
Sadłosze taka zmiana, wprowadzona nawet jeszcze w tym roku, już nie pomoże. A szkoda, gdyż na pewno przydałby się Polsce w turnieju, w którym w każdym meczu zapewne będzie głównie bronić się ktoś umiejący grać jak on. Bo to napastnik bardzo szybki, techniczny, umiejący kreować okazje i grać na małej powierzchni. Z pozytywną sportową bezczelnością, której nauczył się w USA.
– Jeżeli ktoś pochodzi właśnie tak jak Kamil z rodziny z danego kraju, to dla mnie też to powinno być wskaźnikiem, że może jednak te przepisy mogłyby troszeczkę być złagodzone – przyznaje Zawadzka.
Pozostaje mieć nadzieję, że Sadłocha już za rok zagra w bluzie z naszym herbem na piersi w MŚ Elity. Warunek jest tylko jeden, oczywiście oprócz utrzymania przez niego do tego czasu formy – biało-czerwoni muszą w swojej grupie w Ostrawie zająć co najmniej siódme miejsce, co zapewni pozostanie na szczycie.