Brisbane, czyli gospodarz igrzysk 2032 roku, na osiem lat przed imprezą nadal nie może zdecydować, gdzie odbędą się główne ceremonie olimpijskie. Australia z jednej strony chce być oszczędna, ale z drugiej pomysł organizacji lekkoatletyki na małym stadionie na przedmieściach nie przystoi randze zawodów. Po ostatnich wyborach oś dyskusji znów się zmienia. Możliwe, że remont przejdzie krykietowy Gabba Oval.
Szaleńcze wizje mają rację bytu. Podsumowanie Paryża okiem redakcji TVP Sport
Żeby dobrze zrozumieć kontekst sporu o budowę stadionu olimpijskiego w Brisbane, warto zrobić przegląd aren, które na igrzyskach gościły lekkoatletów w ostatnich latach. Stade de France (Paryż 2024) to obiekt na 80 tys. kibiców. Olympic Stadium w Tokio może pomieścić ich 67,5 tysiąca, ten z igrzysk w Rio miał 44 tys. krzeseł, a londyński wypełniał się podobnie jak ten w Paryżu, choć po zakończeniu imprezy został odpowiednio pomniejszony. Imponujące były też Ptasie Gniazdo w Pekinie (91 tys. miejsc) czy ateński Spyros Louis, gdzie zawody i ceremonie mogło oglądać ok. 69 tys. widzów.
Tymczasem w Brisbane na osiem lat przed igrzyskami toczy się dyskusja, czy te igrzyska w ogóle potrzebują takiej areny. W centrum sporu oczywiście są pieniądze.
Jaki i czy w ogóle będzie olimpijski stadion na igrzyska w Brisbane 2032?
Igrzyska, które po 32 latach powrócą na kontynent australijski, mają być bowiem do granic zrównoważone finansowo. To misja, którą na Brisbane niejako narzucił MKOl, chcąc bronić swojego PR-u i pokazywać przykłady, że tę rozrośniętą imprezę da się przeprowadzić tak, żeby nie zbankrutować. Idea trafiła w stanie Queensland na podatny grunt, bo władze i lokalni aktywiści bardzo często podnoszą tam temat drożyzny, nierówności społecznych czy też wprost ubóstwa, z jakim muszą mierzyć się mieszkańcy. Dlatego kwestia budowa obiektu na potrzeby IO musiała trafić na tę samą półkę z wątpliwościami.
"80 procent aren na te igrzyska już stoi. Nie mamy pływalni i stadionu" – brzmiał PR-owy komunikat władz, jeszcze zanim opadły emocje po przyznaniu im praw do goszczenia olimpijczyków.
Tylko że to, co w 2021 roku przyjmowano za powód do chwały, obecnie wydaje się problemem. Oczywiście, kwestia basenów jest nie do podważenia, bo bez tych igrzyska się nie odbędą. Ze stadionem jest inaczej, bo potencjalne miejsce, które mogłoby się nim stać na czas igrzysk, już w mieście stoi. Konkretnie to The Gabba, czyli owalny 45-tysięcznik, który na co dzień gości krykiecistów i graczy futbolu australijskiego. Arena ma w regionie status kultowej, a jej historia sięga aż XIX wieku. Problem w tym, że chociaż przez dekady widziała już niemal wszystko, to ten ząb czasu widać również po infrastrukturze. Słowem: aktualnie w ogóle nie nadającej się do organizacji wielkich imprez. Nie to jest jednak clue problemu, a koszt, jaki należałoby ponieść, żeby zmienić ten stan rzeczy. Były premier stanu Queensland, Steven Miles, stał się wielkim przeciwnikiem wydatkowania fortuny, odkąd usłyszał, że wstępny koszt przystosowania Gabby do lekkoatletyki olimpijskiej i ceremonii na start i zakończenie zawodów szacuje się na ok. 2,7 miliarda dolarów australijskich. Czyli w przeliczeniu ok. 7,17 mld złotych! To on, będąc jeszcze u władzy, przed rokiem nakazał rewizję tych planów.
Premier zaproponował, żeby igrzyska zrobić w kurniku. Legenda go wyśmiała
Więc w marcu eksperci zaoferowali budowę nowej areny, na 55 tys. miejsc w parku miejskim. Za bagatela 3,4 mld dol. australijskich, czyli jeszcze drożej niż poprzednia opcja.
Premier zablokował ten pomysł, a zamiast tego jako miejsce dla ceremonii wskazał obiekt Lang Park (52 tys. miejsc) na co dzień służący rugbystom. Lekkoatletykę, a to dużo ważniejsze z perspektywy sportowej, chciał z kolei wynieść na boisko QSAC na przedmieściach. To miejsce treningowe, które kształtem i rozmiarem przypomina stadion Zawiszy Bydgoszcz. Słowem: jest urocze, ale stanowczo za małe na igrzyska.
– To mają być wielkie zawody czy igrzyska lepione na plaster? Korzystanie z czegoś takiego pod flagą olimpijską byłoby znieważeniem sportowców i po prostu wstydem – skomentowała Raelene Boyle, legenda australijskiej reprezentacji.
Ale teraz dla Brisbane otworzyły się nowe możliwości, bo w ostatnich wyborach stanowych Steven Miles został pozbawiony władzy.
Premierem jest człowiek, który chce być dumny z igrzysk. "Już rozmawiałem"
W poniedziałek nowo zaprzysiężonym na stanowisko premiera stanu Queensland ma zostać David Crisafulli. I jego pojawienie się w gabinecie jest dla igrzysko-entuzjastów powiewem nadziei, że Brisbane przyjmie jednak imprezę MKOl godniej niż planował to Miles. Liberalno-Narodowa Partia, której przewodzi polityk, ma zdecydowanie łagodniejsze poglądy co do gospodarowania publicznymi pieniędzmi. Sam premier-elekt potwierdził zresztą, że przygotowania do igrzysk traktuje priorytetowo.
– Czas zakończyć te dyskusje. Spędziłem dużo czasu, rozmawiając o stadionie z rządem i sądzę, że możemy osiągnąć dobry rezultat – cytuje go agencja Reuters. – W ciągu stu dni mieszkańcy Queensland zobaczą plan stadionu, z którego będą dumni. I powróci w nich wiara, że to będą godne igrzyska.
Według informacji Reuters, wizja budowy nowego obiektu olimpijskiego jest mało prawdopodobna. Najbardziej realny scenariusz zakłada modernizację The Gabba. Czyli to, co od samego początku Australia zaprezentowała w MKOl, wygrywając prawo organizacji zawodów.
Wcześniej, w 2028 roku, letnie igrzyska olimpijskie zorganizuje Los Angeles.