Tylko cztery drużyny z krajów południowoamerykańskich mają trenerów spoza Argentyny. Dumni Urugwajczycy i Brazylijczycy oraz najgorsze na kontynencie reprezentacje Boliwii i Wenezueli, których pewnie nie stać na dobrej klasy szkoleniowca z ojczyzny Leo Messiego, bo dziś ważniejsze jest tam zaopatrzenie w podstawowe produkty żywnościowe.
Klątwa następców wizjonerów
Jeśli Chile i Paragwaj miały w ostatnich latach sukcesy albo ogrywały kogoś z potentatów to tylko mając szkoleniowca z jednego kraju. La Rioja po Copa America 2015 straciła Jorge Sampaoliego, ale zatrudniła Juana Antonio Pizziego. Jest czwartym z kolei argentyńskim selekcjonerem Chile! Były napastnik m.in. Valencii i Barcelony przez parę sezonów prowadził w tym kraju Santiago Morning i Universidad Catolikę. Za sobą ma też pracę z klubami w Peru i Meksyku, a w sezonie 2013/14 był „strażakiem” w Valencii. Trener doświadczony i obyty w futbolowym świecie.
Pytanie – czy obycie nie będzie przeszkodą w prowadzeniu kadry po szalonych wizjonerach jak Marcelo Bielsa i Jorge Sampaoli? Czy Pizzi nie skończy jak Claudio Borghi, któremu „stabilizacja i kontynuacja” pomyliły się z zastojem. W końcu za każdym razem po wielkim sukcesie angaż kolejnego Argentyńczyka, ale nie ze słynnej szkoły Bielsy, był klapą. Po sukcesie pierwszego była klęska Borghiego, po spektakularnych wynikach Universidad de Chile (genialne lata 2011-12) z Sampaolim była porażka Dario Franco, po kapitalnych wynikach Eduardo Berizzo (kiedyś asystent Bielsy, dziś trener Celty Vigo) przyszła wpadka Facundo Savy... Jeśli to klątwa rzucona na następców wizjonerów to Juan Antonio Pizzi nie ma szans na sukces.
Ramon Diaz, lat 57, też był dobrej klasy napastnikiem. Jako chłopak wygrał Copa Libertadores z River Plate, jako młody trener poprowadził ich dekadę później do drugiego zwycięstwa w tych rozgrywkach mając 37 lat. Ale między 1996, kiedy wygrał Puchar Wyzwolicieli, a 2014 kiedy objął posadę selekcjonera Paragwaju, jego kariera toczyła się sinusoidalnie, z tym, że długość fali raczej przypominała „długie” niż UKF. Po wygraniu mistrzostwa Argentyny (znowu z River) skusił się na pieniądze z paragwajskiej federacji, której wcale nie przeszkadzało, że Ramon asystentem zrobił syna pierworodnego, Emiliano. Podczas ubiegłorocznej Copy Paragwaj Diaza wyeliminował Brazylię Dungi i awansował do półfinału imprezy. Poprzednim selekcjonerem, który w ćwierćfinale Copy Ameriki wyeliminował Brazylię, był Gerardo Martino, obecny selekcjoner Argentyny. A ów sławetny mecz rozegrano... cztery lata wcześniej, podczas poprzedniej Copy.
Tygrys w Peru
Ricardo Garece poświęcić trzeba osobny podrozdział. I to nie dlatego, że jest jednym z ostatnich argentyńskich ludzi futbolu, który nie uległ nowej modzie i nie ściął długich włosów, i nie dlatego, że jego reprezentacyjny debiut w 1981 roku miał miejsce w meczu przeciw Polsce, i też nie dlatego, że wołają na niego „Tygrys”. Ricardo Gareca wart jest osobnej uwagi, bo jest pierwszym od 62 lat Argentyńczykiem prowadzącym reprezentację Peru. Przerwa nie wzięła się stąd, że federacja obraziła się na obcokrajowców, bo w ty okresie dano zatrudnienie pięciu trenerom z Brazylii, dwóm z Urugwaju, jednemu z Paragwaju, jednemu z Kolumbii, innemu z Węgier, a jeszcze kolejnemu z dawnej Jugosławii. Po prostu jakoś na Argentyńczyków „nie trafiało”.
Gareca podjął się trudnego zadania, bo peruwiańskiej reprezentacji od dawien dawna nic nie wychodzi. W mistrzostwach świata ostatni raz grali, kiedy Polska lała ich 5-1, w Copie wyskoczyli w 2011 po latach przerwy, po czym znów nie awansowali do mundialu i drużyna się rozleciała.
Bez Claudia Pizarro, bez Juana Vargasa, bez Jeffersona Farfna, bez Carlosa Zambrano Gareca buduje drużynę praktycznie od nowa, pokazując, że to kolektyw a nie nazwiska. W latach 2009-13 zrobił już raz taki solidny team w Velezie Sarsfield. W Peru liczy na podobny sukces. Pierwsza ciekawa zmiana – stawia na graczy krajowych, a nie na grzejących ławy w Europie.
Tak jak Diaz i Pizzi oraz poprzedni Argentyńczyk na tym stanowisku w latach 50. był napastnikiem.
Spełniony trener…
… ale niespełniony zawodnik, też oczywiście napastnik (potem pomocnik), czyli 67 lat życia Jose Nestora Pekermana w pigułce. Tak jak w przypadku Jorge Sampaoliego, świetnie rokującą karierę przerwała kontuzja, a wielka pasja do futbolu zrodziła trenera-wizjonera. Do dziś uchodzi za jednego z największych na świecie trenerów drużyn młodzieżowych. Jego rekordowe trzy złote medale z Argentyną U'20 budzą ciągle respekt. Po sukcesach z młodzieżą była piękna porażka podczas mundialu 2006 z pierwszą drużyną, kilka epizodów w Meksyku, aż wreszcie w 2012 wylądował w Kolumbii czekającej od 1998 na awans do mistrzostw świata.
Z Pekermanem „brzydkie kaczątko” przemieniło się w łabędzia i stało się najbardziej widowiskowo grającą drużyną kontynentu. Prawdziwa joga bonito przeniosła się z Brazylii na północ. Ćwierćfinał mundialu bez lidera drużyny Falcao słusznie uznano za sukces. Po mundialu uskrzydlony trener poszedł na całość, czym jeszcze raz przekonał, że Argentyńczycy mają w sobie to „coś”, co ich szalone wizje futbolu czyni realnymi. Dwa lata po największym od wielu lat sukcesie Pekerman wymienił aż 16 zawodników! Na jakich? Niemal takich samych! Świetnych technicznie, witalnych, ale bardziej zdyscyplinowanych taktycznie, acz nieszczególnie doświadczonych na arenach świata. Szkoleniowiec ma od lat łatkę „trener, który pięknie przegrywa”. Chociaż bardziej sprawiedliwie byłoby go opisać jako promotora talentów i „ostatniego Mohikanina” jogi bonity.
Nie do końca Argentyńczyk
Gustavo Quinteros do obrazka nie pasuje, bo jako jedyny z pracujących zagranicą, a tu opisanych, był obrońcą. Ale też i jego życie typowym nie jest, bo obywatelstwo ma boliwijskie, ale od ładnych paru lat pracuje w Ekwadorze. Napiszmy to szczerze, wielkim graczem nie był skoro w wieku 23 lat opuścił Argentynę i wyniósł się do Boliwii, gdzie grał do końca kariery i stawiał pierwsze kroki jako trener. Tam pracował długo, z dobrymi wynikami (i przerwami na dwa epizody argentyńskie), co dało mu stanowisko selekcjonera. Wytrwał kilkanaście miesięcy, po czym trafił do ekwadorskiego Emeleku, czyniąc zeń lokalnego hegemona. Seria krajowych sukcesów zagwarantowała mu stanowisko selekcjonera Ekwadoru. I tak to bocznymi drzwiami, nie pracując w Boca Juniors, River Plate ani nawet Velezie Sarsfield, argentyński trener ma etat selekcjonera drugiego już kraju.
Bartłomiej Rabij