Kanadyjkarki Sylwia Szczerbińska i Dorota Borowska będą rywalizowały w Paryżu na dystansie 500 metrów. Ten duet powstał niedawno, a już zdążył zdobyć dwa srebrne medale mistrzostw Europy. – Na mistrzostwach Europy chciałyśmy się tylko sprawdzić, a wyszedł medal. Aż boję się pomyśleć, jak popłyniemy w Paryżu gdy się odpowiednio przygotujemy – mówi specjalnie dla TVPSPORT.PL Sylwia Szczerbińska.
Robert Bońkowski, TVPSPORT.PL: – Wzięłaś na tę rozmowę swoje dwa srebrne medale, które zdobyłaś niedawno podczas kajakarskich mistrzostw Europy?
Sylwia Szczerbińska, przyszła olimpijka w kanadyjkarstwie: – Tak, mam je przy sobie. To medale, których się nie spodziewałam.
– Dlaczego?
– Bo tydzień przed kwalifikacjami olimpijskimi złożyliśmy nową osadę. Podczas mistrzostw chciałyśmy z Dorotą Borowską sprawdzić, w jakiej jesteśmy dyspozycji. No i wyszły z tego medale. Zabrakło nam 0,08 sekundy do złotego medalu.
– Co się stało, że nie złoto?
– Dobre pytanie. Chyba dlatego, że nie widziałam przeciwniczek, bo były na dalszym torze. Skupiłyśmy się bardziej na rywalizacji z groźnymi Białorusinkami. Chciałyśmy wygrać przede wszystkim z nimi. Może, gdyby Węgierki były na torze obok, to wtedy byśmy szarpnęły i wygrały złoto? Ale teraz, to już historia.
– Polska kajakami stoi? Od zawsze mieliśmy dobre wyniki w tej dyscyplinie.
– Niewątpliwie coś w tym jest. Od kilkudziesięciu lat Polska zdobywa sporo medali na wielkich imprezach w konkurencjach kajakarskich. Na każdych mistrzostwach świata i Europy mamy medale. Szkoda, że o naszej dyscyplinie słyszy się tylko raz na cztery lata, kiedy zdobywamy krążki olimpijskie.
– 27 lat, to najlepszy wiek dla sportowca w twojej dyscyplinie?
– Myślę, że tak. Szczerze mówiąc, myślałam, że już trzy lata temu będę miała swój czas w kajakarstwie, ale musiałam marzenia o igrzyskach odłożyć na bok, bo nie udało mi się zakwalifikować. Po Tokio był krótszy cykl przygotowawczy.
– To jakie były to dla ciebie ostatnie trzy lata?
– Bardzo trudne. Zmieniło mi się właściwie wszystko. Zmienił się trener, grupa treningowa, bo zaczęliśmy trenować z facetami. Było ciężko, bo jednak cały czas byłyśmy tymi słabszymi w grupie. Po pierwszym roku treningów zdobyłam medal mistrzostw Europy i czwarte miejsce na świecie. To mnie bardzo zmotywowało, chciałam tę formę utrzymać. Niestety w następnym roku po sukcesach nie było już tak kolorowo. 2023 rok, to jeden z najtrudniejszych w mojej karierze. Nie zdobyłyśmy medali na dystansach olimpijskich, na mistrzostwach Europy zajęłyśmy szóste miejsce, a na mistrzostwach świata dziewiąte. To było miejsce poza kwalifikacją. Byłyśmy załamane. Pomyślałam sobie wtedy, że skoro tyle wytrzymałam, to do kwalifikacji olimpijskich pełna mobilizacja i spróbuję ostatni rok przepracować tak, by powalczyć o finał igrzysk w Paryżu. W lutym tego roku okazało się, że mamy kwalifikację.
– I?
– I wszystko się zmieniło. Począwszy od myślenia o zawodach, przez treningi. Wiedziałyśmy, że ktoś na igrzyska pojedzie, ale nie wiedziałyśmy jeszcze tego, kto to będzie. Wówczas dowiedziałyśmy się, że będziemy się o to ścigać w czerwcu. Zaczęła się gonitwa między nami. No może nie podstawiałyśmy sobie nóg…
– Ale wiosła już wchodziły w grę?
– Tak! Oczywiście żartuję. Była między nami zacięta, ale zdrowa rywalizacja. Sport zwyciężył i na igrzyska pojadą najlepsze.
– Jak to się stało, że jesteś teraz w jednym kajaku z Dorotą Borowską?
– Przed rokiem startowałam w eliminacjach w duecie z Katarzyną Szperkiewicz. Docelowo taki miałyśmy mieć skład. Doszło jednak do pewnych komplikacji i niedogadania się z trenerem i Kasia została usunięta z kadry. Wtedy musiałam szukać sobie partnerki. Dogadałyśmy się z Julią Walczak. Wierzyłam, że możemy razem startować, zwłaszcza że kiedyś już zdobywałyśmy medale. Spróbowałyśmy tej osady, ale nie szło nam najlepiej podczas Pucharów Świata. Miałyśmy wizję tego, że nasza łódka nie rozpędza się tak, jak byśmy tego chciały. Musiałyśmy więc coś z tym zrobić. Wówczas usłyszałam propozycję ze związku, by stworzyć dwójkę z naszą najlepszą sprinterką. Podczas wyścigów na 500 metrów wygrałam, a Dorota była druga. Reszta stawki była daleko, więc to, że płyniemy teraz razem, wyszło dość naturalnie. To dobry wybór, eliminacje krajowe nie kosztowały nas wiele wysiłku, a i tak z Dorotą byłyśmy najlepsze. Czuję się bardzo dobrze na jedynce, Dorota jest doświadczoną i najsilniejszą kanadyjkarką, więc to zagrało.
– Czyli jak dzielicie funkcje między siebie w łódce?
– Teoretycznie wygląda to tak, jakbyśmy robiły to samo. Ale jest inaczej. Ja jestem tak zwaną szlakową, czyli nadaję rytm, nadaję tempo wiosłowania. Muszę to dostosowywać do warunków atmosferycznych. Jeśli płyniemy pod wiatr, to pociągnięcie musi być mocniejsze, ale trzeba wtedy wolniej i niżej nad wodą zawiosłować. Z kolei jeśli wiatr jest w plecy, to muszę wiosłować szybciej i podbijać wodę. Dorota natomiast jest tak zwanym kopaczem. Trzyma łódkę, by była stabilna. Dorota odpowiada też za sterowanie.
– Przed tobą igrzyska olimpijskie, więc impreza życia?
– To trochę oklepane, ale jest to spełnienie marzeń. Każdy sportowiec ma swój cel. Ja osiągałam je krok, po kroku. Pierwszym dla mnie było dostanie się do kadry, później zdobycie medalu podczas młodzieżowych mistrzostwach Europy, później świata. Zawsze jednak mówiło się, że spełnieniem sportowca jest walka na igrzyskach olimpijskich. Tu wpadał mi jakiś medal, tu drugi. Widziałam, że zbliżam się do igrzysk.
– Czułaś to?
– Tak. Nawet myślałam już o Tokio. Myślałam, że się uda, ale nie wiedziałam, że aż takimi trudami należy zapracować na występ podczas igrzysk. Z perspektywy czasu wiem, że nie byłam gotowa na Tokio. Ale jestem gotowa na Paryż. Ostatnie miesiące ukierunkowane były tylko na zbliżające się igrzyska.
– Czyli dużo wyrzeczeń?
– O Jezu… Bardzo dużo! Poświęciłam temu połowę swojego życia. Ludzie pytają mnie czasami, jakie mam hobby. A jakie hobby może mieć zawodowy sportowiec, skoro po powrocie z treningu często marzy się tylko o tym, by odpocząć? Moim hobby są kajaki, to brzmi zabawnie, ale tak jest. Wyrzeczeniem jest też czas spędzony w gronie najbliższych, bo 300 dni w roku bywamy na zgrupowaniach.
– Niewiele zabrakło, a kwalifikację na igrzyska zdobyłby też twój partner Aleksander Kitewski, niestety się nie udało. Czyli możesz być jego inspiracją!
– Bardzo żałuję, że Olka zabraknie. Zawsze to on był moją inspiracją, moim psychologiem. Uważam, że moja kwalifikacja, to nasz wspólny sukces, biorąc pod uwagę to, ile razy musiał znosić moje humory, ile czasu mnie motywował, podpowiadał. Czasami robił za mojego drugiego trenera. Mogłam na niego liczyć, gdy miałam gorsze dni.
– Jak zaczęła się twoja przygoda z kajakarstwem?
– Miałam 16 lat, gdy poszłam na pierwszy trening, więc to bardzo późno. A w zasadzie nie poszłam sama, tylko zachęciły mnie do tego moje koleżanki, które lubiły trenować, bo było lato, kajak, woda… Była wtedy dobra zabawa.
– Przypadki piszą najpiękniejsze historie…
– Obyś miał rację! Na początku moje treningi nie wyglądały zbyt dobrze. Byłam bardzo szczupła, nie miałam tyle sił, by się długo i szybko odpychać. Nie potrafiłam się też utrzymać w kajaku, często wypadałam. Moje koleżanki lepiej sobie radziły. Na siłowni też byłam najsłabsza. Gdy zaczęłam łapać równowagę w kajaku, to trener zauważył, że mam dobry ruch na kanadyjce, że jest on inny od tych, które pokazywały moje koleżanki, które przyprowadziły mnie na trening. Z czasem zaczął mnie ten sport nudzić, moje znajome skończyły trenować. Ale duża tu rola trenera, który ciągle ze mną rozmawiał, odwoził mnie z treningów, namawiał mnie, żebym została. Dzięki temu jestem teraz tu, gdzie jestem. Miałam trochę łatwiej, niż obecne juniorki, bo moja konkurencja dopiero się rodziła. Wracam pamięcią i pamiętam, że naprawdę nie chciałam trenować. Przychodziłam na treningi, było zimno, trzeba było siedzieć w kurtkach. Nie miałam na starcie zbyt komfortowych warunków.
– Udzieliłaś wypowiedzi, że od lutego myślałaś tylko o igrzyskach. Nie przeszkadza ci takie nakładanie na siebie presji?
– Ten fragment mojej rozmowy został źle zinterpretowany, bo od lutego myślałam tylko o tym, by zakwalifikować się na igrzyska, a nie stricte o samej imprezie. Ale wiem, że musiałam zrobić tę kwalifikację. Byłam już na tyle pewna siebie, że to było oczywistością. Tylko kontuzja mogła mnie wykluczyć z kwalifikacji. Byłam wtedy nie do zatrzymania… W sumie nadal jestem…
– Wyróżnia cię duża pewność siebie. Nie boisz się, że to cię zgubi?
– Zawsze byłam zawodniczką, która nie była pewna siebie. Bałam się wypowiadać, bałam się, że zostanę źle zrozumiana, ale to się zmieniło. Dojrzałam do tego, by być pewną siebie. Uwielbiam rywalizację. Na treningach podpuszczam dziewczyny, by się ze mną ścigały. Mówię im, że teraz będę biła rekord świata. A one trochę się nawet mnie przez to boją. Mnie to bawi! Uwielbiam rywalizować na wodzie!
– To może rekord na igrzyskach? Z jakim zamiarem jedziesz do Paryża?
– Cel mam. To finał igrzysk olimpijskich. Chcę przebrnąć ćwierćfinał i finał z dobrym czasem. Do finału zakwalifikuje się osiem łódek. W ostatnim starcie może wydarzyć się wszystko.
– Z kim będziesz musiała się liczyć?
– Jest kilka ekip, które powalczą o medale. To Chiny, Kanada, Białoruś, czy Węgry, z którymi przegrałyśmy o 40 cm podczas mistrzostw Europy. Przemocne są też Hiszpanki.
– Czekają cię jakieś starty przed igrzyskami?
– Już nie. Teraz tylko skupię się na pracy na siłowni, na bieganiu. Całe szczęście, bo od kwietnia miałyśmy co tydzień starty i przez to stęskniłam się za ciężarami. Przed igrzyskami zluzujemy treningi, by w Paryżu nadszedł pik formy.
– Nie zabraknie ci rytmu startowego?
– Nie. Uważam, że odpuszczenie zawodów wyjdzie nam na plus. Wtedy wzrośnie u nas głód startów, wzrośnie nam też na starcie w Paryżu adrenalina, co mam nadzieję, przyczyni się do tego, że finał będzie dla Polski. Dobrze reaguję na stres związany z presją i adrenaliną. Będę wyczekiwała startu na igrzyskach, po kilku tygodniach zajęć na siłowni, czy treningach w łódce bez rywalizacji. Wyczekane smakuje najlepiej. Na mistrzostwach Europy chciałyśmy się tylko sprawdzić, a wyszedł medal. Aż boję się pomyśleć, jak popłyniemy w Paryżu gdy się odpowiednio przygotujemy!
– Jakim stałaś się człowiekiem, dzięki kajakarstwu?
– Na pewno bardzo pewnym siebie. Nauczyłam się tego, że jak coś się bardzo chce, to można to osiągnąć. Nie boję się swojego życia, gdy skończę trenować, bo wiem, że poradzę sobie w stu procentach. To, jakie cechy charakteru w sobie wyrobiłam, pozwala mi ze spokojem patrzeć w przyszłość. Nie miałam swojego wzoru do naśladowania, gdy zaczynałam trenować.
– Może teraz ty jesteś wzorem do naśladowania dla młodych kanadyjkarek?
– Tego nie wiem. Mam swoje humory, bywam stanowcza, mówię to, co myślę, nie gryzę się w język. Pokazuję siebie taką, jaką jestem. Nie wiem, czy wszyscy lubią takich ludzi, jak ja. Natomiast mogę być inspiracją dla innych pod względem swojej drogi sportowej. Niektórzy rodzą się z talentem do sportu, ja osiągam swoje małe sukcesy dzięki wytężonej pracy. Można wszystko, ale trzeba wytrwale pracować. Pokazuję młodszym koleżankom, że ciężko pracuję. One to widzą. Bez zaangażowania w trening ani rusz. Trzeba być też upartym w dążeniu do celów. Ja taka jestem.