Andrzej Wawrzyk 25 lutego zmierzy się z Deontayem Wilderem, a stawką pojedynku będzie pas mistrza świata wagi ciężkiej federacji WBC. – Po wypadku dałem radę i wierzę, że w ringu z Amerykaninem też dam – przyznał Polak w rozmowie ze SPORT.TVP.PL.
RAFAŁ MANDES, SPORT.TVP.PL: – Na początek gratulacje. Po raz drugi stanie pan przed szansą zdobycia tytułu mistrza świata.
ANDRZEJ WAWRZYK: – Dziękuję. Na takie chwile się właśnie czeka, po to się trenuje i wylewa litry potu, by móc się później sprawdzić w rywalizacji z najlepszymi. Jestem podekscytowany, bo to będzie przecież walka o tytuł najbardziej prestiżowej federacji na świecie. Cieszę się jak dziecko, które dostało wymarzony prezent.
– Po porażce z Aleksandrem Powietkinem spodziewał się pan, że powalczy jeszcze o pas mistrza?
– Oczywiście, gdybym nie wierzył, to już dawno rzuciłbym ten sport. Boksowanie od czasu na czasu na galach w Polsce to nie jest szczyt moich ambicji sportowych.
– Fiodor Łapin powiedział, że Deontay Wilder popełnia dużo błędów, a jego piętą achillesową jest obrona. Zgadza się pan z trenerem?
– Gdyby to była jego pięta achillesowa, to nie miałby na koncie samych zwycięstw. Na pewno obrona jest jednak jego słabszym punktem. To na pewno nie będzie walka, która rozstrzygnie się na punkty. Szansą dla mnie będzie sytuacja, gdy Wilder zacznie zadawać te swoje chaotyczne ciosy. On bije bardzo dynamicznie, ale czasem się odsłoni i wtedy muszę zaryzykować.
– Walka została potwierdzona w środę, ale pan już przygotowuje się do tego starcia od kilkunastu dni.
– Tak. Rozmawialiśmy już z trenerem i rozpoczęliśmy przygotowania pod Wildera. Wiemy, nad czym mamy się skupić i co poprawić, by zaskoczyć Amerykanina. Na pewno to, co prezentowałem dotychczas, to będzie za mało. Muszę poprawić obronę i częściej wchodzić w kontrataki. Głęboko wierzę w to, że nasz plan będzie odpowiedni.
– W styczniu Wilder pokonał pana przyjaciela Artura Szpilkę. Rozmawialiście już na temat Amerykanina?
– Z Arturem rozmawiamy codziennie, ale ja nie mogę zaprezentować się tak, jak on z Wilderem. Przede wszystkim dlatego, że nie jestem mańkutem i nie walczę z obniżonej pozycji. Deontay mówił, że lubi rywalizować z zawodnikami, którzy boksują z odwrotnej pozycji, ale pojedynek pokazał, że kłamał. Zresztą ja też nienawidzę mierzyć się z mańkutami i zrobiłbym wszystko, by nigdy nie wziąć udziału w takiej walce. Artur walczył według swojego planu, ja będę walczyć według swojego.
– Czuje pan respekt przed siłą Wildera? Szpilka przekonał się o niej dobitnie.
– Pewnie, że czuję, to jest przecież jeden z najsilniej bijących pięściarzy na świecie. On dysponuje straszną siłą. Zresztą tej siły nie wytrzumują jego kości – Wilder złamał przecież rękę w walce z Chrisem Arreolą, a już wcześniej miał kilka takich kontuzji. W efekcie Amerykanin zaczął się pilnować i już nie każdy cios zadaje z największą mocą.
– Po oficjalnym ogłoszeniu walki nie brakowało krytycznych opinii. Przejmuje się pan w ogóle ironicznymi komentarzami?
– Mam to gdzieś. Ja nigdy nikogo nie obrażałem publicznie, na nikogo nie "najeżdżałem" i w ogóle wychodzę z założenia, że jak mam coś komuś do powiedzenia, to mówię to w twarz. Niestety są też tacy, co wolą złapać za klawiaturę i wylać wiadro pomyj. Tacy ludzie mają widocznie jakieś problemy ze sobą.
– Sam Wilder wypowiada się jednak o panu z dużym szacunkiem.
– Boks to taka dyscyplina, która uczy szacunku do każdego
rywala. To bardzo ciężki, niebezpieczny sport, ale szanowanie
przeciwnika to powinna być według mnie normalna rzecz. Oczywiście czasem
pojawia się sytuacja, gdy jeden pięściarz obraża drugiego, ale to tylko
taka taktyka, by podtrzymać poziom adrenaliny i w ringu zaprezentować
się z jak najlepszej strony.
– Szpilka powiedział, że o wyniku walki zadecyduje głowa. Będzie pan współpracował z psychologiem?
– Po nowym roku wracam do Warszawy i porozmawiam na ten temat z trenerem. Myślę, że się jednak zdecydujemy na taką pomoc, najwięksi mistrzowie też przecież pracowali z psychologami. To już nawet nie chodzi o samą walkę, ale o to, co dzieje się przed nią. Konferencje, spotkania twarzą w twarz, ważenie – te wszystkie sytuacje mogą wpłynąć negatywnie. Właśnie wtedy trzeba opanować nerwy i całą siłę skumulować do momentu wejścia na ring.
– W 2014 roku przeżył pan straszny wypadek. W wywiadach zaznaczał pan, że oszukał przeznaczenie.
– To był cud. Moja lewa noga była mocno uszkodzona, musiałem odbudować staw skokowy. Wtedy wielu mówiło, że nie ma szans, bym wrócił do sportu, ale setki godzin pracy nad sobą pokazały, że się jednak da. Nie poddałem i teraz jestem, gdzie jestem.
– Powrót na ring to była najtrudniejsza walka w pana życiu?
– Zdecydowanie. Przez trzy miesiące praktycznie nie czułem kończyń dolnych, dzień w dzień przez dziesięć godzin za moje nogi pracowała specjalna maszyna, która poruszała nimi pół centymetra wprzód i pół centymetra w tył. Na więcej nie było szans. Można się było załamać, to wymagało ogromnego poświęcenia.
– Jeśli pokona pan Wildera, po tak strasznym wypadku, będzie gotowy scenariusz na film.
– Po wypadku dałem radę i wierzę, że w ringu z Wilderem też dam. Chętnie zobaczyłbym film o sobie w kinie (śmiech).
– W pana glosie słychać duży optymizm.
– Bo jestem szczęśliwy. Teraz na salę treningową chodzę z jeszcze większą radością. To moja życiowa szansa, zrobię wszystko, by ją wykorzystać.