| Piłka nożna / Betclic 2 Liga
Jeszcze w sezonie 2017/18 grała w PKO BP Ekstraklasie, a dziś musi szykować się do gry na czwartym poziomie rozgrywkowym. Sandecja Nowy Sącz wraca tam, gdzie ostatnio była 16 lat temu. Wkrótce miasto ma ogłosić konkurs na nowego właściciela klubu. Do przetargu ma zamiar stanąć m.in. Marek Niedźwiedź. – Gorąco wierzę, że Sandecja ma ukryty potencjał, którzy trzeba z niej wydobyć – mówi w rozmowie z TVPSPORT.PL. Ma zamiar zrobić to korzystając z nowych technologii i scalając lokalne środowisko. Wcześniej miasto musi sprawdzić jego wiarygodność.
Mateusz Miga, TVPSPORT.PL: – Chce pan przejąć Sandecję Nowy Sącz, ale w świecie polskiej piłki jest pan osobą anonimową. Z sieci można dowiedzieć się, że przejmuje pan spółki w trudnych sytuacjach.
Marek Niedźwiedź: – Przez ostatnie 20 lat zbudowałem kilka startupów z różnych branży, które następnie, w ciągu 3-5 lat sprzedawałem. Taki był mój model na życie. Teraz odszedłem od budowania startupów, bo to ciężki kawałek chleba, na który nie mam już ochoty. Obecnie staram się przejmować firmy z problemami. To nie są jakieś wielkie problemy. Zazwyczaj są to pewnego rodzaju… zakłócenia w działalności. To może być na przykład firma, która istnieje już 30 lat, ale właściciel stracił zapał do rozwoju, bo jest już w wieku emerytalnym. Firma nadal ma zyski, przychody, zatrudnia 100 osób, ale nagle zaczyna chylić się ku upadkowi. Nie zawsze jest kwestia problemów finansowych. Zdarzało się też przejmować duże firmy z dużymi kłopotami i korzystać z różnych narzędzi, żeby je ożywiać.
– Twierdzi pan, że był jednym ze sponsorów Sheffield United. W jaki sposób był pan zaangażowany w ten klub?
– Ja generalnie od dziecka byłem związany z piłką nożną, ale uprawiałem też biegi. W świecie piłki dwukrotnie byłem mistrzem Polski, choć na poziomie młodzieżowym. Pamięta pan program ″piłkarska kadra czeka″?
– Pamiętam.
– No, to dwukrotnie go wygraliśmy. Mój tato zajmował się naszą drużyną. Był prezesem, założycielem klubu, który miał kilka, a w pewnym momencie nawet kilkanaście sekcji sportowych.
– Skąd pan pochodzi w ogóle?
– Z województwa koszalińskiego, spod Szczecinka – malutka miejscowość Gonne Małe. Szczecinek to są takie tereny "porolnicze". Po czasach komuny praktycznie nic tam się nie działo. Ojciec zawsze powtarzał, że z tej miernoty można się wydostać tylko przez sport albo edukację. Poszliśmy więc w sport, choć ja później postawiłem na biznes. Mój brat jest cały czas w sporcie. Jest trenerem i pracuje na najwyższym szczeblu.
– Muszę pana na chwilę zatrzymać. Janusz Niedźwiedź jest pańskim bratem?
– Tak. Jesteśmy rodzonymi braćmi, choć Janusz jest zdecydowanie młodszy.
– Czyli ma pan pewne umocowanie w świecie polskiej piłki.
– Ja nie chcę powoływać się na Janusza. Bycie trenerem to niesamowite wyzwanie. Jesteś praktycznie wyłączony z jakiegokolwiek życia. Janusz ma swoje sprawy, a ja konsultuję z nim niektóre tematy. Tak, mam powiązania ze światem piłki na najwyższym krajowym poziomie. Mówię nie tylko o bracie. Spotykam się z prezesami czy działaczami ekstraklasowych klubów. Wracając do Sheffield, gdzie mieszkam od wielu lat. To był bodajże sezon 2012/13, gdy Sheffield grało na drugim poziomie rozgrywkowym. Byłem osobą kręcącą się wokół zarządu klubu, a przede wszystkim pionu sprzedaży i marketingu. A przy okazji jednym ze sponsorów. Klub miał w ofercie różne pakiety, a ja zostałem sponsorem jednego z zawodników. Chodziło o Dave’a Kitsona, który przyszedł do klubu z najwyższej klasy rozgrywkowej, ale w Sheffield akurat średnio się sprawdził. Tak czy inaczej, przez ponad rok byłem blisko klubu, zapraszano mnie na różne imprezy, treningi itd. Fascynowało mnie, jak oni tym zarządzają. Ciężko było mi uwierzyć, jakim cudem dział marketingu zatrudnia aż kilkanaście osób, które muszą na siebie zarobić.
– A teraz trafił pan na inny klub z problemami: Sandecję. Jakie tu są największe problemy?
– Wciąż jestem osobą z zewnątrz. Rozumiem, co tam się stało, ale obecnie chciałbym mówić głównie o przyszłości. Mam wrażenie, że w klubie był problem źle dobranych ludzi, od góry do dołu. Niektórzy mówią, że tam było celowe działanie pod prąd, ale ja w to nie wierzę. Rozmawiałem kilka razy z prezydentem miasta, wiceprezydentem, prezesem prezesem rady nadzorczej. To są ludzie, którzy naprawdę chcieli dobrze. Być może po prostu czegoś im zabrakło, stuprocentowego zaangażowania w ten klub. Bo każdy coś tam innego jeszcze robi przy okazji. Więc ja myślę, że to jest głównie kwestia ludzi.
– Dlaczego akurat Sandecja zwróciła pańską uwagę w takim razie? To nie są pańskie okolice.
– Od kilku lat specjalizuję się w wyszukiwaniu właśnie takich perełek, ale głównie w biznesie. Szukam więc firm, które mają pewne kłopoty, ale równocześnie posiadają też ukrytą wartość. I ja taką wartość widzę w tym klubie. Moje pierwsze plany związane z Sandecją pojawiły się w roku 2019, ale zostały storpedowane przez Covid-19. Mimo wszystko w 2021 roku złożyłem bardzo wstępną ofertę zakupu klubu i odbyły się rozmowy z prezydentem. A kolejny rok stał pod znakiem problemów ze stadionem, więc znów odsunąłem się na bok. Cały czas obserwowałem klub z tej perspektywy i prowadziłem wiele rozmów. Nie chcę wymieniać nazwisk, ale są ludzie, którzy naprawdę wiedzą, co tam się dzieje. I teraz uznałem, że przyszedł czas, żeby znów zacząć działać. W Anglii przejąłem już inne kluby, choć może nie z taką przeszłością jak Sandecja, działające w innych dyscyplinach – siatkówce, sportach walki. Nie ukrywam, że Sandecja to dziś dla mnie okazja. Wierzę, że można zbudować tu coś fajnego.
– Nowy Sącz to miasto milionerów. Musi się znaleźć ktoś, kto zachęci ich, by dołożyli do Sandecji swoją cegiełkę. Rozumiem, że jesteście w trakcie rozmów. Kim by pan chciał być w nowym rozdaniu, gdyby udało się nawiązać tą współpracę? Chce pan przejąć klub? Być głównym udziałowcem?
– Tak, chcę być stuprocentowym udziałowcem. Oczywiście to jest jeszcze kwestia otwarta. Patrzymy, co miasto odpowie. Wiem, że magistrat w ogóle chce być bardzo transparentny w tej kwestii. A mój plan jest następujący: jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, przez pierwsze 12 tygodni chcę być w klubie wszystkim. Będę właścicielem, prawdopodobnie też prezesem zarządu. Trzeba będzie znaleźć odpowiednich ludzi, niekoniecznie w Sączu i nie mam zamiaru się z tym spieszyć. Nie sztuką jest zatrudnić czterech trenerów w sezonie. Na podjęcie mądrych decyzji trzeba czasu, choć oczywiście trener potrzebny jest dość szybko. Na to chciałbym przeznaczyć pierwsze trzy miesiące.
– Rozumiem, że dysponuje pan budżetem na zakup klubu?
– To już nawet nie jest kwestia samego zakupu, bo pieniądze dzisiaj nie są jakimś problemem. Jeżeli się wie, co się robi. Natomiast jest tylko kwestia zagwarantowania finansowania w kolejnych latach. To jest największe wyzwanie. Jak wiemy, ten klub miał ogromny budżet, który przełożył się odwrotnie proporcjonalnie do tego, co działo się na boisku. Przejście z 10 milionowego budżetu na dużo niższy będzie wyzwaniem. Trzeba będzie dużo zmienić. Nie chciałbym być właścicielem, który będzie jedynym sponsorem, czy jedynym finansowym zapleczem. W historii różnie bywało w takich przypadkach. Nie będę drugim Świerczewskim czy Cupiałem. Ja chcę tutaj zbudować zdrowe, zdywersyfikowane przychody. Oczywiście mój udział w rocznym budżecie będzie znaczący i wyniesie zapewne 20-25 procent. Reszta musi być to zdrowy, zdywersyfikowany przychód ze źródeł zewnętrznych i mam na to mocny plan. Nie sądzę, żeby ktoś inny był w stanie w tym momencie budować tego typu zdywersyfikowane źródła przychodów. Mam na to naprawdę nowotorskie pomysły.
– Uchyli pan rąbka tajemnicy tutaj w tej kwestii? Czy to będzie właśnie próba nawiązania współpracy z tym lokalnym biznesem, czy jakieś bardziej całkiem globalne działanie?
– Zdecydowanie. W Nowym Sączu na pewno przyda się ktoś z zewnątrz, kto mógłby zjednoczyć tę społeczność, też biznesową. Już nie mówmy o tych największych firmach, ale tam jest też dużo małego i średniego biznesu. Ważne, by postawić na dobrą komunikacje, bo obecnie tego brakuje. Chcę budować "hype" na ten klub i ta społeczność musi ten klub w części utrzymywać. Jestem przeciwnikiem utrzymywania klubów przez miasta czy spółki skarbu państwa. Liczyłbym, by miasto było jednym ze sponsorów, na tych samych warunkach co podmioty komercyjne. Ale klub powinien być w rękach lokalnych z ewentualną pomocą z zewnątrz. A więc lokalna społeczność, lokalny sponsoring, partnerstwo. Długoterminowo chciałbym wprowadzić Sandecję na giełdę "New Connect". Z różnych przyczyn. Niekoniecznie po to, by pozyskiwać kapitał na giełdzie, bo to będzie trudne. Ale poprzez giełdę chciałbym iść w stronę mediów i rozrywki. Dziś sport staje się bardzo medialny. Według najnowszych trenerów, ludzie wolą oglądać sport w sieci, i za to zapłacić, niż na stadionie. Media, rozrywka, marketing – to będzie bardzo ważna gałąź dochodów. Chcę iść też w kierunku technologii NFT. Dzięki niej każdy z nas mógłby być częścią Sandecji. Ten klub powinien w jakiejś części należeć do kibiców i ja chcę to ułatwić.
– Czy miasto będzie chciało mieć kontrolę nad tym, co się będzie działo z Sandecją w przyszłości? Klub to dobro wspólne społeczności. Czy miasto będzie chciało kontrolować, co się dzieje z akcjami Sandecji?
– Dobre pytanie. Może nie powiedziano mi tego jeszcze wprost, ale miasto chce się zabezpieczyć. Nie chciałbym zdradzać szczegółów, ale często poruszamy ten temat. Kwestia nazwy, zadłużenia klubu itd. Co zrobimy, jeśli nie osiągniemy kolejnych kamieni milowych? Dodatkowo jeszcze proponuję, by miasto miało przedstawiciela np. w radzie nadzorczej. Chcę być transparentny, regularnie komunikować się z miastem i kibicami. Chcę postawić na otwartą komunikację. Skąd są pieniądze i na co. Totalna transparentność. W Sączu tego brakuje i to może pomóc w budowaniu lokalnej społeczności wokół klubu.