Pierwsze rozstrzygnięcia na trasach biegowych mistrzostw świata w Lahti zeszły na dalszy plan w związku z występem Adriana Solano. Wenezuelczyk skupił na sobie uwagę mediów na całym świecie – w trakcie rywalizacji przewracał się wiele razy. Okazuje się, że... nigdy wcześniej nie startował na śniegu.
Niemal na każdej imprezie rangi mistrzowskiej szerszej publiczności pokazują się egzotyczni zawodnicy. Podczas igrzysk olimpijskich w Soczi w narciarstwie klasycznym obserwowaliśmy słynną skrzypaczkę Vanessę Mae, saneczkarza z Tonga o wdzięcznym nazwisku... Bruno Banani, czy też jamajską dwójkę w rywalizacji bobsleistów. Nie inaczej jest w Lahti. O ile w rywalizacji skoczków narciarskich poprawnie zaprezentował się Turek Fatih Arda Ipcioglu, o tyle prawdziwą "klasę" pokazał Wenezuelczyk Adrian Solano.
Narciarz z Ameryki Południowej wyglądał tak, jakby pierwszy raz w życiu miał na sobie sprzęt biegowy. Częste upadki, niezsynchronizowane ruchy, braki w technice i w końcu połamane kijki na początku budziły śmiech, później politowanie, ale świat i tak docenił hart ducha oraz nieustępliwość Solano. Pierwszego dnia MŚ w eliminacjach biegu na 10 km techniką klasyczną mijał linię mety przy aplauzie publiczności, kolejnej konkurencji – kwalifikacjach sprintu techniką dowolną – nie ukończył.
Gdyby bliżej przyjrzeć się osobie Wenezuelczyka, to nie można mu odmówić ambicji. Przed mistrzostwami świata nigdy bowiem nie miał możliwości trenowania na śniegu (co zresztą było widać w Finlandii). "Dałem z siebie wszystko. Może i upadałem wiele razy, ale tak naprawdę liczy się to, że w dalszym ciągu chcę się rozwijać" – pisał na Instagramie, odpowiadając na pytania fanów, których zyskał po dwóch startach w Lahti.
Niezłomny
Co ciekawe, Solano może nie przykułby uwagi kamer, gdyby udało mu się zrealizować plany. Wenezuelczyk przyleciał do Europy jeszcze w połowie stycznia, by przez miesiąc doskonalić technikę w Szwecji. – Kiedy przyleciałem do Paryża, 19 stycznia, tłumaczyłem, że jestem w drodze do Szwecji, gdzie miałem przygotować się do mistrzostw świata. Nie uwierzono mi, że jestem biegaczem z Wenezueli – tłumaczył w rozmowie z Agence France Press.
– Próbowałem ich przekonać, że do tej pory trenowałem na nartorolkach. Miałem w portfelu jedyne 28 euro. Policja oskarżyła mnie o próbę emigracji w związku ze skomplikowaną sytuacją w moim kraju. Straciłem miesiąc treningu na śniegu, ale nie poddałem się, bo MŚ były moim marzeniem – dodał.
Całą sprawą zajęło się nawet wenezuelskie ministerstwo spraw zagranicznych. Szef resortu, Delcy Rodriguez za pośrednictwem Twittera wyraziła wsparcie dla Solano.
Siguiendo instrucciones del Pdte @NicolasMaduro presentaremos fuerte protesta al gobierno francés por afrenta contra deportista venezolano https://t.co/hrhlGYkQGY
— Delcy Rodríguez (@DrodriguezVen) 23 lutego 2017
Świat usłyszał jednak o Solani, ale pomimo walki z trudami trasy w Lahti i samym sobą, nie ukończył kwalifikacji.
To i tak go nie złamało. "Wytrwałość i poświęcenie potrafi przenosić góry. Wsparcie ludzi popycha mnie do tego, by nie tylko spełniać marzenia, ale razem możemy sprawić, że ten świat stanie się lepszy" – napisał po starcie na Instagramie.
Taka postawa Wenezuelczyka idealnie wpisuje się w motto barona Pierre'a de Coubertina: "Istotą igrzysk nie jest zwyciężyć, ale wziąć udział. Nie musisz wygrać, bylebyś walczył dobrze". Oby Wenezuelczykowi nie zabrakło hartu ducha...