| Piłka nożna / Reprezentacja

"Polski Best" bez medalu. "Nic już się nie da zmienić..."

Od lewej: Franz Beckenbauer, Jan Banaś, Włodzimierz Lubański i Sepp Maier (fot. PAP/Stanisław Dąbrowiecki)
Od lewej: Franz Beckenbauer, Jan Banaś, Włodzimierz Lubański i Sepp Maier (fot. PAP/Stanisław Dąbrowiecki)
Radosław Przybysz

Jan Banaś mógł być dziś wymieniany jednym tchem obok Kazimierza Deyny i Grzegorza Laty. Przez, jak sam mówi, "kontuzję polityczną" nie dane mu było jednak wystąpić w igrzyskach olimpijskich w Monachium i podczas finałów MŚ w RFN. – Ojciec-Niemiec wszystko popsuł mi w życiu – wyznał na łamach SPORT.TVP.PL. "Polski George Best" 29 marca 2018 roku skończył 75 lat.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ

Urodził się w Berlinie jako Heinz-Dieter Banas. Jego ojciec poznał i rozstał się z matką podczas wojny. W 1966 roku, gdy Jan był już znanym piłkarzem i reprezentantem Polski, ojciec namówił go na wyjazd do Niemiec. Jego gra w Bundeslidze nigdy nie doszła jednak do skutku, a rozczarowany syn wrócił po roku do Polski. Szybko wrócił też do reprezentacji, ale władze zakazały mu wjazdu z kadrą do RFN. Nie został zawodnikiem drużyny, która w 1972 roku wywalczyła mistrzostwo olimpijskie w Monachium, a dwa lata później zajęła trzecie miejsce w mistrzostwach świata, choć strzelał ważne gole w eliminacjach tych imprez. W biało-czerwonych barwach Banaś rozegrał 31 meczów, a część historyków futbolu przypisuje mu gola na 1:0 w meczu z Anglią (2:0) w 1973 roku. 

Radosław Przybysz, SPORT.TVP.PL: – Często się pan zastanawia, co by było gdyby?
Jan Banaś:
– Nie ma co gdybać. Teraz człowiek jest już bezsilny. Dobrze tylko, że powstał film "Gwiazdy". Wróciły wspomnienia. Ale nic już się nie da zmienić.

– Na ile jest pan zadowolony z kariery?

– Zawsze mogłoby być lepiej. Zwłaszcza w przypadku, gdzie te zawirowania były duże. Przez ojca uciekły mi dwie imprezy najważniejsze dla sportowca. Tego mi jest żal. Ale co zrobić, taki los.

– Gdyby nie polityczne wykluczenie, wyniki i skład Polski '72 i '74 wyglądałyby inaczej?
– W 1972 miałem pewne miejsce w pierwszym składzie. Lato siedział na ławce siedem lat, choć oczywiście był dużo młodszy ode mnie. Przed igrzyskami w Monachium byłem naprawdę w super formie i to od trzech, czterech lat. Nie było szans, żeby ktoś mógł zająć moje miejsce. Szkoda tego medalu. Mistrzostwa świata były później, ale mógłbym się znaleźć w tej szerokiej kadrze choćby za zasługi. To przykre, gdy jest się z drużyną, zna się tę atmosferę, a potem koledzy zbierają laury.

– Ale zacznijmy od początku. Poznałem kilka wersji historii rodziców. Jak to było naprawdę?
– Ja znam jedną wersję. Miałem ojca Niemca i on mi wszystko pokręcił w życiu. Matka mi się kazała za niego modlić, żeby wrócił z wojny i wrócił, ale po 23 latach. Jak zobaczył mnie w telewizji, to mu się w głowie włączyła kasa. Od tego czasu zaczął mnie nagabywać, to jednym listem, to drugim. Matka odpisywała, ale ja początkowo nie byłem zainteresowany. Tyle lat był spokój. Aż w końcu z Polonią Bytom pojechaliśmy do Szwecji. Tam mnie wsadził do samochodu, na prom (jakby mógł to by wsadził pół drużyny) i zawiózł do Niemiec. Dopiero po dwóch, trzech miesiącach się zorientowałem, że chodzi mu tylko o pieniądze. A matce przez 23 lata nie wysłał czekolady... To był jednak ojciec, komu miałem zaufać jak nie jemu? Przy którymś obiedzie dał mi do podpisania cyrograf, a tam jak byk stało: "10 procent przy każdym transferze". Był z nami mój przyjaciel, który doskonale znał niemiecki. Powiedział: – Nie podpisuj tego, bo to śmierdząca sprawa. Jasne, że nie podpisałem. Powiedziałem, że muszę to spokojnie przejrzeć. Ojciec był taki zły, że na miejscu podarł to na kawałki.

– Ostatecznie i tak nigdzie nie mógł pan grać.
– Tak, dostałem dwa lata karencji od FIFA. Nie mogłem grać ani w drugoligowym, bawarskim Hoff, do którego zabrał mnie ojciec, ani w innych klubach. Prezes Hoff zawiózł mnie na testy do Koeln. Niby obcy, a dużo mi bliższy i życzliwszy, zupełnie inny. Wcześniej dorabiałem jako jego kierowca, ale w drodze do Kolonii, ok. 500 kilometrów, to on kierował. Mówił: – Ty jesteś zawodowcem i musisz się dobrze przygotować do tego castingu, więc teraz to ja będę twoim szoferem. To był sparing, pierwsza drużyna Koeln grała z drugą. Wystąpiłem w pierwszej, u boku takich jak Overath, Weber, i strzeliłem dwa gole. Ale co z tego skoro nie mogłem grać? Oni w sobotę na mecz, a ja tylko na trening. Można się było załamać. Napisałem więc list do prezesa Polonii z zapytaniem co mi się stanie jak wrócę. Wcześniej nikt na tym poziomie nie zdecydował się na ucieczkę, więc nie wiedziałem, co mnie czeka. Skoro w Koeln nie byli nic w stanie załatwić... Bałem się nie tylko o karierę, ale też, że mnie wsadzą. Reżim był wtedy straszny.

– I jaka była odpowiedź?
– Prezes odpisał, żebym wracał i nic się nie bał, bo wszystko załatwi. Potem miałem jeszcze rozmowę z wojewodą, generałem Ziętkiem. Mówi: – Chopie, ty się weź teraz za granie, za zdobywanie bramek i niczym innym się nie martw. Nie takie głupoty robiłem jak byłem w twoim wieku.

– Jak rok przerwy wpłynął na formę?

– Byłem w najlepszej formie w życiu! W Niemczech miałem inne treningi, bo tam inna mentalność. Do tych emerytów z Hoff przychodziły czasami po dwa tysiące ludzi na trening. Ale w Kolonii to dopiero był poziom. Oni byli wtedy na trzecim miejscu w Bundeslidze. Po powrocie do Polonii mogłem grać dwa mecze bez przerwy, strzelałem gola w każdym sparingu. Opinia publiczna tym żyła. Po trzech miesiącach darowano mi karę, a po pięciu wróciłem do reprezentacji. Szybko poszło.

– Pewnie byłoby inaczej, gdyby nie był pan tak dobrym piłkarzem.

– Na pewno. Ale to był mój zawód. Chociaż byliśmy amatorami, to właśnie w Niemczech nauczyłem się takiego podejścia. Jak trenować, jak przygotowywać się mentalnie. Potem to procentowało. Polska to był pod tym względem inny świat. Zawsze mówiłem, że jesteśmy spóźnieni o co najmniej 15 lat. Już nie chodziło nawet o jedzenie, prowadzenie się, itd. Z tego jestem najbardziej zadowolony – że zobaczyłem jak wygląda ten wielki futbol od kuchni.

Jan Banaś (fot. PAP/Andrzej Grygiel)
Jan Banaś (fot. PAP/Andrzej Grygiel)

– Po latach miał pan okazję wrócić na Zachód?
– Nie było szans. Jeszcze podczas pobytu w Kolonii dostałem telegram z Marsylii, żebym przyjeżdżał. Ale nie mogli anulować tej kary FIFA. A potem w Polsce to już była tragedia. Puszczali nas za granicę dopiero jak kończyliśmy 33 lata. I to też do takich miejsc, gdzie ktoś umiał załatwić. Tak znalazłem się w Wiśle Chicago. Ale to był poziom naszej trzeciej ligi...

– Jak pan tam trafił?
– Ich prezes miał chody w Warszawie i zdołał załatwić paszport. Miałem niecałe 33 lata. Ale jak zobaczyłem ten poziom... Straszni kelnerzy. Chcieli żebym dorabiał przy rozbiórce domów. Nie było mowy. Po półtora miesiąca odszedłem do Meksyku. Sam załatwiłem sobie ten transfer i wykupiłem kartę.

– Czemu akurat Meksyk?
– W pierwszoligowym klubie Atletico Espanol grał bramkarz Jan Gomola (pierwszy polski piłkarz, który podpisał zagraniczny kontrakt – przyp. red.). Mówi mi przez telefon: – Prezes cię chce, wsiadaj w samochód i przyjeżdżaj. No to wsiadłem. Jechałem z Chicago pięć dni. Codziennie rano robiłem sobie indywidualny trening przy przydrożnych motelach. To był tak naprawdę mój pierwszy w pełni zawodowy klub. Zadowolony, podpisałem kontrakt, jak wszyscy. Ale pech chciał, że trafiłem na dewaluację. Wartość peso z dnia na dzień spadła o 600 procent. W efekcie grałem za mniej więcej jedną trzecią tego, co podpisałem. Jak wyjeżdżałem, to wartość pieniądza była jeszcze niższa. Po roku wyjechałem z tego cholernego Meksyku.

– Jaki tam był poziom?
– Niższy niż w Polsce, ale zainteresowanie niesamowite. Graliśmy na stadionie Azteca, na każdym meczu było 60 tysięcy. Pogoda była cudowna, ale mecze były zawsze w południe, najpóźniej o 14. I weź graj w tym słońcu, jeszcze 2700 metrów nad poziomem morza. Nie było czym oddychać. Konkurencja też była duża. W składzie mieliśmy dziewięciu obcokrajowców, a tylko pięciu mogło grać. Byli Brazylijczycy, Argentyńczycy, Peruwiańczycy. Trener trochę nami mieszał, ale gdy byłem zdrowy, to zazwyczaj grałem. Piłkarze mieli tam wysoki status, ale zapamiętałem biedę. Ludzie śpiący w kartonach i chłopcy, którzy nie odstępowali nas na krok. Jak wszedłeś do restauracji, to po chwili już ktoś pod stołem pastował ci buty. Samochód miałem myty pięć razy dziennie. Tak zarabiali. Ale poza tym piękny, wspaniały kraj. I piękne dziewczyny. Nie dało się nie zwracać na nie uwagi.

– Zwłaszcza jak się było piłkarzem, jeszcze pewnie w dobrym samochodzie.
– Tak, miałem wtedy białą Corvettę. Przyjechałem nią z Chicago. Jeszcze w Polsce mówiłem sobie, że muszę mieć taki samochód. Palił osiemnaście litrów, ale paliwo w Meksyku to była taniocha.

– Co pan zrobił z tym autem, gdy przyszło wracać do Europy?
– Sprzedałem na granicy. Poleciałem do Belgii, do Włodka Lubańskiego. Ale tam był wtedy zamknięty okres transferowy i znowu musiałem czekać. Po trzech miesiącach załapałem się do półamatorskiego, francuskiego klubu Boulogne-sur-Mer. Warunki niby dobre, ale w porównaniu do tego, co dzisiaj zarabiają piłkarze, to była jałmużna. Zresztą, co ja tam mogłem wymagać i pokazać. Byłem już 35-letnim dziadkiem.

– Wróćmy zatem do najlepszych lat. Mówił pan, że w Polsce byliście amatorami. To znaczy?
– To znaczy, że mieliśmy wymyślone fikcyjne etaty. Ja byłem prowadzony jako "cieśla dołowy", a w życiu nie wiedziałem, co to znaczy dół. Ale pieniążki jak na polskie warunki były duże. Nawet pięć-siedem razy większe niż te, które zarabiał przeciętny inżynier w kopalni.

– Pan z tych pieniędzy korzystał. Mówili o panu "polski George Best, tylko mniej pił".

– Ja nie piłem w ogóle! Chociaż mogłem. Były i możliwości, i znajomości. Gdy zaczynałem karierę, to kapitanem reprezentacji był jeszcze Ernest Pohl. Dzieliło nas 11 lat, ale był moim kolegą. On pił za dwóch – za siebie i za mnie. Wszyscy chcieli się napić z Ernestem. Każdy mu stawiał. Ale wtedy to było normalne. Piło się i po meczu, i po treningu. Po debiucie w reprezentacji, w meczu z Czechosłowacją, miałem wkupne. Wracaliśmy z Warszawy pociągiem, dziewięciu Ślązaków w jednym przedziale. Już wcześniej, przed meczem miałem zapowiedziane, że będę musiał się wkupić. Ernest powiedział tylko: – Przynieś od razu więcej, żebyś nie musiał dwa razy chodzić. Pili moje zdrowie, grzali ostro, a mi dali soczek. Na każdym wyjeździe na kadrę był straszny gaz.

– Wróćmy do Besta.
– Coś było w tych porównaniach. To był mój wielki idol. Zapuściłem takie włosy jak on miał. Wtedy była moda na Beatlesów. Jak człowiek zobaczył w telewizji jak oni się ubierają, to też chciał tak wyglądać. Starałem się naśladować Besta, ale gdzie Manchester, a gdzie Górnik. Byliśmy wtedy najlepsi w Polsce, ale nie było się co porównywać z angielskimi klubami. Chociaż oczywiście staraliśmy się z nimi walczyć.

– Zagranicznym wyjazdom zawsze towarzyszyło jedno...
– Handel. Tam było wszystko. Cały świat. A u nas resztki. I to tylko w Peweksie, dla wybranych. Finał Pucharu Zdobywców Pucharów, 1970 rok. Rano w dniu meczu dostaliśmy 45 minut na zakupy. Jak tu kupić wszystko w 45 minut? Jak my mieliśmy półmetrowe listy, temu kup to, tamtemu to. Do dzisiaj nie wiem, jak nam się udawało to wszystko kupować. Ale wtedy cała Polska handlowała, każdy kto tylko wyjeżdżał za granicę. Straszne czasy.

– Piłkarze nie mieli jednak tak źle.

– W porównaniu do reszty społeczeństwa, na pewno nie. Przeciętny robotnik dostawał 800 złotych miesięcznie, a my 10-15 tysięcy. Nie staliśmy w kolejkach, dostawaliśmy wiele rzeczy "spod lady". Wszyscy jeździli Syrenkami, a ja Mustangiem. Miałem trochę bzika na punkcie samochodów. Tak czy siak, człowiek kombinował. Rzeczywistość do tego zmuszała. Współpracowałem z różnymi lokalami. Miałem pierwszą pralnię chemiczną w Zabrzu. Modne były szafy grające w kawiarniach. Miałem trzy albo cztery takie szafy. Tylko przyjeżdżałem raz w miesiącu i wyciągałem drobne. Bycie piłkarzem dawało takie możliwości. Trzeba było tylko umieć z nich korzystać.

– Wystarczało na odłożenie na przyszłość?
– (śmiech) Tylko na życie. Na dobre życie…

Reprezentacja Polski na Stadionie Dziesięciolecia, w 1973 r. Jan Banaś drugi od prawej (fot. PAP/Zbigniew Matuszewski)
Reprezentacja Polski na Stadionie Dziesięciolecia, w 1973 r. Jan Banaś drugi od prawej (fot. PAP/Zbigniew Matuszewski)

– Były premie za grę w reprezentacji?
– Tak, po półtora dolara dziennie... Za pokonanie Brazylii na Maracanie mogliśmy dostać po 15 dolarów. W 1966 roku mieliśmy tournee w Ameryce Południowej przed mistrzostwami świata w Anglii. Argentyna i Brazylia się szykowały się na finały, a my byliśmy ich sparingpartnerami. Argentyńczykom wyrwaliśmy siedem i pół dolara, bo udało się zremisować. Jak nas słuchali piłkarze z Zachodu, to myśleli, że żartujemy. Pamiętam, jak graliśmy w Warszawie z Włochami, zremisowaliśmy 0:0. Po meczu, bankiet, ich gwiazdor Mario Corso pyta: – To ile zarobiliście za ten remis? Napisałem na serwetce: 20 dolarów. – 20 tysięcy? Dobrze, dobrze… – pokiwał z uznaniem głową. To mu piszę jeszcze raz, wyraźnie, że 20, bez kolejnych zer. Boże, jak on to zobaczył… Zaraz zawołał kelnerkę, zaczął nam stawiać szampany. Pytali: – Jak wy możecie grać za takie pieniądze? Taki ustrój.

– Nigdy nie było myśli, żeby grać dla RFN? Urodził się pan w Berlinie.
– Ale obywatelstwa nie mam. Nigdy mnie to nie interesowało. Gdy byłem zawodnikiem Koeln, mogłem je dostać z miejsca. Ale machnąłem na to ręką po przykrych doświadczeniach z ojcem.

– W jakim stopniu film "Gwiazdy" rzeczywiście oddaje życiorys?
– W dużym. To odwzorowanie życia, wzbogacone o pewne wątki fabularne. Dobrze opisuje dzieciństwo, kolejne dni spędzone na placach i ulicach. Zawsze wiedziałem, że chcę być piłkarzem.

– Kto był pana idolem?

– Wspomniany Best i Brazylijczyk Garrincha. A w Polsce, z racji pochodzenia, Gerard Cieślik. Dla niego się chodziło na Ruch, pod płaszczem starszych sąsiadów.

– Dziś młodzi są wpatrzeni w Lewandowskiego.
– I dobrze. On ma inną mentalność, dlatego odnosi sukcesy. Miał szczęście, że trafił akurat do Niemiec. Ale trzeba mu oddać – jest najlepszy w historii. Zasłużył sobie na to miano. Było paru dobrych piłkarzy w Polsce, ale żaden nie może się z nim równać, nawet Boniek.

– Ale przecież Lewandowski nic jeszcze nie osiągnął z reprezentacją!
– Klasy się nie da przeliczyć na medale.

Zobacz też
PKO BP Ekstraklasa: oglądaj transmisje w TVP Sport! [ZAPOWIEDŹ]
PKO BP Ekstraklasa 2024/25: oglądaj transmisje w TVP Sport! [ZAPOWIEDŹ]

PKO BP Ekstraklasa: oglądaj transmisje w TVP Sport! [ZAPOWIEDŹ]

| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa 
Karny Messiego i mecz z Niemcami. Szczęsny kończy 35 lat
Wojciech Szczęsny odbierający gratulacje od kolegów po zatrzymaniu z jedenastu metrów Lionela Messiego (fot. Getty Images)

Karny Messiego i mecz z Niemcami. Szczęsny kończy 35 lat

| Piłka nożna / Reprezentacja 
Dwa oblicza Polaków w hicie. Świderski bohaterem!
Karol Świderski (fot. PAP)

Dwa oblicza Polaków w hicie. Świderski bohaterem!

| Piłka nożna / Reprezentacja 
Polak nie zagra do końca sezonu. Przeszedł operację
Szymon Żurkowski (fot. PAP)

Polak nie zagra do końca sezonu. Przeszedł operację

| Piłka nożna / Reprezentacja 
Była gwiazda kadry wspomina Beenhakkera. "Wszyscy szli za nim w ogień"
Leo Beenhakker (fot. Getty Images)
tylko u nas

Była gwiazda kadry wspomina Beenhakkera. "Wszyscy szli za nim w ogień"

| Piłka nożna / Reprezentacja 
wyniki
terminarz
tabela
wyniki
24 marca 2025
Piłka nożna

Polska

Malta

Litwa

Finlandia

21 marca 2025
Piłka nożna

Polska

Litwa

Malta

Finlandia

terminarz
07 czerwca 2025
Piłka nożna

Malta

16:00

Litwa

10 czerwca 2025
Piłka nożna

Holandia

18:45

Malta

04 września 2025
Piłka nożna

Litwa

18:45

Malta

07 września 2025
Piłka nożna

Litwa

18:45

Holandia

09 października 2025
Piłka nożna

Finlandia

18:45

Litwa

Malta

18:45

Holandia

tabela
El. MŚ, Europa, grupa G
 
Drużyna
M
+/-
Pkt
1
2
3
6
2
2
1
4
3
Litwa
Litwa
2
-1
1
4
0
0
0
5
Malta
Malta
2
-3
0
Najnowsze
Szczery apel Szczęsnego. "Proszę, nie róbcie tego, co ja"
nowe
Szczery apel Szczęsnego. "Proszę, nie róbcie tego, co ja"
| Piłka nożna / Hiszpania 
Wojciech Szczęsny (fot. Getty)
Uwaga, talent! Zastąpił gwiazdę, a zaraz zdaje maturę
Jakub Jurczyk (fot. Jastrzębski Węgiel/Arkadiusz Kogut)
tylko u nas
Uwaga, talent! Zastąpił gwiazdę, a zaraz zdaje maturę
fot. Facebook
Sara Kalisz
Kłopoty Messiego. Porażka w półfinale LM
Lionel Messi (fot. Getty)
Kłopoty Messiego. Porażka w półfinale LM
| Piłka nożna / Inne ligi 
Ależ słowa! Hiszpan rozpływa się nad Szczęsnym [WIDEO]
Wojciech Szczęsny (fot. Getty Images)
tylko u nas
Ależ słowa! Hiszpan rozpływa się nad Szczęsnym [WIDEO]
FOTO
Wojciech Papuga
Miliarderzy, biznesmeni, wielbiciele... lwów. Oni rządzą Ekstraklasą!
Zbigniew Jakubas, Dariusz Mioduski i Alex Haditaghi (fot. PAP/Getty Images)
polecamy
Miliarderzy, biznesmeni, wielbiciele... lwów. Oni rządzą Ekstraklasą!
Bartosz Wieczorek
Bartosz Wieczorek
Tragedia we Francji. Nadzieja narciarstwa zginęła podczas treningu
(fot. Getty Images)
Tragedia we Francji. Nadzieja narciarstwa zginęła podczas treningu
| Inne zimowe 
Sportowy wieczór (24.04.2025)
Sportowy wieczór (24.04.2025) [transmisja na żywo, online, live stream]
Sportowy wieczór (24.04.2025)
| Sportowy wieczór 
Do góry