Pierwsze dni lipca roku 1987. W Berlinie Zachodnim mają święto 750-lecia miasta. Przygotowano szereg imprez. Wybito nawet okolicznościowe monety i... to w niemieckiej stolicy rozpoczął się 74. Tour de France.
Przed i po drugiej wojnie światowej startowało w Wielkiej Pętli wielu kolarzy polskiego pochodzenia. W 1946 na francuskich ulicach jako pierwszy pedałował Edward Klabiński, z zawodu górnik z rodzinnymi korzeniami w Jarocinie. Kilka lat później w Tour de France ścigał się Tadeusz Wierucki. Ale najsłynniejszymi "polskobrzmiącymi" nazwiskami były te Rogera Walkowiaka (triumfatora wyścigu z 1956 roku) i Jeana Stablinskiego (prawdziwe nazwisko Jan Stablewski), mistrza świata zawodowców z 1962 roku, który wygrał pięć etapów. Dodać można także Jeana Graczyka, który dwukrotnie zakładał Paryżu zieloną koszulkę triumfatora klasyfikacji punktowej, bo miał pięć zwycięstw etapowych. A w 1984 do tego grona dołączył Czesław Lang.
1 lipca 1987 najlepsi kolarze świata ruszyli do prologu. Nie był długi, ledwie sześciokilometrowy. Wygrał Jelle Nijdam z Holandii, ale drugi na metę dotarł Polak. Nazywał się Lech Piasecki. Do zwycięzcy stracił tylko 0,2 sekundy. Dzień później peleton znów pojawił się na berlińskich ulicach. Etap znowu był krótki i bardzo dynamiczny. Parę kilometrów przed finiszem była kilkunastoosobowa ucieczka. Piasecki zabrał się z nią. Nie kalkulował, bo wiedział, że jeśli akcja się uda, a on wytrzyma tempo, to założy "maillot jaune".
– Każda przewaga dawała mi szansę na założenie koszulki lidera wyścigu Tor de France i właściwie nie interesowało mnie jakieś miejsce na podium na tym etapie. Byłem zainteresowany, żeby dojechać z przewagą nad aktualnym liderem. I to się udało. Byłem główną siłą pociągową tej małej grupki (…). Zależało mi na tej koszulce – mówił potem w Polskim Radiu.
Cel osiągnął. Gdy wskakiwał na najwyższy stopień podium, by odebrać z rąk francuskiego premiera Jacquesa Chiraca żółty trykot kolarskich marzeń i westchnień był pierwszym Polakiem, który dokonał tej sztuki. Pal licho, że już w kolejnym etapie stracił ją na rzecz Ericha Maechlera. Że nie dowiózł jej do rozstrzygających momentów, skoro i tak zapisał się w historii. Ale nie tylko tym osiągnięciem…
Nie "Komarek" a rower
Lipiany to niewielka miejscowość w północno-zachodniej Polsce. Barbara Piasecka zamieszkała tam, bo otrzymała pracę jako technik weterynarii. W roku 1961 urodziła syna, Lecha. Sportowym bakcylem zaraził go tata Stefan, który uwielbiał boks i kolarstwo. Gdy w latach 60. niedaleko rodzinnych stron przejeżdżał Wyścig Pokoju, to zabierał dzieciaka na górkę, by z idealnej perspektywy wspólnie oglądać pędzący peleton. Także ojciec, zamiast popularnego "Komarka", kupił mu kolarzówkę.
Syn zaraził się tą pasją i w 1976 dołączył do klubu Orlęta Myślibórz. Ten talent rozwijał się pod okiem Kazimierza Frańczuka. Ale aż trzy razy podchodził do zapisu. Kiedy pojawił się w klubie pierwszy i drugi raz, to trenera akurat nie było. Czekał na niego tak długo, że spóźnił się na autobus i do domu wracał pieszo. Dopiero za trzecim podejściem porozmawiał z Frańczukiem. Upór popłacił, bo przyjęli go w kolarskie szeregi. A dwa tygodnie później pojechał w kryterium ulicznym w Myśliborzu. Pędził co sił, jeszcze bez doświadczenia i kolarskiej mądrości, ale za to z wielkim sercem. Tuż przed metą złapała go kolka, a chwile później grupa pościgowa. Ale i tak zostawił po sobie dobre wrażenie…
Dwa lata później jeździł już w barwach Orląt Gorzów Wielkopolski. A w 1979 zwyciężył w Ogólnopolskiej Spartakiadzie Młodzieży. Predyspozycje do ścigania miał niezaprzeczalne! Kolekcjonował kolejne trofea i medale. Najpierw juniorskie, jak choćby ten z 1980, kiedy został mistrzem kraju w jeździe indywidualnej na czas. Potem przyszły sukcesy w seniorce i powołania do reprezentacji. A w 1985 stanął na starcie Wyścigu Pokoju i… kariera nabrała rozpędu.
Pokaz mocy i… niemocy
W państwach bloku wschodniego Wyścig Pokoju był najważniejszą kolarską imprezą roku. Odpowiednikiem Wielkiej Pętli, tyle że dla amatorów. Miał łączyć bratnie narody. Wydarzenie to było też socjologicznym fenomenem. Przynajmniej w Polsce, bo relacje radiowe i telewizyjne z kolejnych etapów pustoszyły całe ulice. A kolarz, który wygrywał, z miejsca stawał się bohaterem. Przed 1985 tym ostatnim polskim herosem, który zwyciężał w klasyfikacji generalnej był Ryszard Szurkowski. Blisko dekadę czekano więc nad Wisłą na podobny sukces.
Zaczęło się w Pradze. Był 8 maja 1985 roku. Piasecki z charakterystycznym wąsem pojechał w prologu wybitnie. Wygrał, wyprzedzając na mecie Uwe Amplera, legendę enerdowskich szos. Wiadomość ta uradowała kibiców. Zastanawiano się, na co stać 24-latka. A on po prologu mówił tak: – Czułem, że jestem dobrze przygotowany, a jednak byłem stremowany na starcie, jak nowicjusz. Spodziewałem się, że uzyskam dobry czas, nawet dający miejsce na podium, nie myślałem jednak, że wygram.
Ostrożny był Ryszard Szurkowski, który cieszył się z wygranej, lecz przestrzegał przed optymistycznymi prognozami. A może tym sposobem chciał zdjąć nieco presji z zawodnika? Kolejne dni pokazały, że niepotrzebnie, bo Lech jechał wybitnie! Kto wie, czy najważniejsze i zarazem symboliczne sceny nie rozegrały się na trasie siódmego etapu. Peleton startował w Ostrawie, a finiszował w Bielsku-Białej. W trakcie jazdy trzeba było pokonać kilka górskich odcinków w Beskidach, w tym ten prowadzący na Salmopol, pomiędzy Szczyrkiem a Wisłą. To tam Lech miał pokazać moc. Marek Leśniewski w wywiadzie dla serwisu Na Szosie, przypomniał:
– W pewnym momencie Ampler narzucił takie tempo, że Piasek powiedział sobie, że coś trzeba z tym zrobić, bo nas zaraz wszystkich ugotuje. No to wtedy wypina jeden but z noska i jedną nogą zrównuje się z Amplerem i patrzy mu głęboko w oczy. Wtedy Ampler odpuścił. Zrozumiał, że dalsze próby ataku nie mają sensu. Generalnie Leszek był mistrzem takich zagrywek. Czasem wystarczyło mu jedno spojrzenie, by przeciwnik wiedział (albo po prostu pomyślał), że nie ma już żadnych szans.
Niemocą popisali się fachowcy z polskiej telewizji. Kibice byli wręcz oburzeni ich "transmisją"! Nazajutrz słali listy do wszystkich większych redakcji, nie szczędząc krytycznych zdań. Okazało się, że gdy peleton sunął po czechosłowackiej stronie, to każdy ruch pedałem można było zobaczyć w telewizji. Czesi i Słowacy bardzo się bowiem starali. A Polacy? Wręcz odwrotnie! Gdy tylko kolarze minęli granicę państw… obraz znikł. Zamiast niego słychać było komentatorów, którzy relacjonowali jazdę w radiowy sposób, przynudzając przy tym okrutnie. Dopiero na osiem kilometrów przed metą przekaz wideo wrócił. Kibice zdążyli zobaczyć na szczęście udany finisz Piaseckiego, ale niesmak pozostał.
Złość, chyba wszystkim, minęła 22 maja. Ostatni, dwunasty etap miał zdecydować. Ambitnie jechał Ampler, ale nic ta determinacja nie dała. Polak rozegrał ostatnie kilometry po mistrzowsku. Pilnował, by najwięksi rywale nie odjechali zbyt daleko. Nie dał sobie wydrzeć wygranej! Więcej, przeszedł do historii, bo jako trzeci - po Janie Neselym (CSRS) i Aawo Pikkuusie (ZSRR) - przejechał cały wyścig w żółtej koszulce lidera klasyfikacji indywidualnej.
– Marzeniem każdego kolarza jest wywalczenie zwycięstwa, inaczej ściganie się nie miałoby sensu. Gdzieś tam w głębi duszy marzyłem o wygraniu Wyścigu Pokoju, tym bardziej, że czułem się znakomicie przygotowany. Nie były to jednak raczej poważne plany - wiedziałem, że przeciwnicy są bardzo silni. Odniosłem największy sukces w karierze i mocno wierzę, że nie ostatni– mówił "na gorąco" tuż po przejechaniu linii mety.
Miał rację, bo nie był to ostatni sukces tego kalibru…
Piasecki, campione del mondo!
Ten 1985 był czasem szczególnym. W wyścigu dookoła Austrii wywalczył tytuł najaktywniejszego kolarza, a w wyścigu w Nadrenii został najlepszym góralem. W ostatnim dniu sierpnia stanął na starcie w mistrzostwach świata amatorów. Włoska Giavera del Montello miała okazać się równie szczęśliwa, co Barcelona w 1973 i Montreal w 1974, gdzie złote medale zdobywali Ryszard Szurkowski i Janusz Kowalski.
Przez cały wyścig "Piasek" kontrolował zachowania rywali. Był aktywny. Brał udział w ucieczkach. Na około 20 kilometrów przed metą doszło do decydującej akcji. Pięciu kolarzy uciekło z grupy, chcąc między sobą rozegrać bój o medale. W tej grupie był Lech Piasecki, który nadawał ton rywalizacji. Jechał szybko, ale pozostali nie kwapili się, by dać mu zmianę. Pewnie liczyli, że tak groźny konkurent wyeliminuje się sam. Nic z tych rzeczy!
Tuż przed metą piątka została dogoniona przez kilkunastu kolarzy. Piasecki jechał stale na czele wachlarzyka. Dochodziło do solowych akcji, ale likwidował je Marek Szerszyński, dając wytchnienie koledze. I za to "Szerszenia" chwalił potem trener Szurkowski. Ta współpraca była idealnym przykładem, jak bardzo drużynowym sportem jest kolarstwo. Ile zależy w nim od postawy kompanów. Lider Polaków ostatecznie zaatakował około 300 metrów przed metą. A ten długi finisz był piorunujący! Już na 200 m przed metą był pierwszy, z przewagą kilku metrów. Inni nie byli w stanie mu zagrozić. Dojechał pierwszy!
Gdy zjechał do boksu ledwo dyszał, bo wiele energii kosztowała go jazda po tytuł. Ponoć potem po policzkach spłynęły mu łzy szczęścia.
– To najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Warto było ciężko pracować na szosie, by tego dożyć – powiedział, kiedy emocje nieco już opadły.
A dziennikarze zadawali pytania. Najczęściej padało to o zawodowstwo. No, bo jak człowiek, który w jednym roku wygrywa najważniejsze amatorskie zawody miałby nie dostać szansy w profesjonalnej grupie? W PRL akurat te kwestie proste nie były. Wyjazd sportowca na Zachód był mocno utrudniony. Ale w przypadku Piaseckiego wyjścia nie było. Więcej było "za", niż "przeciw". Do tych pierwszych pewnie zaliczyć trzeba rozwój talentu i szanse na ściganie z panteonem. A do tych drugich? Profesjonalny kontrakt blokował możliwość olimpijskiego startu. Ale Szurkowski nie był przeciwny wyjazdowi, a Zbigniew Rusin z Polskiego Związku Kolarskiego - też. Tylko prasa rozkręciła spiralę domysłów. "Trybuna Robotnicza" tak pisała:
– Kilka dni temu sam zainteresowany, Lech Piasecki, zwrócił się do zarządu PZKol. z prośbą o umożliwienie mu startów wśród zawodowców. Jak do tej pory z konkretną propozycją zwróciła się holenderska grupa Roy Schulten z firmy Phillips, która zaoferowała za mistrza świata… 15 do 20 rowerów wyścigowych! Prezes nie ukrywał, że również kilka innych firm zawodowych interesuje się naszym znakomitym kolarzem m.in. Colnago del Tongo. Prezydium zarządu przychylnie ustosunkowało się do prośby Piaseckiego i podjęto wstępne rozmowy.
Pod koniec listopada 1985 Piasecki został zawodowcem. A kilka tygodni później Sportowcem Roku w plebiscycie "Przeglądu Sportowego". W nagrodę dostał torbę z napisem "Malboro"...
To był znowu jego moment. Nie ostatni.
"Cesare", "Luigi" i reszta
W 1986 roku mistrz świata amatorów mierzył się z profesjonalistami. Dołączył do Del Tongo-Colnago, gdzie czekał już na niego Czesław Lang. Polacy, nazywani "Cesare" i "Luigi" stworzyli do spółki z Giuseppe Saronnim przyzwoity zespół. Lech stał się specjalistą od "czasówek". Wygrywał je w Giro di Italia. I Wyścig Florencja – Pistoia też. W 1987 nosił żółtą koszulkę lidera Tour de France, a rok później został mistrzem świata… na torze. Tak wszechstronny to był kolarz.
– We Włoszech czułem się świetnie, lubili mnie tam zarówno kolarze, jak i widzowie – wspominał po latach.
Tyle że w Polsce o poczynaniach Piaseckiego nie było już tak głośno, jak w czasach jazdy amatorskiej. Kiedy zostawał liderem Wielkiej Pętli w gazetach pojawiały się ledwie wzmianki, albo… w ogóle nic nie pisano! Władze i media ludowe do zarobkujących na Zachodzie sportowców podchodziły bardzo sceptycznie. W 2007 tak mówił o tym w "Gazecie Wyborczej":
– Pewnie gdybym dziś został liderem Tour de France, zbliżyłbym się popularnością do Adama Małysza czy Roberta Kubicy. A wtedy? Gdy zostałem mistrzem świata na torze, rok później w "Przeglądzie Sportowym" ukazała się mała notka wręcz z pretensją, że coś takiego zrobiłem. Wtedy źle postrzegano kolarzy zawodowych.
Po 1989 jeździł jeszcze Lech dwa lata. W 1991 powiedział kolarstwu "dość". Miał tylko 30 lat. W sporcie, w parze z mięśniami i płucami, ważna jest psychika, a właśnie ona zaczęła go zawodzić. Kolarstwo już nie cieszyło jak dawniej. Dziś pewnie zdiagnozowano by wypalenie. Często pytano go, czy żałował tej decyzji o odejściu. Trudno było o jednoznaczną odpowiedź.
Potem zajął się biznesem i wspólną pracą z dawnym kompanem, Czesławem Langiem, któremu pomagał w organizacji Tour de Pologne. Dziś prowadzi sklep rowerowy. I regularnie udziela wywiadów. A z nich bije merytoryka i pasja, które cechują tylko najlepszych w swoim fachu…
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (991 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.