| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Trenerzy Lecha Poznań się zmieniają, a Dariusz Dudka ciągle w sztabie. Przed rundą wiosenną PKO Ekstraklasy porozmawialiśmy z 65-krotnym reprezentantem Polski.
KORESPONDENCJA Z TURCJI
Mateusz Miga, TVPSPORT.PL: – Czym zajmujesz się w sztabie Lecha?
Dariusz Dudka: – W zasadzie piąty sezon z rzędu zajmuję się stałymi fragmentami gry w obronie. A odkąd drużynę objął trener Frederiksen, doszło mi kilka innych obowiązków. Trener trochę to zmienia, ale generalnie moja działka to także faza niskiego bronienia, bronienia pola karnego oraz trening formacyjny z obrońcami.
– Znamy się z czasów Wisły, a tam wciąż jest wspominana rywalizacja z Panathinaikosem. Głównie mecz rewanżowy, ale w pierwszym meczu był taki stały fragment gry. Gekas wyskoczył do główki, ty stałeś obok, ale zostałeś na ziemi. I padł gol.
– No cóż, każdemu czasem się zdarzy.
– Jasne, nie da się tak, by każdy stały fragment gry był idealny. A czemu w Lechu zajmujesz się właśnie tym?
– Tak zostało od czasów trenera Dariusza Żurawia. Mieliśmy wtedy dwóch trenerów od stałych fragmentów gry – Łukasza Becelę i mnie. Z każdym kolejnym trenerem stałe fragmenty gry zostawały przy mnie. Efekty pracy były niezłe, bo traciliśmy mało goli po rzutach wolnych i rożnych. Znałem zespół, więc każdy kolejny trener obdarzał mnie zaufaniem i pozostawiał w sztabie.
– Skąd czerpiesz wiedzę? To specjalistyczna półka, czasem ustawienie co do metra trzeba korygować.
– Przede wszystkim jest to obserwacja. Najwięcej uczę się na naszych błędach. Widzimy, w jaki sposób przeciwnicy próbują nas zaskakiwać i cały czas korygujemy nasze zachowania. Jeśli wyciągną nas z danej strefy albo popełnimy błąd, staramy się to poprawić w kolejnym treningu. I wygląda to dobrze, bo w tym sezonie straciliśmy trzy bramki po stałych fragmentach gry, w tym jedną po rzucie rożnym w starciu z Puszczą Niepołomice. Nie zmieniamy sposobu bronienia już piąty rok i coraz lepiej to wygląda.
– Czasem wszyscy zrobią swoje, a bramka dla rywali i tak padnie.
– Jasne. Rywal idealnie nabiegnie do tego chwila nieuwagi i mamy gol. Ważna jest koncentracja. A inspiruję się drużynami z najwyższych lig, podglądam choćby rozwiązana stosowane w Manchesterze City czy Liverpoolu.
– Kiedy zdecydowałeś, że chcesz pracować jako trener? Początkowo w Lechu pracowałeś z młodzieżą, to było coś w rodzaju projektowania ich karier, pomoc w rozwoju. A teraz już praca stricte trenerska.
– Gdy kończyłem grę w drugiej drużynie Lecha miałem przygotowaną pracę w akademii. Zajmowałem się planowaniem karier młodych zawodników. W pewnym momencie trenerem pierwszej drużyny został Dariusz Żuraw. Znał mnie z zespołu rezerw i spytał, czy nie chciałbym spróbować sił jako trener. Odmówiłem. Powiedziałem, że na ten moment nie czuję się na siłach. Zaczął mnie namawiać, zaproponował bym pojechał z nimi na obóz. Pojechałem i… zostałem trenerem. A więc nie było to przeze mnie zaplanowane, ale cieszę się, że tak to się potoczyło, bo nadal jestem blisko boiska.
– W przyszłości chciałbyś pracować jako pierwszy trener?
– Kiedyś chciałbym spróbować, ale nie mam pojęcia kiedy to będzie. Teoretycznie mógłbym prowadzić nawet zespół Ekstraklasy już teraz, bo jestem na kursie UEFA Pro. Z drugiej strony czuję jednak, że w sztabie Lecha znalazłem w dobrym dla siebie miejscu. Zbieram tu doświadczenia od wielu trenerów. Podpatruję jak prowadzą zespół, jak zachowują się w szatni. Uważam, że duża część pracy trenera to właściwe zarządzanie grupą, wybranie odpowiedniego sztabu i precyzyjne rozdzielenie ról.
– Maciej Skorża, gdy zobaczył, że jesteś w sztabie Lecha, od razu chciał cię mieć w roli asystenta?
– Myślę, że zawsze byłem jego ulubieńcem… Jako piłkarz byłem nieco nieznośny.
– Dałeś mu popalić wiele razy.
– Zawsze jednak mógł na mnie liczyć. Gdy przychodził do Lecha pytał mnie o wiele rzeczy i myślę, że na początku trochę mu pomogłem. Miał na początku trochę czasu, by poustawiać właściwie klocki pod startem kolejnego sezonu. Objął zespół pod koniec rozgrywek, kończyliśmy sezon w środku tabeli i trzeba było szybko pozbierać chłopaków.
– Pamiętasz jak się rozstawaliście w Wiśle Kraków? To było tuż przed twoim transferem do Auxerre.
– Złapałem czerwoną kartkę na Legii. Pamiętam…
– W szatni rozegrała się potem pewna scena.
– Trener chciał rzucić we mnie butelką wody, ale ostatecznie zrobiłem unik i oberwał bodajże Marcin Bisztyga (fizjoterapeuta Wisły – przyp. red.). I wkurzony dodał: ″Już możesz sobie odejść tam gdzie chcesz!″. Nie pogniewałem się, bo to wydarzyło się w pomeczowych emocjach. Na drugi dzień odbyliśmy męską rozmowę i wszystko sobie wyjaśniliśmy.
– Wasze drogi połączyły się dużo wcześniej, bo jeszcze w Amice Wronki. Tam też wojowaliście, ale chyba było w tym też coś pozytywnego.
– Jako piłkarz nie widzisz pewnych rzeczy, a teraz jestem w stanie docenić jak szybko potrafił analitycznie przeczytać wydarzenia boiskowe i podjąć właściwe decyzje. To mi bardzo imponowało.
– A pamiętasz jak narzekałeś, że jesteś przerzucany z pozycji na pozycję? Teraz patrzysz na to z nieco innej perspektywy?
– W moim przypadku chodziło też o menedżerów, tak zwanych podpowiadaczy, którzy mącili mi nieco w głowie. Każdy piłkarz ma wysokie ego i chce grać na tej pozycji, gdzie czuje się najlepiej. I nie patrzy pod kątem zespołu. Trener ma nieco inną optykę i widzi, gdzie dany zawodnik może dać mu najwięcej. Na tym polega różnica. Jako trener spojrzałbym na tę sytuację nieco inaczej.
– Grę w piłkę zaczynałeś jeszcze w poprzednim wieku, więc jesteś w stanie ocenić to, jak bardzo się zmieniła.
– To jest przepaść. Poszliśmy bardzo mocno do przodu, choćby pod kątem rozwoju trenerów. Dziś zwracają uwagę na każdy szczegół. Kiedyś przychodził trener, rzucał piłkę i się grało, a taktyki było bardzo mało. Dużą uwagę zwracało się na elementy fizyczne, ale w klubach nie było specjalisty od przygotowania fizycznego i wszystko było robione – jak mówił śp. Franek Smuda – na nos. Dziś nadal jesteśmy ligą fizyczną. Ściągamy głównie tzw. "zadaniowców". Nie mamy wielu kreatorów gry, zawodników, którzy potrafią zachwycić. Niewielu u nas piłkarzy dysponujących świetną techniką, którą potrafią wykorzystać w meczu. Mamy za to solidne zespoły, które potrafią radzić sobie w Lidze Konferencji. My udowodniliśmy to w dwa sezony wstecz, teraz robią to Legia i Jagiellonia. Myślę, że to jest nasz poziom. Mieliśmy w przyszłości przygodę z Ligą Europy, podobnie jak Raków i okazało się, że to półka za wysoko.
– Liga Konferencji jest skrojona pod nas?
– Tak mi się wydaje. To dobrze, bo powinniśmy grać w pucharach. Oglądam wszystkie mecze naszych drużyn i kibicuję.
– No i nie ma takich prezesów jak Bogusław Cupiał.
– Mam świetne wspomnienia, choć prezes zablokował mój transfer do Lazio. To był dla mnie bardzo fajny okres, dzięki Wiśle wypłynąłem, a Kraków to piękne miasto. Zawsze miło tam wrócić.
– Trochę w karierze nawywijałeś. Nie będę już wracał do poszczególnych tematów…
– Za dużo tego było.
– I było wielokrotnie omawiane. Czy wykorzystujesz swoje doświadczenia w pracy z młodszymi ludźmi? Jak ty powiesz młodemu chłopakowi, żeby czegoś nie robił, to w twoich ustach to zabrzmi autentycznie, bo wiesz o czym mówisz.
– Wiem o co chodzi, ale nigdy nie zakazuję niczego młodym zawodnikom. Oni muszą to przetrawić samodzielnie. Byłem sobą i nie da się już tego zmienić. Ale nie muszą brać przykładu ze mnie. Ja jestem od tego, by ich trenować. Powiedzieć, jaki kierunek powinni obrać jeśli chodzi o życie piłkarskie. A sprawy prywatne to już nie moja działka i to oni będą decydować o swoim życiu.
– Zmieniła się mentalność młodych ludzi. Pewnie, gdybyś myślał podobnie…
– Powiem inaczej. Ja w Amice trafiłem do szatni pełnej ludzi, którzy grali w piłkę w latach 70. i 80. A wiadomo jak wtedy piłka wyglądała. Dużo imprez itd. To było moje środowisko, w którym jako młody chłopak musiałem się odnaleźć. I moje głupoty, błędy były efektem właśnie tego. Jakbym trafił do takiego środowiska do jakiego trafiają dziś młodzi ludzie, na pewno potoczyłoby się to inaczej.
– Co najmilej wspominasz z kariery?
– Mecze w reprezentacji, bo to zawsze był mój cel. A najfajniejszym wspomnieniem są duże turnieje, nawet jeśli wszystkie były nieudane. To była wielka duma, że mogłem tam pojechać i zagrać. Nawet ten turniej w Niemczech, gdy wszedłem na końcówkę meczu z gospodarzami.
– Odonkor.
– Tak. Dziś śmiejemy się z tego, ale to było bardzo wartościowe przeżycie. Byłem na siebie zły, jednak doceniałem, że tam jestem. Liga Mistrzów była fajna, ale nie było porównania z grą w reprezentacji.
– Po Auxerre twoja kariera mocno wyhamowała.
– Już na Euro 2012 pojechałem na zastrzykach przeciwbólowych, bo miałem zapalenie spojenia łonowego. Walczyłem z tym przez miesiąc. Kończył mi się kontrakt w Auxerre. Agenci sugerowali, bym nie podpisywał nowej umowy przed Euro, bo po turnieju pewnie podpiszę lepszy.
– Ups.
– No tak. Jechałem więc na tabletkach, a co gorsze – po turnieju ból nie ustąpił. Musiałem przejść operację, co wyłączyło mnie na pół roku.
– Wygląda na to, że agenci nie pomogli ci za bardzo w karierze.
– No nie. Dlatego też, gdy pracowałem z młodszymi piłkarzami, mówiłem im, że do osiemnastego roku życia nie potrzebują agenta. Wtedy tę rolę odgrywają rodzice. Menedżer nie zawsze kieruje cię w dobrą stronę, bo czasem patrzy przez pryzmat pieniędzy a nie rozwoju kariery. Co innego na dalszym etapie kariery. Wtedy agent jest już niezbędny. Bo jeśli sam będziesz negocjować z klubem to zgodzisz się na wszystko, by nie psuć sobie układów. Agent wynegocjuje za ciebie lepsze warunki.
– Ty też w pewnym momencie wziąłeś sprawy w swoje ręce i przed powrotem do Wisły zadzwoniłeś do Franciszka Smudy.
– Tak, choć nie działałem do końca sam, bo pomagał mi agent Rafał Szczypczyk. To był jednak moment, gdy uznałem, że najlepiej będzie jeśli wezmę sprawy w swoje ręce.
– Jak Smuda zareagował?
– Na początku był sceptyczny, bo wiedział, że wracam do zespołu z bardzo doświadczoną kadrą i bał się pewnego rodzaju rozłamu. Że to pójdzie w złą stronę. Pozbył się jednak tych wątpliwości. W tym czasie wyrobiłem sobie z trenerem bardzo dobre relacje. Zupełnie inne niż te podczas Euro 2012. Wtedy nie było nam po drodze.
– Dlaczego?
– Trener zawsze miał swoich ulubieńców i byłeś w stanie wyczuć, że nie zagrasz. Jasno dawał to do zrozumienia. Pamiętam, że bardzo mocno chciał wtedy stawiać na Eugena Polanskiego.
– Po Euro w kadrze już nie zagrałeś.
– Nie. Miałem telefon od Adama Nawałki, gdy grałem w Anglii, ale nic więcej się nie wydarzyło. I nie dziwię się, bo w Anglii zagrałem chyba ze trzy mecze i był to tylko epizod.