| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Sędziowie Ekstraklasy pilnie potrzebują skutecznych szkoleń i ujednolicenia interpretacji "Przepisów gry", bo swoimi decyzjami sami sobie zaprzeczają. Decyzja o podyktowaniu rzutu karnego, z którego Legia Warszawa strzeliła gola na 3:1 w meczu z Radomiakiem to absurd wręcz symboliczny. W ten sposób arbitrzy mogą przemienić Ekstraklasę z rzeźni w balet z zakazem dotykania innych uczestników widowiska.
Sędziowie Ekstraklasy popadają ze skrajności w skrajność. W poprzednim sezonie ignorowali różne faule przerywające akcję, nawet w polu karnym, za to bardzo chętnie na prawo i lewo pokazywali czerwone kartki. Symboliczna była sytuacja z Bartoszem Kapustką, który został ukarany czerwoną kartką za przypadkowy upadek tyłkiem na nogę rywala. Jeśli to wykluczenie z gry legionisty miało dać piłkarzom do myślenia i służyć ochronie zdrowia innych zawodników, to w porządku, ale problem w tym, że następne tygodnie zweryfikowały tę decyzje i wiele innych bardzo negatywnie.
Polscy sędziowie podważyli decyzje polskich sędziów
W czasie Euro 2024 czołowi sędziowie UEFA z różnych krajów, w tym również Szymon Marciniak, mocno podważyli rozstrzygnięcia sędziów Ekstraklasy, I ligi i innych polskich rozgrywek. W mistrzostwach Europy w Niemczech w kilku sytuacjach, gdy piłkarze po prawidłowym kopnięciu piłki siłą rozpędu trafili przypadkowo korkami w kolano czy inną część nogi rywala, sędziowie nie pokazywali żadnej kartki ani nawet nie przerywali gry.
CZYTAJ TEŻ: Szymon Marciniak w meczu Belgia – Rumunia podważył wiele... decyzji sędziów Ekstraklasy i 1. ligi
Tam symboliczna była bramka Kevina De Bruyne’a dla Belgii w meczu z Rumunią. Belg kopnął piłkę, a następnie – gdy jeszcze toczyła się ona do bramki – trafił korkami w okolice kolana bramkarza reprezentacji Rumunii. Ten z bólu od razu padł na murawę. Szymon Marciniak uznał gola, a sędzia VAR Tomasz Kwiatkowski, kierując się interpretacjami UEFA, nie uznał za stosowne wezwać go do monitora. Podobnych decyzji sędziowskich w tym turnieju było więcej. Później Polacy zostali wyznaczeni do pracy podczas prestiżowego meczu Włochy – Szwajcaria.
Kolegium Sędziów PZPN gra na czas czekając na pomoc z UEFA
Zwróciliśmy się wtedy w tej sprawie do Tomasza Mikulskiego, przewodniczącego Kolegium Sędziów PZPN, pytając go, czy interpretacje "Przepisów gry" w Polsce ulegną zmianie. Odmówił odpowiedzi tłumacząc, że pracuje dla UEFA, która prosiła, aby w czasie turnieju nie udzielał żadnych wypowiedzi mediom.
Po zakończeniu mistrzostw Europy Mikulski również uchylił się od odpowiedzi, kierując nas do rzecznika prasowego PZPN. Otrzymaliśmy wtedy z PZPN niepodpisane przez nikogo osobiście oświadczenie, w którym było napisane, że „za kilka tygodni UEFA przedstawi materiały szkoleniowe z EURO 2024 i dopiero one pozwolą wskazać, czy interpretacje ulegną modyfikacji. Jeśli tak będzie Kolegium Sędziów niezwłocznie wdroży nowe wytyczne.”.
CZYTAJ TEŻ: PZPN sugeruje, że Szymon Marciniak w meczu Euro 2024 być może zrobił błąd
Z oświadczenia PZPN można więc było wnioskować, że nawet uczestniczący w turnieju reprezentanci Kolegium Sędziów PZPN sami nie wiedzieli, jak sytuacje z meczów Euro 2024 zostały ocenione przez Komisję Sędziowską UEFA i jakie z tego wyciągnąć wnioski, albo z jakiegoś powodu członkowie władz KS PZPN nie chcieli sami zajmować się tą sprawą i dlatego woleli czekać na „gotowca” z UEFA, albo po prostu nie chcieli informować środowiska piłkarskiego i opinii publicznej o tym, czego tak naprawdę możemy się spodziewać po sędziach w Polsce. Albo – wszystko razem.
Najwyraźniej władze sędziowskie PZPN wciąż czekają na pomoc z UEFA, bo o zmianie czy ujednoliceniu interpretacji w Polsce nadal są cicho.
Gra na czas, czyli przyzwolenie na kolejne problemy
Odwlekanie przez KS PZPN rozwiązania problemu różnych interpretacji "Przepisów gry" w sposób naturalny – to było oczywiste i łatwe do przewidzenia – doprowadziło do kolejnych błędów i kontrowersji sędziowskich.
Nowymi symbolami polskiego bałaganu z interpretacjami "Przepisów gry" są sytuacje z meczów Widzew Łódź – Śląsk Wrocław i Legia Warszawa – Radomiak. W tym pierwszym Śląskowi należał się ewidentny rzut karny. W 86. minucie gry Arnau Ortiz minął z piłką Lirima Kastratiego, lecz ten podstawił mu nogę, uderzył kolanem w udo, a w efekcie spowodował jego upadek i przerwanie akcji.
To był ewidentny faul, lecz stojący około pięć-sześć metrów od akcji arbiter Karol Arys, do niedawna podobno główny kandydat na sędziego międzynarodowego w miejsce Daniela Stefańskiego zdegradowanego przez UEFA z First Category, podyktował rzut wolny dla Widzewa i za rzekomą symulację pokazał Ortizowi żółtą kartkę.
Ten sam Tomasz Kwiatkowski, który od lat świetnie spisuje się jako VAR w rozgrywkach międzynarodowych i pracował też w Euro 2024, nagle "zapomniał" o szkoleniach i interpretacjach FIFA i UEFA. Mimo że na powtórkach widać i podstawienie nogi, i kopnięcie kolanem w udo, i skutki tego zdarzenia, Kwiatkowski nie doprowadził do wideoweryfikacji tej sytuacji przez Arysa przy monitorze.
Piłkarze jak figurki z porcelany, czyli balet zamiast rzeźni
Sytuacja z meczu Widzew – Śląsk to dowód, że nawet w meczach z systemem VAR można faulować wyraźnie, mocno, skutecznie i liczyć na całkowitą bezkarność.
Dla odmiany zdarzenie z meczu Legia – Radomiak idealnie pokazuje, jak zamieniać boiska piłkarskie w składy delikatnych figurek z porcelany, albo może inaczej: jak sędziowie przemieniają rozgrywki Ekstraklasy z rzeźni w balet z zakazem dotykania innych uczestników widowiska.
Sędzia Damian Sylwestrzak, aktualnie pierwszy w kolejce do schedy po Szymonie Marciniaku, podyktował rzut karny za przypadkowe i zupełnie nieistotne otarcie ręką o głowę przeciwnika. Ta decyzja to totalny absurd, który pokazuje, gdzie jesteśmy.
Rzut karny za... zupełnie nieistotne otarcie ręką o głowę
Legia w 67. minucie prowadziła z Radomiakiem 2:1, więc losy zwycięstwa jeszcze nie były przesądzone. Damian Jakubik z Radomiaka w swoim polu karnym biegł za piłką. Chciał ją tylko zagrać – podać lub wybić gdzieś dalej. Nie zrobił nic niezgodnego z „Przepisami gry”. Minął Claude’a Goncalvesa, który po nieskutecznej próbie zagrania znalazł się w pozycji półkucznej oparty jednym kolanem o murawę. Zawodnik Radomiaka już nie widział legionisty, gdy ten zaczął wstawać i sam przyczynił się do tego, że ręka Jakubika, która poruszała się naturalnie za jego ciałem, otarła głowę Goncalvesa.
Jakubik nie wykonał żadnego ruchu, który można byłoby uznać za uderzenie, odepchnięcie czy pchnięcie rywala. Damian Sylwestrzak uznał jednak inaczej i podyktował rzut karny dla Legii. Paweł Malec, który jest tak docenianym przez UEFA sędzią wideo, że w zespole Szymona Marciniaka w meczu Ligi Mistrzów zastąpi zawieszonego Bartosza Frankowskiego, postąpił podobnie jak Kwiatkowski w końcówce meczu Widzew – Śląsk. Czyli: nie dał arbitrowi szansy do naprawienia błędu. Zbieg okoliczności, przypadek? Nie sądzę.
Gubią się sędziowie nawet międzynarodowi i zawodowi
Sytuacja z meczów Widzew – Śląsk i Legia – Radomiak to dowody, że nawet najintensywniej szkoleni polscy sędziowie, nawet międzynarodowi i zawodowi, arbitrzy pracujący na boisku i sędziowie wideo obsługujący system VAR, mają ogromny bałagan w głowach i najwyraźniej sami już nie wiedzą, czego się w Polsce trzymać. A co dopiero mają powiedzieć pozostali polscy sędziowie, którzy przez brak zawodowstwa mają dużo mniej czasu na szkolenia i nadążanie za interpretacyjnymi wymysłami?