{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Niezwykła droga Kingi Dróżdż do igrzysk paralimpijskich w Paryżu. Jest tam kandydatką do złota
Mateusz Górecki /Kinga Dróżdż po kontuzji, która zatrzymała jej świetnie zapowiadającą się karierę w szermierce długo nie mogła dać się namówić na występy w paralimpijskiej odmianie tej dyscypliny. Dziś jest jednak jedną z największych gwiazd tego sportu, a do Paryża przyjechała jako aktualna liderka rankingu i mistrzyni świata w szabli.
Czytaj też: Juergen Klopp na paralimpiadzie w Paryżu. Przyjechał wspierać tu... Polaka!
Mateusz Górecki, TVPSPORT.PL: – Pamiętasz, co wydarzyło się w styczniu 2012 roku?
Kinga Dróżdż: – Tak! Startowałam wtedy w Pucharze Świata juniorek w Dourdan. Zajęłam tam trzecie miejsce i to zdecydowanie mój największy sukces jeśli chodzi o indywidualne występy w szermierce na stojąco. Bardzo dobrze wspominam tamten turniej.
– Za twoimi plecami uplasowały się wtedy m.in. Manon Brunet i Sara Balzer czyli... mistrzyni i wicemistrzyni olimpijska z Paryża. Byłaś więc dużym talentem. Nie żałowałaś czasami, że poważna kontuzja przerwała tę drogę?
– Pewnie, że było szkoda, tym bardziej, że w tamtym okresie w moim życiu trochę więcej rzeczy się posypało. Poza kontuzją musiałam zmierzyć się też ze śmiercią mamy. Dziś nie się jednak nad tym nie zastanawiam i nie żałuję, że nie walczę już na nogach. Życie tak się potoczyło. Biorę to, co dostaję i staram się wyciągnąć z tego jak najwięcej.
– Oglądałaś walki na igrzyskach?
– Oczywiście. Gdy szermierka była pokazywana w telewizji mieliśmy akurat zgrupowanie w Spale. W czasie treningu oglądaliśmy zmagania na czterech laptopach. Jest to we mnie zakorzenione, że śledzę zawody. Jestem w tym sporcie od dziecka. Pasję do szermierki zaszczepił we mnie Krzysztof Wątor, mój pierwszy trenerem. Ona powoli kiełkowała, a teraz nie wyobrażam sobie bez niej życia.
– Jak pełnosprawne zawodniczki reagowały, gdy startowałaś z nimi w jednych zawodach?
– Wydaje mi się, że nie było żadnych szczególnych reakcji. Od zawsze miałam duże wsparcie dziewczyn. Oczywiście nie wszystkich, bo środowisko jest różne. Ale z najbliższymi osobami miałam bardzo dobre relacje. Do tej pory trzymają za mnie kciuki, gdy jadę na zawody. Trener też wysyła mi zawsze SMS-y z gratulacjami. Bardzo to doceniam, bo przecież z naszych startów często nie ma transmisji w internecie. A jednak oni szukają wyników, śledzą jak mi poszło.
– Po kontuzji miałaś chwilową przerwę, a później trafiłaś do szermierki na wózkach.
– Ten sport pojawił się w moim życiu zupełnie przypadkowo. Przeprowadziłam się do Warszawy, zaczęłam tu studia i podjęłam pracę. Któregoś dnia napisała do mnie koleżanka z którą znałam się jeszcze z czasów walk w szermierce na stojąco. Dowiedziałam się, że jej tata chce się ze mną skontaktować. Okazało się, że jest to Grzegorz Pluta, mistrz paralimpijski w Londynu. Próbował namówić mnie na treningi, ale ja podchodziłam do tego opornie. Nie poddawał się i za którymś razem w końcu się zgodziłam. Miłość do szermierki wróciła bardzo szybko. Okazało się, że był to brakujący element mojego życia. Bardzo za tym tęskniłam i nie miałam wątpliwości, że chcę to robić.
– Dlaczego miałaś takie opory?
– Urodziłam się bez lewej dłoni, ale nigdy nie uważałam się za osobę niepełnosprawną. Zawsze reagowałam negatywnie, gdy ktoś zaliczał mnie do tego grona. To się pewnie wzięło z tego, że w podstawówce czy w przedszkolu dzieci śmiały się ze mnie. To zostało w mojej głowie. Dlatego nie chciałam nawet spróbować szermierki na wózkach, opierałam się przed wejściem do tego świata. Później chyba po prostu dojrzałam, poznałam też wspaniałych ludzi, którzy ze mną startują. Poznałam ich historie, niezwykle trudne i to mnie zbudowało. Teraz idziemy tą drogą razem i wspieramy się.
– Było ci trochę łatwiej dzięki szermierce na nogach?
– Na pewno. Trenowałam prawie dziesięć lat więc byłam dobrze zaznajomiona z techniką, miałam tę podstawową bazę. Trzeba jednak pamiętać, że szermierka to sport, który wymaga cierpliwości. Umówmy się: ja i cierpliwość to nie idzie w parze. Od momentu w którym zaczynamy do pierwszych sukcesów musi minąć sporo czasu. Nie wystarczy rok czy półtora by wskoczyć na odpowiednio wysoki poziom. Łatwo się zniechęcić. Na moim pierwszym Pucharze Świata na wózkach przegrałam walkę w grupie 0:5. Popłakałam się i stwierdziłam, że to nie dla mnie. Nikt nie lubi przegrywać, a takie porażki, gdy nie zdobywasz punktu, bolą bardziej niż np. 4:5. Nikt mi jednak nie powiedział, że przegrałam z aktualną mistrzynią świata.
– Jak radzisz sobie z tym, że w szermierce na wózkach zawodnicy jedną ręką trzymają się wózka?
– Na początku to była moja zmora i nie wiedziałam jak sobie z tym poradzić. Próbowałam różnych patentów, ostatecznie zostałam przy pasku na nogi, taki który trzyma i pozwala się wychylić. Musiałam wybrać taki naprawdę mocny, bo kilka razy zdarzyło mi się lądować na ziemi podczas walk. Brak tego trzymania z jednej trony trochę utrudnia, ale jest też moim atutem, bo zyskuję zasięg.
Generalnie szermierka na wózkach jest trudniejsza od tej klasycznej. Tutaj tułów zastępuje nam nogi, które pracują na planszy. Trzeba mieć mocne mięśnie brzucha, żeby operować tułowiem podczas walki, zmienić odległość czy uciec przed atakiem.
– Warto podkreślić, że szermierkę na wózkach uprawiają nie tylko zawodnicy, którzy poruszają się w ten sposób w codziennym życiu.
– Bywały takie sytuacje i co najsmutniejsze często zdarzały się podczas rozmów z dziennikarzami. W szermierce mamy trzy rodzaje niepełnosprawności, a dwie są reprezentowane na igrzyskach. Kategoria A, w której ja startuję, to przede wszystkim amputanci. Jest na pewno jedna dziewczyna, która na stałe jeździ na wózku, ale jest niezwykle sprawna jeśli chodzi o tułów. Myślę, że znaczna większość zawodników, którzy startują w mojej kategorii, jest bardziej sprawna fizycznie niż ludzie których złapalibyśmy na ulicy.
– W szermierce na wózkach dość popularne jest też łączenie dwóch broni. Ty sama startujesz też w zmaganiach szpadzistek.
– Szpadę zaczęłam trenować w momencie rozpoczęcia kwalifikacji do Tokio, by stworzyć drużynę. Zespół potrzebował mojego wsparcia i dziś jesteśmy liderkami światowego rankingu. Jeśli wszystko potoczy się zgodnie z naszymi planami to w Paryżu może być bardzo przyjemnie. Dodatkowo zasady kwalifikacji na poprzednie igrzyska były inne, bo w regulaminie istniał zapis, że trzeba zdobyć kwalifikację w dwóch broniach. Szabla zawsze będzie jednak najbliższa mojemu sercu.
– Są w Polsce parasportowcy, którzy nie muszą pracować i zajmują się wyłącznie sportem?
– Nie wiem, jak jest w innych dyscyplinach, ale jeśli chodzi o szermierkę to nie ma zawodnika, który utrzymuje się tylko ze sportu. Wszyscy pracujemy, na różne etaty. Ja sama wracam z zawodów i nie mam wiele czasu na odpoczynek, bo czeka praca. Czasem zazdroszczę zawodnikom z innych nacji, że mogą w pełni skupić się na sporcie. Ja sama gdybym nie musiała pracować na pewno poświęciłabym więcej czasu na treningi czy regenerację. Z drugiej strony gdybym miała tylko szermierkę, to pewnie brakowałoby mi pracy zawodowej, nowych wyzwań i kontaktu z ludźmi spoza świata sportu.
– No właśnie – zawodnicy z innych krajów mają większy komfort?
– Na pewno Chińczycy, którzy są potęgą na świecie, są skoszarowani przez cały rok w Szanghaju i mają trzy razy dziennie treningi. Nie ma w ich życiu przestrzeni na pracę. Moje koleżanki z Gruzji nie pracują, mają zapewnione pieniądze od sponsorów. Z kolei we Francji zawodnicy są zatrudnieni na etatach w policji. To działa trochę tak jak u nas, gdzie pełnosprawni sportowcy są wojskowymi.
Czytaj też:
Igrzyska paralimpijskie. Patryk Chojnowski i Piotr Grudzień ze złotymi medalami w tenisie stołowym
– Słyszałem, że masz bardzo ciekawą pracę.
– Pracuję w polskich liniach lotniczych LOT i planuję rejsy specjalne. I poza tym nic więcej nie mogę powiedzieć.
– Rozumiem, że zajmujesz się m.in. lotami rządowymi?
– Cieszę się, że to padło z twoich ust (śmiech).
– To stresujący zawodów?
– Oczywiście zdarzają się sytuacje, które wywołują więcej stresu, ale to chyba normalne w każdej pracy, w której w grę wchodzi czas. Po tylu latach nauczyłam się jednak radzić z takimi obciążeniami psychicznymi i często to ja jestem osobą, która uspokaja kolegów. Staram się im tłumaczyć, że nie możemy się załamywać, gdy coś się nie udaje. Nie jesteśmy robotami i nie mamy nadprzyrodzonych mocy, by nad wszystkim panować i nie popełniać błędów.
– Patrzę na twoje kolczyki. Masz w uszach samoloty.
– Najpierw podjęłam pracę w branży lotniczej, a dopiero później zakochałam się w samolotach. Teraz jestem totalnym świrem jeśli chodzi o podróże. Jeśli tylko mam kilka wolnych dni w grafiku, to od razu wrzucam sobie tam jakiś wyjazd. W tym roku najwięcej latałam do Gruzji, bo tam trenowałam. To niezwykle urokliwe miejsce, do tego sympatyczni ludzie i świetne warunki, by przygotować się do najważniejszych startów. Już planuję wakacje na przyszłoroczny rok, czekam tylko na kalendarz startów. Na pewno coś nowego pojawi się na mojej liście. Uwielbiam Azję, więc na pewno będę kierować się tam.
– Mam wrażenie, że w ostatnim czasie jesteś jedną z twarzy sportu paralimpijskiego w Polsce. Widziałem cię m.in. w kampanii Visy, tuż obok Igi Świątek.
– Miałyśmy okazję się poznać. Kawy co prawda razem nie wypiłyśmy, ale porozmawiałyśmy chwilę o intensywności swoich sezonów i liczbie startów. Jest normalną, bardzo sympatyczną dziewczyną, a do tego wielką profesjonalistką, więc pracowało nam się bardzo dobrze. Trzymałam za nią kciuki podczas igrzysk w Paryżu. Przykro mi się patrzyło, gdy płakała po porażce w półfinale. Jak nikt inny zasługiwała na awans do meczu o złoto.
– Wkurza cię, gdy paralimpijczycy są traktowani jak sportowcy gorszego sportu?
– Oczywiście, że tak. Przede wszystkim pozyskanie jakiegokolwiek sponsora w parasporcie jest naprawdę wielkim wyzwaniem. Wiąże się z tym, że nie jesteśmy tak eksponowani w mediach, jak osoby pełnosprawne. Naszych zawodów często nie da się obejrzeć nawet w internecie, nie mówiąc już o telewizji. Jest wiele takich rzeczy, ale nie chcę o tym myśleć przed igrzyskami. Liczba medali, jaką przywieziemy z Paryża, powie sama za siebie.
– Jeden znajdzie się w twoim bagażu?
– Nie lubię rozdawać medali przed startem. Mogę tylko obiecać, że będę walczyć najlepiej, jak umiem. Do każdej walki podejdę z własnym planem i szacunkiem dla przeciwniczki. Nie mogę jednak przewidzieć, co się wydarzy. Tam będzie ścisła światowa czołówka, więc zapowiadają się walki na styku.
– Jesteś liderką rankingu i aktualną mistrzynią świata w szabli. Z pewnością stawia się ciebie w gronie faworytek.
– Szermierka nie jest sportem wymiernym, tak jak chociażby pływanie, gdzie można porównywać czasy poszczególnych zawodników i każdy wie, jakie wyniki osiągał i jaki czas może osiągnąć na igrzyskach. Tutaj każdy rywal jest inny, do tego dochodzą sędziowie, którzy mają dużą moc jeśli chodzi o przyznawanie punktów. Ja czuję się dobrze i nie mogę już doczekać się walk.
– Po doświadczeniach z Tokio jedziesz do Paryża ze spokojniejszą głową?
– Na pewno wtedy odczuwałam większy stres, bo byłam debiutantką. Myślę, że wtedy nie byłam gotowa stawić czoła temu wyzwaniu, choć strefa medalowa była blisko. W ćwierćfinale jednym trafieniem przegrałam z zawodniczką z Węgier. Tam nie było też publiczności, ale akurat dla mnie to nic nowego, bo szermierka na wózkach nie cieszy się popularnością. Poza marcowymi mistrzostwami Europy w Paryżu, gdzie faktycznie kibice przyszli na trybunach, nie doświadczałam startów w pełnej hali. Najtrudniejszy był aspekt związany z codziennymi testami na koronawirusa i obawami, czy okażą się negatywne. Nie powtórzyłabym tego doświadczenia. Ale muszę pochwalić jedzenie na stołówce w wiosce olimpijskiej. Pod tym względem Japończycy się spisali.
– Jakie wnioski wyciągnęłaś po Tokio?
– Zmieniło się w zasadzie wszystko. Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale kiedyś się nie doceniałam. Dziś potrafię to robić. I to mi chyba służy. Głowa jest niezwykle ważna, zwłaszcza w takich momentach gdy jest remis 14:14, albo trzeba odrabiać kilka trafień.
– W Paryżu w 2024 byłaś na prezentacji strojów Adidasa, na mistrzostwach Europy...
– Paryż jest na drugim miejscu, jeśli chodzi o liczbę wizyt w tym roku. Nie powiem, żebym jakoś szczególnie lubiła to miasto, jest mnóstwo innych w Europie, które chciałbym odwiedzić, ale mam stamtąd dobre wspomnienia. Podczas mistrzostw Europy zdobyłam tam trzy medale, indywidualne złoto w szabli i dwa w drużynie. Myślę, że jest szansa na powtórkę.