Jak wiadomo, solą futbolu są bramki. Ostatnio podziwiamy głównie strzeleckie popisy Roberta Lewandowskiego. Szczególnie zwycięska główka z Irlandią oraz dwie niesamowite bomby w popisowym meczu z Wolfsburgiem były wyjątkowej urody. Próbuję teraz wydobyć z pamięci bramki równie piękne i niepowtarzalne, te prawdziwe dzieła piłkarskiej sztuki. Tyle wspomnień!
Miałem szczęście na własne oczy oglądać w Meksyku fenomenalny rajd Maradony w spotkaniu z Anglią, ten nieprawdopodobny slalom uwieńczony golem i powszechnie uznany za najbardziej błyskotliwą akcję całego XX wieku. Tak, to była uczta dla oczu i duszy kibica.
Świetnie pamiętam też atomową bombę Marco Van Bastena podczas meczu Holandii z ZSRR na ME 1988. Uderzona z powietrza piłka trafiła w dokładnie w samo przeciwległe okienko sowieckiej bramki. Jakąż zabójczą siłę i chirurgiczną precyzję miała ta iście akrobatyczna ewolucja!
Nasi rodacy też godnie zapisywali tę historię. Do dziś trwają wśród starszej daty koneserów spory, czy na pamiętnych MŚ 1974 w zwycięskim meczu z Włochami piękniejsze było kapitalne uderzenie Deyny (tak silne, że but naszego kapitana nie wytrzymał), czy też fantastyczna główka Szarmacha, który wzbijając się w górę jeszcze dźwigał na grzbiecie uwieszonego kurczowo Bellugiego. Myślę, że oba gole były siebie warte.
A MŚ 1982 i trzy bramki Zbyszka Bońka z Belgią, każda innego rodzaju: potężny strzał nogą, uderzenie głową, wreszcie rajd i minięcie bramkarza; lecz każda urody niezaprzeczalnej. To te trzy gole ugruntowały pozycję Bońka w najściślejszej światowej elicie.
Można by tu jeszcze przywoływać dziesiątki a nawet setki przykładów. Niegdysiejsze, cudowne bramki Di Stefano, Puskasa czy Pelego, a równie dobrze te bardziej współczesne – obu Ronaldo (zarówno tego brazylijskiego jak portugalskiego), Suareza, Rooneya, Messiego i tylu innych.
Ja zaś sięgnąłbym pamięcią do dwóch innych przypadków. Śmiem twierdzić, że mało kto o nich pamięta. Telewizja pokazuje eliminacje do MŚ 1966, w Bratysławie Czechosłowacja (aktualny wicemistrz świata) podejmuje Portugalię. Akcja gości sunie prawym skrzydłem. Eusebio dojeżdża niemal do linii końcowej boiska; bramkarz Schrojff, przekonany, iż z tego miejsca może pójść jedynie dośrodkowanie, wysuwa się kilka metrów do przodu… Lecz oto Eusebio, ku osłupieniu wszystkich, prawie z zerowego kąta podkręca piłkę, która trafia w przeciwległe okienko bramki. Zwycięski, fantastyczny gol!
I na koniec coś z własnego podwórka, oglądane na żywo. Rok 1964, drugoligowa Lechia gra w Gdańsku z Cracovią. Lewoskrzydłowy Lechii centruje, piłka leci wysoko, by zacząć opadać gdzieś około 30 metrów od bramki „pod zegarem”. I wtedy środkowy napastnik Typek wybija się w górę, i odwrócony, wyprężony jak struna, uderza futbolówkę klasycznymi nożycami. Piłka wpada pod samą poprzeczkę: przecudny gol godny największych stadionów świata!
Gdyż również na tym polega urok i fenomen futbolu. Że fenomenalne, niezapomniane gole równie dobrze padać mogą – i padają – zarówno na monumentalnych stadionach klasy Camp Nou, Wembley lub Maracany, jak też na tylekroć, nieporównanie bardziej niepozornych obiektach skromnych firm, ot, choćby Wichru Kobyłka, Sępa Żelechów czy Victorii Sianów…