Ci, którzy w nas nie wierzyli przed meczem z Niemcami, po nim zaczęli wierzyć. Zaczął się boom na reprezentację Polski. Następnego dnia po wygranej na Narodowym obudziliśmy się w innej, lepszej i piękniejszej rzeczywistości. Po wygranej przeżyłem najgłębszą radość w roli trenera, poczułem spełnienie, dodatkową motywację i głód… sukcesu na EURO 2016 – były selekcjoner kadry Adam Nawałka wspomina historyczne zwycięstwo z Niemcami. 11 października mija 10 lat od wygranej 2:0 na Stadionie Narodowym w spotkaniu eliminacji mistrzostw Europy.
Robert Błoński, TVP Sport: – Panie trenerze zacznę nietypowo, ale proszę powiedzieć, co Adam Nawałka robił 17 października 1973 roku? Najsłynniejszy mecz piłkarski w naszej historii, z Anglią na Wembley w eliminacjach MŚ, został rozegrany sześć dni przed pana 16. urodzinami. Remis 1:1 dał drużynie Kazimierza Górskiego awans do finałów MŚ.
Adam Nawałka (były selekcjoner reprezentacji Polski, drużynę narodową prowadził w latach 2013-2018): – Oglądałem w domu z policzkami czerwonymi od emocji. Byłem juniorem Wisły Kraków, więc bardzo przeżywałem każdy mecz reprezentacji Polski. A tamten, decydujący o awansie do MŚ, to już szczególnie. Może niedokładnie pamiętam, z kim tamto spotkanie oglądałem, ale za to doskonale pamiętam szczegóły meczu na Wembley. Co mi utkwiło w pamięci? Organizacja gry obronnej i fantastyczne pojedynki naszych zawodników ofensywnych. Każdy z piłkarzy przekroczył limity swoich możliwości. Ale dostali wspaniałą nagrodę i odmienili polską piłkę nożną.
– Jaki wpływ na pana dalsze losy miał mecz na Wembley?
– Remis 1:1, który dał Polsce awans do finałów MŚ’1974, był inspiracją dla młodych piłkarzy mojego pokolenia. Był impulsem i bodźcem, dodał pozytywnej energii, człowiek aż chciał zasuwać na treningach, żeby kiedyś dorównać bohaterom z Londynu. Był entuzjazm i motywacja do realizacji ambitnych celów, które sobie stawiałem. Spowodował, że człowiek przesuwał granice możliwości – wiara przenosiła góry. W wielu sytuacjach mecz na Wembley pomagał mi przetrwać. Moja kariera mogła potoczyć się inaczej, ale z powodu urazów musiałem skończyć ją przedwcześnie. Jednak mecz z Anglią odcisnął piętno na zawsze – także w karierze trenerskiej. Wtedy, w tym 1973 roku, dotarło do mnie, że w piłce niemożliwe naprawdę nie istnieje.
– Na co dzień miał pan okazję spotykać bohaterów spotkania na Wembley – w Wiśle Kraków występowali wtedy Antoni Szymanowski i Adam Musiał, którzy z Anglią zagrali po 90 minut oraz rezerwowi w tamtym spotkaniu Kazimierz Kmiecik i Zdzisław Kapka.
– Wisła zawsze była rodzinnym klubem, wychowywała wspaniałych piłkarzy. Jako junior podawałem piłkę zawodnikom biegającym po murawie i marzyłem, by kiedyś być w ich roli. Oglądaliśmy treningi pierwszej drużyny, z czasem dołączyliśmy do niej – w Wiśle zadebiutowałem w lidze w 1975 roku, a więc niedługo po mundialu w Niemczech. To działało niesamowicie na wyobraźnię. Czasem na nasze juniorskie treningi w hali przychodził Zdzisiu Kapka, co naturalnie powodowało, że każdy chciał wypaść jak najlepiej. Mieliśmy z nimi kontakt, z czasem stali się kolegami z zespołu.
– Czy kiedykolwiek przyszło panu do głowy, że za wiele lat będzie stawiany w jednym szeregu z tamtymi wybitnymi postaciami polskiej piłki? Wygrany 2:0 mecz z Niemcami w 2014 roku, o którym porozmawiamy, na pewno wytrzymuje porównanie z batalią na Wembley.
– Mecz na Wembley był, jest i będzie niepowtarzalny w naszej historii, chyba że zagramy w finale mistrzostw świata albo Europy. On wyznaczył standardy na lata, jego wartość jest nie do przecenienia. A czy marzyłem? Oczywiście. Młody chłopak, nieźle grający w piłkę, nie boi się marzyć. To marzenia powodują, że idzie do przodu, nie zatrzymuje się, ma większą motywację do osiągnięcia celu. Rozmawialiśmy o tym między sobą, w gronie młodych wiślaków, rozgrywaliśmy mecze – najpierw po to, by zadebiutować w pierwszym zespole, potem w drużynie narodowej. Trafiliśmy na znakomitych trenerów młodzieży w Wiśle. Wychowali wielu wspaniałych piłkarzy, reprezentantów kraju, a także trenerów.
– Nim poprowadził pan Polskę do wygranej z Niemcami, musiał pan zostać selekcjonerem kadry. Jesienią 2013 roku trenował pan Górnika Zabrze. Zadzwonił nowy prezes PZPN Zbigniew Boniek i…?
– Ze Zbyszkiem doskonale się znaliśmy z czasów, kiedy graliśmy w reprezentacji albo przeciwko sobie w klubach. Ja w Wiśle, on w Widzewie. Najpierw my byliśmy górą, potem łodzianie. Później nasze drogi trochę się rozeszły, Zbyszek wyjechał i zamieszkał we Włoszech. Kiedy rozpocząłem drogę trenerską, często wyjeżdżałem z kraju na różne staże i konferencje. Włochy były świetnym kierunkiem do poszerzenia horyzontów. Zbyszek pomagał mi, kiedy przyjeżdżałem do Italii – na przykład na staż w Romie. Odświeżyliśmy relacje. W październiku 2012 roku został prezesem PZPN, a półtora miesiąca później pojechałem na zaplanowany wcześniej dziesięciodniowy staż w Chievo Werona. Połączyłem to z grudniowym wypadem na urlop na lodowiec w Austrii – uwielbiam jeździć na nartach, wtedy najlepiej odpoczywam. Będąc z żoną w Austrii, zadzwonił Zbyszek i zapytał, czy w razie czego, gdyby szukał trenera, byłbym zainteresowany przejęciem reprezentacji do lat 21. Powiedziałem, że jestem zaszczycony, że cenię sobie tę ofertę, ale zamierzam skoncentrować się na pracy z seniorami. Na to jestem ukierunkowany i tylko to mnie interesuje. Wtedy nie padło nawet słowo o pierwszej reprezentacji, która wciąż walczyła w eliminacjach MŚ 2014. Dopiero po przegranych kwalifikacjach, Zbyszek zadzwonił i znowu spytał, czy w razie potrzeby byłbym w gotowości przejąć zespół po Waldku Fornaliku. Nie była to konkretna oferta, prezes tylko sprawdzał, czy jest we mnie moc, chęć i zapał do pracy z pierwszą drużyną. Tu już nie było cienia wątpliwości z mojej strony. To jedno z wielkich marzeń. Pamiętam, że niewiele wcześniej przedłużałem kontrakt z Górnikiem i zastrzegłem w nim dwie rzeczy: po pierwsze, w razie propozycji bez przeszkód będę mógł odejść do pierwszej reprezentacji Polski.
– A po drugie?
– Nie uwierzy pan, ale powiedziałem, że podpiszę nową umowę tylko, jeśli na murawach treningowych Górnika zostaną zainstalowane zraszacze do podlewania trawy. To było niezwykle ważne, jeśli chodzi o późniejszą jakość treningów. Od piłkarzy zawsze wiele wymagałem, więc starałem się zapewnić im optymalne warunki do zajęć, stąd ta batalia o zraszacze. W kwestii wysokości kontraktu dogadaliśmy się w minutę.
– Ani przez moment nie miał pan wątpliwości, żeby prowadzić kadrę?
– Nawet przez sekundę. To wyłącznie przyjemność, zaszczyt i spełnienie dla każdego trenera.
– Mało kto pamięta, ale przejmował pan reprezentację w momencie, w którym była w okolicach 70. miejsca w rankingu FIFA i miała za sobą nieudane EURO 2008, przegrane eliminacje MŚ 2010, słabiutkie EURO 2012 oraz przegrane z kretesem kwalifikacje MŚ 2014.
– Nie patrzyliśmy na to. Przygotowaliśmy, od a do zet, całą strategię zarządzania zespołem – na boisku i poza nim. Moim sprzymierzeńcem był czas. Objąłem kadrę jesienią 2013 roku, a kwalifikacje EURO 2016 zaczynały się dopiero we wrześniu 2014. Mieliśmy kilka sparingów, nim zaczęliśmy grać o punkty. Dlatego pierwszym celem było poszerzenie kadry i sprawdzenie jak największej liczby zawodników, głównie z naszej ligi. Na premierowe spotkania powołałem wielu nieoczywistych graczy z Ekstraklasy, debiutantów. Strategię determinuje cel, który jest do osiągnięcia i czas. Celem był awans do EURO 2016, a czas pozwalał na eksperymenty, sprawdzenie sporej liczby zawodników. Ci, którzy grali na Zachodzie, kandydowali do kadry w pierwszej kolejności, byli jej filarami i nie wymagali aż takiej weryfikacji. Gdybyśmy z marszu zaczynali grać o punkty, nie byłoby eksperymentów selekcyjnych. Od razu sięgnąłbym po najlepszych. W mojej strategii prowadzenia kadry jednym z najważniejszych elementów i warunków rozwoju zespołu była stabilizacja składu. Najpierw próbowaliśmy, potem już tych eksperymentów było mało.
– Rywali w eliminacjach EURO 2016 Polska poznała dopiero w lutym 2014 roku: Niemcy, Irlandia, Szkocja, Gruzja i Gibraltar. Biało-Czerwoni byli losowani z trzeciego koszyka, w turnieju we Francji po raz pierwszy miały wystąpić 24 zespoły. Co pan sobie pomyślał?
– Że trafiliśmy na bardzo trudnych i wymagających rywali. Ale nie przejmowałem się zbytnio, ponieważ staram się nie zaprzątać sobie głowy sprawami, na które nie mam wpływu. A na losowanie nie miałem żadnego. Niemcy, wiadomo. Do tego dwie ekipy z Wysp Brytyjskich, z którymi zawsze gra się ciężko plus nieobliczalna Gruzja. Wiedziałem, że z Irlandią i Szkocją będziemy grali o życie. Starcia z Niemcami traktowałem jak mecze, o których każdy trener marzy. Do zyskania jest wszystko, do stracenia – niewiele. Powtórzę jeszcze raz: miałem sporo czasu na przygotowania. Rywali i terminarz poznaliśmy w lutym 2014 roku, a pierwszy mecz graliśmy pół roku później. Ucieszyłem się, że z Niemcami zagramy w Warszawie zaraz na początku eliminacji i niedługo po mundialu. Spodziewałem się, że zespół trenera Joachima Loewa odegra w nim jedną z głównych ról. Na kwalifikacje patrzyłem jako na całość: celem jest awans i było wiadomo, że z pierwszego koszyka trafimy na jedną z potęg. Niemcy gwarantowały jedno: wiedziałem, że nastawienie mentalne zespołu będzie na najwyższym poziomie. Bezpośredni awans uzyskiwały dwie drużyny.
– Gdzie pan oglądał mundial w Brazylii i co pan pomyślał, gdy w lipcu Niemcy zostali mistrzami świata? Niecałe trzy miesiące po finale na Maracanie mieli przyjechać do Warszawy.
– Od razu po losowaniu rozpoczęliśmy operację EURO 2016. Każdemu z asystentów i niektórym trenerom zatrudnionym w PZPN przydzieliliśmy konkretnego przeciwnika do obserwacji. Zaczęła się żmudna praca poświęcona analizie ich gry. Za Niemców odpowiadał Hubert Małowiejski. Obserwowaliśmy nie tylko mecze, ale też wyróżniających się zawodników – jak radzą sobie w klubach. Nie chcieliśmy niczego zaniedbać. W kadrze jest wiele czasu na pracę analityczną i teoretyczną, mniej na praktyczną. Na zgrupowaniach jest pięć treningów i już trzeba grać. Starałem się trzymać jednej zasady: nie wolno narzekać na nadmiar pracy i obowiązków, tylko umiejętnie gospodarować czasem. W PZPN pracowaliśmy od poniedziałku do czwartku, od rana do wieczora, na weekend rozjeżdżaliśmy się po Polsce i Europie. Do tego dochodziły analizy wideo np. gry Krzyśka Mączyńskiego w Chinach. W poniedziałek zaczynało się raportowanie wydarzeń z weekendu i opracowywanie strategii na eliminacje. Główny nacisk kładliśmy na Niemców – raz z racji tego, że to najtrudniejszy rywal; dwa – bo graliśmy z nimi na początku. O pozostałych nie zapominaliśmy, ale najwięcej czasu poświęcaliśmy Niemcom. Bardzo nam pomógł zaplanowany wcześniej sparing z Niemcami w Hamburgu. To nic, że graliśmy poza terminem UEFA, to nic, że kluby nie zwolniły większości najważniejszych zawodników. Chodziło o to, że zespół trenera Joachim Loewa zawsze gra tak samo, niezależnie od personaliów. Niemcy zawsze grają na najwyższym poziomie taktycznym, starają się stosować wysoki pressing, więc mogliśmy na własnej skórze przekonać się, co nas czeka w eliminacjach. Zremisowaliśmy 0:0, eksperci kiepsko ocenili przydatność tamtego sparingu, ale my byliśmy zadowoleni z możliwości bezpośredniej rywalizacji na murawie. Jeśli chodzi o mundial w Brazylii, to obserwowałem Niemców z trybun i szukałem słabych punktów. Strategia na spotkanie w Warszawie była gotowa właściwie już po mundialu. Chcieliśmy doprowadzić do sytuacji, w której Niemcy nas nie zaskoczą, ale też przede wszystkim staraliśmy się wykorzystać nasz potencjał i możliwości. Od początku, na każdym spotkaniu powtarzałem zawodnikom: "z Niemcami zagramy o zwycięstwo". Wiedzieliśmy, że rywal ustawi się ofensywnie, zaatakuje wysokim pressingiem, a to znaczy, że zagra szeroko i stworzą się luki, które będzie można wykorzystać przy odpowiednim rozegraniu piłki. We wrześniu z Gibraltarem zagraliśmy z marszu, a całe zgrupowanie i treningi taktyczne poświęciliśmy strategii na Niemcy. Chcieliśmy wykorzystać to, że mistrzowie świata się odkryją. Naprawdę zrobiliśmy wszystko, by wygrać, bo wiedzieliśmy, że dla nas to może być spotkanie założycielskie. Że doda pozytywnej energii nie tylko nam, ale i kibicom. Wszyscy pragnęliśmy tego zwycięstwa i przez wiele tygodni budowaliśmy u zawodników odpowiedni poziom emocjonalny, że wygramy, że wychodzimy na boisko po trzy punkty. Powtarzałem to na każdej odprawie i na każdych zajęciach. Podkreślaliśmy atuty Niemców, ale nie zapominaliśmy o naszych silnych stronach.
– Pan był święcie przekonany o wygranej z Niemcami. Nie brał pod uwagę innego wyniku. A później do kanonu przeszło pana stwierdzenie: "trener musi wiedzieć przed meczem to, czego dziennikarz dowiaduje się po nim".
– Nie zawsze tak bywa, ale akurat przy okazji starcia z Niemcami się sprawdziło. Potem przyjemnie oglądało się fragmenty i kulisy tego spotkania. Można na nich zobaczyć, jakie emocje udzieliły się Zbyszkowi Bońkowi – po ostatnim gwizdku widać, że prezes ociera łzy. Półżartem można stwierdzić, że doprowadziłem Zbyszka do łez – radości i szczęścia. Od wspomnianego na początku remisu na Wembley, później nie było już tak przełomowego i historycznego wyniku. Naprawdę byliśmy gotowi na batalię z mistrzami świata w każdym aspekcie – nic nas nie mogło zaskoczyć. Wiedzieliśmy, jak reagować niemal na każdą ewentualność. Jeśli takiego meczu jak z Niemcami nie rozegra się wcześniej kilka razy podczas analiz, to na boisku nie ma czasu na reakcję i popełnia się wiele błędów. My staraliśmy się marginalizować element zaskoczenia ze strony rywala. Jeśli chce się osiągnąć dobry wynik, trzeba całkowicie poświęcić się tej robocie.
– Co pan pamięta z dnia meczowego?
– Jeszcze tylko panu powiem, że podczas treningów poprzedzających mecz z Niemcami, ćwiczyliśmy fragmenty gry, w których szlifowaliśmy automatyzmy jak wykorzystać błędy rywala oraz organizację gry defensywnej naszego zespołu. Po odbiorze piłki mieliśmy za zadanie odwrócić kierunek ataku, czyli przerzut z lewej na prawą stronę albo odwrotnie. No i tak było przy pierwszym golu. Na początku drugiej połowy był odbiór, Kuba Wawrzyniak zagrał do Maćka Rybusa, ten wycofał do Tomka Jodłowca, nastąpił przerzut na drugą stronę do Kamila Grosickiego, a za nim zawsze pojawiał się Łukasz Piszczek, który podłączał się do akcji ofensywnych. Szczęście dopisało – "Piszczu" zebrał piłkę odbitą przez niemieckiego obrońcę Erika Durma i dośrodkował w pole karne. W szesnastce był Arek Milik, który trafił do siatki, a także Robert Lewandowski i Maciek Rybus. Ten schemat z natychmiastowym przerzutem piłki po odbiorze wypracowaliśmy na treningach. Wracając do pytania – przedmeczowa odprawa była krótka: przypomnieliśmy zasady gry w poszczególnych fazach gry obronnej. Niezwykle ważnym aspektem była asekuracja. Powiedzieliśmy piłkarzom, że grają dla siebie, dla drużyny, ale przede wszystkim dla całej Polski. Po moich słowach były oklaski, potem następowała krótka mowa mobilizacyjna zawodników. Wygłaszał ją Robert albo kogoś wyznaczał. Chciałem, żeby wzięli na siebie największą odpowiedzialność, żeby byli drużyną gotową na wyzwanie ich życia.
– Jak pan przeżywał to spotkanie?
– Mieliśmy różne rytuały, które niektórzy złośliwie nazywali przesądami. Dla mnie to były rytuały. Mecz to święto, cała Polska patrzy, więc trzeba się trzymać tego, co działa. Zawsze musieliśmy wyglądać tak samo, te same koszulki polo, podobna kolejność wychodzenia na boisko. Bywało śmiesznie, ale się sprawdzało. Jeśli chodzi o przeżywanie meczu, to na ławce też wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Był konkretny podział ról, kto, koło kogo siedzi i kto, za co odpowiada. Kto obserwuje przeciwnika, kto patrzy na nasze poczynania, kto robi szkic taktyczny nasz, a kto rywala – to wszystko było jasne przed meczem. Nikt nie wykonywał zbędnych czynności – mieliśmy połączenie z trenerami obserwującymi mecz z trybun. Z wysokości łatwiej wychwycić niedociągnięcia czy miejsca, w których zespół przecieka. Wszystko trzeba mieć pod kontrolą. Starałem się koordynować te poczynania, cały czas miałem przekaz od asystentów, co można zrobić, by pomóc albo odpowiednio zarządzać meczem. Nie traciłem głowy. Selekcjoner musi świecić przykładem, dawać pozytywnej energii, ale nie wolno mu pozwolić ponieść się emocjom. Obok mnie zawsze siedzieli asystenci plus Tomek Iwan, który szybko reagował, jeśli trzeba było robić zmiany. Lekarz i fizjoterapeuta też był w pobliżu. Ławka żyła, każdy wiedział, co do niego należy – nie dopuszczaliśmy do chaosu ani bałaganu.
– Do przerwy 0:0, co się działo w szatni?
– Nastąpiła konkretna analiza. Wiadomo, że w pierwszej połowie było trochę błędów w fazach przejściowych, gdzie Niemcy nas zaskakiwali i łatwo przedostawali się pod naszą bramkę po szybkim ataku. Ale pokazaliśmy też błędy rywala, bo wiedzieliśmy, że w drugiej połowie też je popełnią, kiedy się otworzą. Mieliśmy przygotowane zmiany na każdy wariant rozwoju wypadków. Sztab musi być gotowy na kontuzję każdego zawodnika, włącznie z bramkarzem, i wiedzieć, kto kogo zmieni. Wszystko mieliśmy dopracowane. Nie działaliśmy chaotycznie, nie pozwoliliśmy wyprzedzić się kłopotom, byliśmy na nie gotowi. Przed spotkaniem rezerwowi wiedzieli, kto, na którą pozycję może wejść. Każdy był gotowy do gry. Sebek Mila też wiedział, że jak wejdzie, to na pozycję numer 10. Żeby dodać energii zespołowi, żeby się utrzymać z piłką na połowie rywala. Jak to się skończyło – pamiętamy. Pięknym golem, znowu po wykorzystaniu błędu Durma, świetnym zachowaniu Roberta i przytomnym, technicznym strzale Sebka oraz radością przy ławce. Wszyscy rezerwowi dali dobre zmiany – poza Milą, także Waldek Sobota i Artur Jędrzejczyk. "Jędza" zmienił Kubę Wawrzyniaka, którego pod koniec łapały skurcze i miał kłopoty z mięśniem. A propos Kuby, to wrócę do majowego meczu z Niemcami w Hamburgu. Przyleciał na tamto spotkanie z Amkara Perm, do którego trafił na pół roku i wypadł znakomicie. Był wspaniale nabiegany, bo trener rosyjskiego klubu kładł ogromny nacisk na przygotowanie fizyczne. Tamtym występem, w meczu poza terminem UEFA, wywalczył sobie niepodważalne miejsce na lewej obronie, na której próbowaliśmy wielu zawodników. Powiem jeszcze jedno: eliminacyjny mecz z Niemcami był jedynym, w którym nasz najwyższy zawodnik, Łukasz Szukała, został przesunięty i pilnował centralnej strefy sześciu metrów przed bramką. Bo Niemcy, po stałych fragmentach, bardzo często strzelali gole właśnie z tamtej strefy. I Łukasz miał za zadanie reagować wyłącznie na piłkę, a nie na zawodników. Tych pilnowali inni. W pozostałych meczach Łukasz i Kamil Glik odpowiadali już za konkretnych piłkarzy.
– Co się działo po ostatnim gwizdku? Pierwsza, historyczna wygrana z Niemcami, którzy poprzednio przegrali jakikolwiek mecz eliminacyjny w 1998 roku. Napisaliście piękną historię.
– Na pewno imponowały interwencje Wojtka Szczęsnego, ale chcę podkreślić niezwykłą wręcz determinację i poświęcenie wszystkich zawodników od początku do końca spotkania. Nie wiem, czy dało się zagrać lepiej, ale zawodnicy pokazali, że nie ma rzeczy niemożliwych. Pamiętam doskonale strzał Łukasza Podolskiego w poprzeczkę przy stanie 1:0. Emocji było nadmiar, ale skończyło się wspaniale. Zwycięstwo z Niemcami można świętować, nie kiedy pójdą pod prysznic, ale dopiero, gdy odjadą autokarem spod stadionu. Napisaliśmy piękną historię. Po tym spotkaniu byłem niesamowicie szczęśliwy i poczułem… głód mistrzostw Europy. Uwierzyłem, że pojedziemy do Francji i tam zrobimy wynik na miarę oczekiwań kibiców oraz zawodników. Chyba dopiero po tym meczu hasło "Łączy nas piłka" tak bardzo oddawało nastrój i rzeczywistość. Mam największą satysfakcję z tego, że wówczas futbol i mecze kadry stały się świętem, połączyły Polaków bez względu na przekonania polityczne czy religijne. Dodam jeszcze, że tak jak zawsze, w autokarze i w szatni, pojawiały się tematy muzyczne, ale odpowiadali za nie wyłącznie piłkarze.
– Pan nie ingerował w listę przebojów?
– Nie, nie. Zachęcałem, żeby tylko nie było ciszy, ale swoich przebojów nie puszczałem. Od czasu do czasu gdzieś przewiała się "Jolka, Jolka…" Budki Suflera. No, ale to piosenka ponad pokoleniami.
– Któraś z pomeczowych gratulacji szczególnie panu utkwiła w pamięci?
– Wszystkie były wspaniałe i wzruszające. Dało się odczuć, że urosło morale całej drużyny, ale i w narodzie. Ci, którzy w nas nie wierzyli przed meczem z Niemcami, uwierzyli i przekonali. Zaczął się boom na reprezentację Polski. Następnego dnia obudziliśmy się w innej, lepszej i piękniejszej rzeczywistości. Doczekaliśmy czasów, że kibice nie tylko przychodzili na Stadion Narodowy z uśmiechem, ale i z jeszcze większą radością z niego wychodzili. Bo po zwycięskich meczach. Zbudowaliśmy twierdzę niezdobytą przez lata. Po wygranej z Niemcami przeżyłem radość najgłębszą i poczułem spełnienie oraz dodatkową motywację i wspomniany głód sukcesu we Francji, choć droga była daleka.
– Ile razy obejrzał pan mecz z Niemcami?
– W całości – chyba tylko raz. A tak, to raczej fragmenty. Szykując analizy rywali też nie oglądałem całych meczów, tylko fragmenty przygotowane przez asystentów. W federacji powstał piękny gabinet analiz, gdzie sztab miał siedzibę. Tam była aparatura najwyższej klasy – dobrze, że prezes Zbyszek Boniek i sekretarz generalny Maciek Sawicki uwierzyli w nasz projekt i dali się przekonać, że na tym nie wolno oszczędzać.
– Co panu powiedział Zbigniew Boniek po wygranej z Niemcami?
– Nie musiał nic mówić. Wystarczy, że na siebie spojrzeliśmy i wiedzieliśmy wszystko – padliśmy sobie w objęcia. Słowa ugrzęzły w gardle. Tamten mecz dał nam paliwa na całe eliminacje.
– Na koniec nie mogę nie zapytać: czy żałuje pan, że po przegranym mundialu w Rosji w 2018 roku nie przedłużył pan kontraktu z PZPN. Bo taka opcja była, a pan świadomie wybrał inne rozwiązanie.
– Staram się nie żałować raz podjętej decyzji, ale dziś biorę tamto postanowienie na klatę. Patrzyłem, co później działo się z reprezentacją, jak była przebudowywana i… serce płakało. Zwycięstwa cieszą, ale najwięcej uczą porażki. Cena za zdobycie takiego doświadczenia jest ogromna, ale tego nigdzie nie da się kupić. Z bagażem zdobytym na dwóch turniejach powinienem zostać. Teraz widzę, z jakim mozołem Michał Probierz stara się odbudować zespół. Jemu i drużynie życzę, by sobotni mecz z Portugalią w Lidze Narodów był takim, jakim wspominane w tym wywiadzie spotkanie z Niemcami dla nas: spotkaniem przełomowym i założycielskim. Ma w składzie wielu młodych, zdolnych, głodnych sukcesów graczy, których wspiera kilku starszych i doświadczonych, ale wciąż ambitnych piłkarzy. To dobra mieszanka, z której można zbudować coś trwałego.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (964 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.