Przejdź do pełnej wersji artykułu

Maciej Kot: chcę dawać z siebie maksa każdego dnia

/ Maciej Kot i koledzy z kadry (fot. Getty Images/Instagram.com) Maciej Kot i koledzy z kadry (fot. Getty Images/Instagram.com)

Wprawdzie na najważniejsze skokowe rozstrzygnięcia poczekamy jeszcze kilka miesięcy, ale Polacy nie zamierzają tracić czasu. W gronie biało-czerwonych praca wre. Nawet w lecie. Siódme poty wylewają również najbardziej doświadczeni reprezentanci. – Niby mam w dowodzie wpisane 33 lata, ale na tyle się nie czuję. Sił witalnych nie brakuje – mówił nam Maciej Kot, który na co dzień przygotowuje się do przyszłych zmagań w kadrze B.

Kulisy polskiej oferty dla Stoeckla. Zdradził, kto zaproponował mu pracę

Czytaj też:

Piotr Kudzia pojedzie rowerem dla chorego Kazika. Ma 60 godzin na 1200 kilometrów (fot. Instagram)

Polski skoczek zamienia narty na rower. Szalone wyzwanie, a cel szczytny

Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – Trudniej wrócić do systematycznego trenowania i przygotowań, gdy ma się 33 lata?
Maciej Kot: 
– Nie czuję zmian. Gdyby chęci i motywacji brakowało, nie wiem, czy podejmowałbym się przygotowań po raz kolejny. Jeśli jednak już się decyduję, robię to w 100 procentach. Akceptuję wszystkie wyrzeczenia, które się z tym wiążą. Chcę dawać z siebie maksa każdego dnia. Wiadomo, że z wiekiem regeneracja przychodzi trudniej, ale nie zamierzam się poddawać. Niby mam w dowodzie wpisane 33 lata, ale na tyle się nie czuję. Sił witalnych nie brakuje. Dodatkowo, jestem w młodej drużynie, od której czerpię energię garściami.

– Do drużyny jeszcze przejdziemy. Teraz chciałem podpytać jeszcze o rozłąkę z najbliższymi. Trudniej jest trenować na wyjazdach, gdy w domu czekają żona i syn?
– Z wiekiem i rozwojem życia osobistego zmienia się wiele kwestii. Gdy jest się singlem i ma się 20 lat to nawet chętnie opuszcza się rodzinny dom. Chce się podróżować, poznawać nowych ludzi, ćwiczyć i brać udział w zawodach. Potem, gdy wspólnie z partnerką planuje się wspólne życie priorytety się zmieniają. Rozłąka bardziej męczy i boli. Tęsknota za domem jest większa. Jeszcze inaczej jest, kiedy na świecie pojawia się dziecko. Wtedy życie rodzinne jest najważniejsze. Bardzo cenię sobie chwile spędzone w domu, wspólnie z najbliższymi. To również wymaga dobrej komunikacji i organizacji. Ja pracuję jako skoczek, Agnieszka też ma swoje obowiązki. Syn Filip chodzi do przedszkola. Musimy dobrze zaplanować dzień, by każdy był zadowolony. Potrzebujemy też czasu dla samych siebie. To wyzwania, których wcześniej nie było. Gdy wszystko udaje się spiąć, jest duża satysfakcja z faktu, że da się połączyć szczęśliwe życie rodzinne z treningami i wyjazdami.

– W tym momencie przebywacie w Sztokholmie, gdzie trenujecie w tunelu aerodynamicznym. Nadal masz z tego taką samą frajdę?
– Tak. Staram się korzystać ze wszystkich możliwości, które są dostępne. Niby mógłbym powiedzieć, że chcę ominąć jeden czy drugi etap przygotowań, bo robiłem to już wiele razy, ale nie chcę tego robić. Cały czas dążę do rozwoju. Uczę się nowości. Zbieram kolejne doświadczenia. Są bardzo cenne. Mogą pomóc w przyszłości, również w przygodzie trenerskiej. Jestem w tym miejscu, bo chcę. Wyciągam wnioski z przeszłości. Jeśli to, co robię, sprawia mi frajdę, to zmęczenie jest mniejsze i pewne kwestie przychodzą łatwiej. Ciężka praca to jedno. Radość, którą mieliśmy, gdy dopiero zaczynaliśmy zabawę ze sportem, też jest bardzo ważna. Bez niej trudno iść do przodu.

– W trakcie przygotowań podjąłeś ryzyko. Zmieniłeś narty z Fischerów na Augmenty. To duże zamieszanie, nawet dla tak doświadczonego zawodnika?
– Niekoniecznie chodzi o zamieszanie. Wiążę z tą zmianą pewne nadzieje i oczekiwania. Nie jest tak, że dokonałem takiego wyboru, bo chciałem cokolwiek zmienić. Przygotowywałem się do tej decyzji. Test narty planowaliśmy już w poprzednim roku. Wtedy, ze względów organizacyjnych, nie wyszło. Na szczęście teraz się udało. Miałem niemal miesiąc, by porównać je do marki BTW. Musiałem wyjść ze strefy komfortu. Nie było łatwo, ale czasami należy ryzykować. Nowe narty dają mi "wsparcie" w innej części lotu, nad którą chciałbym pracować. Myślę, że jestem w stanie iść o krok do przodu.

Czytaj też:

FIS i Wisła dogadane! Zawody elity wpisane w kalendarz

– Co cię zadowoli w kolejnych tygodniach i miesiącach?
– Na serio podchodzę do przygotowań w lecie i w zimie. Teraz ciężko pracuję. Są cele procesowe, które chcę osiągnąć. Testujemy sprzęt. Wypracowujemy odpowiednią formę fizyczną i motoryczną. Dbamy o technikę i pozycję dojazdową. W lecie startujemy w zawodach, ale wyniki nie są priorytetem. Występowałem w Hinterzarten, gdzie zająłem 10. i 11. miejsca. Rezultaty nie były idealne, ale wyciągnąłem dużo wniosków. To element treningu. W zimie zbieramy "owoce", które zasiejemy teraz. Mamy takie jakby... zimowe żniwa, by przedstawić to obrazowo. Wyniki w zimie są najważniejsze.

– W trakcie przygotowań współpracujecie na bieżąco z kadrą A?
– Tak. Większość przygotowań spędziliśmy razem. Współpracujemy z Thomasem Thurnbichlerem. Od czasu do czasu zawodnicy wymieniają się miejscami w grupach. System kadry A, kadry B i grup bazowych działa bardzo dobrze.

– Wróćmy do kadry B. Wokół niemal sami... tiktokerzy! Jak odnajdujesz się w nowych realiach?
– To zupełnie inne pokolenie. Dogadujemy się bardzo dobrze, ale czuć różnice. Nie narzekam. Wszystkich znałem wcześniej. Nie było tak, że poznaliśmy się w trakcie pierwszego dnia zgrupowania. Trafiłem do najmłodszej grupy w moim życiu. Dzieli nas wiele lat, ale rozumiemy się. Komunikacja nie zawodzi. Wszystko jest oparte na wzajemnym szacunku i zrozumieniu. Miks młodości i doświadczenia może być pozytywny i dobry dla każdej ze stron. Sam czerpię od nich energię, a młodsi dopytują o niektóre szczegóły. Często rozmawiamy na temat skoków. Jestem otwarty na pomoc. Nie chcę, żeby ktoś bał się do mnie odezwać. Mamy koleżeńskie relacje. Nie chcę być "liderem zespołu" czy kimś, do kogo lepiej się nie zbliżać, przez różnicę wieku. Jesteśmy na równi. Żartujemy. Chodzimy na spacery. Zdarzało się też poza treningami umówić, by popływać na łódce na Jeziorze Czorsztyńskim, by spędzić fajnie czas. Atmosfera jest bardzo dobra.

– Musimy gonić resztę świata?
– Nigdy nie można stać w miejscu. Trzeba szukać przestrzeni, by się rozwijać. Ostatnia zima nie była udana. Musimy nadgonić zaległości. Mamy dobry plan. Robimy swoje. Możemy być spokojni. Zrobiliśmy dobrą analizę wydarzeń z poprzedniego sezonu. Wyciągnęliśmy trafne wnioski.

– Nie mogę nie zapytać o jeden z największych skokowych newsów ostatnich lat. Jak ocenisz ruch PZN, by zatrudnić Alexandra Stoeckla?
– Po sezonie pojawiały się plotki, ale chyba nikt w to do końca nie wierzył. Adam Małysz, jako prezes PZN oraz trener Thurnbichler nadal chcą budować mocny zespół. Rozwijają system szkolenia w Polsce. Myślą długofalowo. Wielkie brawa, że to się udało. Stoeckl to świetny specjalista. Chętnych na jego zakontraktowanie było więcej. Dobrze jest mieć Alexandra u siebie. Może wnieść sporo dobrego. Nie ma co spodziewać się efektów za tydzień czy dwa, ale dajmy mu czas. Otrzymaliśmy spore wzmocnienie. Warto z niego skorzystać.

Źródło: TVPSPORT.PL
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także