Jan Banaś mógł być dziś wymieniany jednym tchem obok Kazimierza Deyny i Grzegorza Laty. Przez, jak sam mówi, "kontuzję polityczną" nie dane mu było jednak wystąpić w igrzyskach olimpijskich w Monachium i podczas finałów MŚ w RFN. – Ojciec-Niemiec wszystko popsuł mi w życiu – wyznał na łamach SPORT.TVP.PL. "Polski George Best" 29 marca 2018 roku skończył 75 lat.
Urodził się w Berlinie jako Heinz-Dieter Banas. Jego ojciec poznał i rozstał się z matką podczas wojny. W 1966 roku, gdy Jan był już znanym piłkarzem i reprezentantem Polski, ojciec namówił go na wyjazd do Niemiec. Jego gra w Bundeslidze nigdy nie doszła jednak do skutku, a rozczarowany syn wrócił po roku do Polski. Szybko wrócił też do reprezentacji, ale władze zakazały mu wjazdu z kadrą do RFN. Nie został zawodnikiem drużyny, która w 1972 roku wywalczyła mistrzostwo olimpijskie w Monachium, a dwa lata później zajęła trzecie miejsce w mistrzostwach świata, choć strzelał ważne gole w eliminacjach tych imprez. W biało-czerwonych barwach Banaś rozegrał 31 meczów, a część historyków futbolu przypisuje mu gola na 1:0 w meczu z Anglią (2:0) w 1973 roku.
Radosław Przybysz, SPORT.TVP.PL: – Często się pan zastanawia, co by było gdyby?
Jan Banaś: – Nie ma co gdybać. Teraz człowiek jest już bezsilny. Dobrze tylko, że powstał film "Gwiazdy". Wróciły wspomnienia. Ale nic już się nie da zmienić.
– Na ile jest pan zadowolony z kariery?
– Zawsze mogłoby być lepiej. Zwłaszcza w przypadku, gdzie te zawirowania były duże. Przez ojca uciekły mi dwie imprezy najważniejsze dla sportowca. Tego mi jest żal. Ale co zrobić, taki los.
– Gdyby nie polityczne wykluczenie, wyniki i skład Polski '72 i '74 wyglądałyby inaczej?
– W 1972 miałem pewne miejsce w pierwszym składzie. Lato siedział na ławce siedem lat, choć oczywiście był dużo młodszy ode mnie. Przed igrzyskami w Monachium byłem naprawdę w super formie i to od trzech, czterech lat. Nie było szans, żeby ktoś mógł zająć moje miejsce. Szkoda tego medalu. Mistrzostwa świata były później, ale mógłbym się znaleźć w tej szerokiej kadrze choćby za zasługi. To przykre, gdy jest się z drużyną, zna się tę atmosferę, a potem koledzy zbierają laury.
– Ale zacznijmy od początku. Poznałem kilka wersji historii rodziców. Jak to było naprawdę?
– Ja znam jedną wersję. Miałem ojca Niemca i on mi wszystko pokręcił w życiu. Matka mi się kazała za niego modlić, żeby wrócił z wojny i wrócił, ale po 23 latach. Jak zobaczył mnie w telewizji, to mu się w głowie włączyła kasa. Od tego czasu zaczął mnie nagabywać, to jednym listem, to drugim. Matka odpisywała, ale ja początkowo nie byłem zainteresowany. Tyle lat był spokój. Aż w końcu z Polonią Bytom pojechaliśmy do Szwecji. Tam mnie wsadził do samochodu, na prom (jakby mógł to by wsadził pół drużyny) i zawiózł do Niemiec. Dopiero po dwóch, trzech miesiącach się zorientowałem, że chodzi mu tylko o pieniądze. A matce przez 23 lata nie wysłał czekolady... To był jednak ojciec, komu miałem zaufać jak nie jemu? Przy którymś obiedzie dał mi do podpisania cyrograf, a tam jak byk stało: "10 procent przy każdym transferze". Był z nami mój przyjaciel, który doskonale znał niemiecki. Powiedział: – Nie podpisuj tego, bo to śmierdząca sprawa. Jasne, że nie podpisałem. Powiedziałem, że muszę to spokojnie przejrzeć. Ojciec był taki zły, że na miejscu podarł to na kawałki.
– Ostatecznie i tak nigdzie nie mógł pan grać.
– Tak, dostałem dwa lata karencji od FIFA. Nie mogłem grać ani w drugoligowym, bawarskim Hoff, do którego zabrał mnie ojciec, ani w innych klubach. Prezes Hoff zawiózł mnie na testy do Koeln. Niby obcy, a dużo mi bliższy i życzliwszy, zupełnie inny. Wcześniej dorabiałem jako jego kierowca, ale w drodze do Kolonii, ok. 500 kilometrów, to on kierował. Mówił: – Ty jesteś zawodowcem i musisz się dobrze przygotować do tego castingu, więc teraz to ja będę twoim szoferem. To był sparing, pierwsza drużyna Koeln grała z drugą. Wystąpiłem w pierwszej, u boku takich jak Overath, Weber, i strzeliłem dwa gole. Ale co z tego skoro nie mogłem grać? Oni w sobotę na mecz, a ja tylko na trening. Można się było załamać. Napisałem więc list do prezesa Polonii z zapytaniem co mi się stanie jak wrócę. Wcześniej nikt na tym poziomie nie zdecydował się na ucieczkę, więc nie wiedziałem, co mnie czeka. Skoro w Koeln nie byli nic w stanie załatwić... Bałem się nie tylko o karierę, ale też, że mnie wsadzą. Reżim był wtedy straszny.
– I jaka była odpowiedź?
– Prezes odpisał, żebym wracał i nic się nie bał, bo wszystko załatwi. Potem miałem jeszcze rozmowę z wojewodą, generałem Ziętkiem. Mówi: – Chopie, ty się weź teraz za granie, za zdobywanie bramek i niczym innym się nie martw. Nie takie głupoty robiłem jak byłem w twoim wieku.
– Jak rok przerwy wpłynął na formę?
– Byłem w najlepszej formie w życiu! W Niemczech miałem inne treningi, bo tam inna mentalność. Do tych emerytów z Hoff przychodziły czasami po dwa tysiące ludzi na trening. Ale w Kolonii to dopiero był poziom. Oni byli wtedy na trzecim miejscu w Bundeslidze. Po powrocie do Polonii mogłem grać dwa mecze bez przerwy, strzelałem gola w każdym sparingu. Opinia publiczna tym żyła. Po trzech miesiącach darowano mi karę, a po pięciu wróciłem do reprezentacji. Szybko poszło.
– Pewnie byłoby inaczej, gdyby nie był pan tak dobrym piłkarzem.
– Na pewno. Ale to był mój zawód. Chociaż byliśmy amatorami, to właśnie w Niemczech nauczyłem się takiego podejścia. Jak trenować, jak przygotowywać się mentalnie. Potem to procentowało. Polska to był pod tym względem inny świat. Zawsze mówiłem, że jesteśmy spóźnieni o co najmniej 15 lat. Już nie chodziło nawet o jedzenie, prowadzenie się, itd. Z tego jestem najbardziej zadowolony – że zobaczyłem jak wygląda ten wielki futbol od kuchni.
– Po latach miał pan okazję wrócić na Zachód?
– Nie było szans. Jeszcze podczas pobytu w Kolonii dostałem telegram z Marsylii, żebym przyjeżdżał. Ale nie mogli anulować tej kary FIFA. A potem w Polsce to już była tragedia. Puszczali nas za granicę dopiero jak kończyliśmy 33 lata. I to też do takich miejsc, gdzie ktoś umiał załatwić. Tak znalazłem się w Wiśle Chicago. Ale to był poziom naszej trzeciej ligi...
– Jak pan tam trafił?
– Ich prezes miał chody w Warszawie i zdołał załatwić paszport. Miałem niecałe 33 lata. Ale jak zobaczyłem ten poziom... Straszni kelnerzy. Chcieli żebym dorabiał przy rozbiórce domów. Nie było mowy. Po półtora miesiąca odszedłem do Meksyku. Sam załatwiłem sobie ten transfer i wykupiłem kartę.
– Czemu akurat Meksyk?
– W pierwszoligowym klubie Atletico Espanol grał bramkarz Jan Gomola (pierwszy polski piłkarz, który podpisał zagraniczny kontrakt – przyp. red.). Mówi mi przez telefon: – Prezes cię chce, wsiadaj w samochód i przyjeżdżaj. No to wsiadłem. Jechałem z Chicago pięć dni. Codziennie rano robiłem sobie indywidualny trening przy przydrożnych motelach. To był tak naprawdę mój pierwszy w pełni zawodowy klub. Zadowolony, podpisałem kontrakt, jak wszyscy. Ale pech chciał, że trafiłem na dewaluację. Wartość peso z dnia na dzień spadła o 600 procent. W efekcie grałem za mniej więcej jedną trzecią tego, co podpisałem. Jak wyjeżdżałem, to wartość pieniądza była jeszcze niższa. Po roku wyjechałem z tego cholernego Meksyku.
– Jaki tam był poziom?
– Niższy niż w Polsce, ale zainteresowanie niesamowite. Graliśmy na stadionie Azteca, na każdym meczu było 60 tysięcy. Pogoda była cudowna, ale mecze były zawsze w południe, najpóźniej o 14. I weź graj w tym słońcu, jeszcze 2700 metrów nad poziomem morza. Nie było czym oddychać. Konkurencja też była duża. W składzie mieliśmy dziewięciu obcokrajowców, a tylko pięciu mogło grać. Byli Brazylijczycy, Argentyńczycy, Peruwiańczycy. Trener trochę nami mieszał, ale gdy byłem zdrowy, to zazwyczaj grałem. Piłkarze mieli tam wysoki status, ale zapamiętałem biedę. Ludzie śpiący w kartonach i chłopcy, którzy nie odstępowali nas na krok. Jak wszedłeś do restauracji, to po chwili już ktoś pod stołem pastował ci buty. Samochód miałem myty pięć razy dziennie. Tak zarabiali. Ale poza tym piękny, wspaniały kraj. I piękne dziewczyny. Nie dało się nie zwracać na nie uwagi.
– Zwłaszcza jak się było piłkarzem, jeszcze pewnie w dobrym samochodzie.
– Tak, miałem wtedy białą Corvettę. Przyjechałem nią z Chicago. Jeszcze w Polsce mówiłem sobie, że muszę mieć taki samochód. Palił osiemnaście litrów, ale paliwo w Meksyku to była taniocha.
– Co pan zrobił z tym autem, gdy przyszło wracać do Europy?
– Sprzedałem na granicy. Poleciałem do Belgii, do Włodka Lubańskiego. Ale tam był wtedy zamknięty okres transferowy i znowu musiałem czekać. Po trzech miesiącach załapałem się do półamatorskiego, francuskiego klubu Boulogne-sur-Mer. Warunki niby dobre, ale w porównaniu do tego, co dzisiaj zarabiają piłkarze, to była jałmużna. Zresztą, co ja tam mogłem wymagać i pokazać. Byłem już 35-letnim dziadkiem.
#Gwiazdy - film o Janie Banasiu już wkrótce w kinach! #piłka https://t.co/9ZEmTgQ4TV
— Gwiazdy ����⚽️ (@FilmGWIAZDY) 19 marca 2017
– Wróćmy zatem do najlepszych lat. Mówił pan, że w Polsce byliście amatorami. To znaczy?
– To znaczy, że mieliśmy wymyślone fikcyjne etaty. Ja byłem prowadzony jako "cieśla dołowy", a w życiu nie wiedziałem, co to znaczy dół. Ale pieniążki jak na polskie warunki były duże. Nawet pięć-siedem razy większe niż te, które zarabiał przeciętny inżynier w kopalni.
– Pan z tych pieniędzy korzystał. Mówili o panu "polski George Best, tylko mniej pił".
– Ja nie piłem w ogóle! Chociaż mogłem. Były i możliwości, i znajomości. Gdy zaczynałem karierę, to kapitanem reprezentacji był jeszcze Ernest Pohl. Dzieliło nas 11 lat, ale był moim kolegą. On pił za dwóch – za siebie i za mnie. Wszyscy chcieli się napić z Ernestem. Każdy mu stawiał. Ale wtedy to było normalne. Piło się i po meczu, i po treningu. Po debiucie w reprezentacji, w meczu z Czechosłowacją, miałem wkupne. Wracaliśmy z Warszawy pociągiem, dziewięciu Ślązaków w jednym przedziale. Już wcześniej, przed meczem miałem zapowiedziane, że będę musiał się wkupić. Ernest powiedział tylko: – Przynieś od razu więcej, żebyś nie musiał dwa razy chodzić. Pili moje zdrowie, grzali ostro, a mi dali soczek. Na każdym wyjeździe na kadrę był straszny gaz.
– Wróćmy do Besta.
– Coś było w tych porównaniach. To był mój wielki idol. Zapuściłem takie włosy jak on miał. Wtedy była moda na Beatlesów. Jak człowiek zobaczył w telewizji jak oni się ubierają, to też chciał tak wyglądać. Starałem się naśladować Besta, ale gdzie Manchester, a gdzie Górnik. Byliśmy wtedy najlepsi w Polsce, ale nie było się co porównywać z angielskimi klubami. Chociaż oczywiście staraliśmy się z nimi walczyć.
– Zagranicznym wyjazdom zawsze towarzyszyło jedno...
– Handel. Tam było wszystko. Cały świat. A u nas resztki. I to tylko w Peweksie, dla wybranych. Finał Pucharu Zdobywców Pucharów, 1970 rok. Rano w dniu meczu dostaliśmy 45 minut na zakupy. Jak tu kupić wszystko w 45 minut? Jak my mieliśmy półmetrowe listy, temu kup to, tamtemu to. Do dzisiaj nie wiem, jak nam się udawało to wszystko kupować. Ale wtedy cała Polska handlowała, każdy kto tylko wyjeżdżał za granicę. Straszne czasy.
– Piłkarze nie mieli jednak tak źle.
– W porównaniu do reszty społeczeństwa, na pewno nie. Przeciętny robotnik dostawał 800 złotych miesięcznie, a my 10-15 tysięcy. Nie staliśmy w kolejkach, dostawaliśmy wiele rzeczy "spod lady". Wszyscy jeździli Syrenkami, a ja Mustangiem. Miałem trochę bzika na punkcie samochodów. Tak czy siak, człowiek kombinował. Rzeczywistość do tego zmuszała. Współpracowałem z różnymi lokalami. Miałem pierwszą pralnię chemiczną w Zabrzu. Modne były szafy grające w kawiarniach. Miałem trzy albo cztery takie szafy. Tylko przyjeżdżałem raz w miesiącu i wyciągałem drobne. Bycie piłkarzem dawało takie możliwości. Trzeba było tylko umieć z nich korzystać.
– Wystarczało na odłożenie na przyszłość?
– (śmiech) Tylko na życie. Na dobre życie…
– Były premie za grę w reprezentacji?
– Tak, po półtora dolara dziennie... Za pokonanie Brazylii na Maracanie mogliśmy dostać po 15 dolarów. W 1966 roku mieliśmy tournee w Ameryce Południowej przed mistrzostwami świata w Anglii. Argentyna i Brazylia się szykowały się na finały, a my byliśmy ich sparingpartnerami. Argentyńczykom wyrwaliśmy siedem i pół dolara, bo udało się zremisować. Jak nas słuchali piłkarze z Zachodu, to myśleli, że żartujemy. Pamiętam, jak graliśmy w Warszawie z Włochami, zremisowaliśmy 0:0. Po meczu, bankiet, ich gwiazdor Mario Corso pyta: – To ile zarobiliście za ten remis? Napisałem na serwetce: 20 dolarów. – 20 tysięcy? Dobrze, dobrze… – pokiwał z uznaniem głową. To mu piszę jeszcze raz, wyraźnie, że 20, bez kolejnych zer. Boże, jak on to zobaczył… Zaraz zawołał kelnerkę, zaczął nam stawiać szampany. Pytali: – Jak wy możecie grać za takie pieniądze? Taki ustrój.
– Nigdy nie było myśli, żeby grać dla RFN? Urodził się pan w Berlinie.
– Ale obywatelstwa nie mam. Nigdy mnie to nie interesowało. Gdy byłem zawodnikiem Koeln, mogłem je dostać z miejsca. Ale machnąłem na to ręką po przykrych doświadczeniach z ojcem.
– W jakim stopniu film "Gwiazdy" rzeczywiście oddaje życiorys?
– W dużym. To odwzorowanie życia, wzbogacone o pewne wątki fabularne. Dobrze opisuje dzieciństwo, kolejne dni spędzone na placach i ulicach. Zawsze wiedziałem, że chcę być piłkarzem.
– Kto był pana idolem?
– Wspomniany Best i Brazylijczyk Garrincha. A w Polsce, z racji pochodzenia, Gerard Cieślik. Dla niego się chodziło na Ruch, pod płaszczem starszych sąsiadów.
– Dziś młodzi są wpatrzeni w Lewandowskiego.
– I dobrze. On ma inną mentalność, dlatego odnosi sukcesy. Miał szczęście, że trafił akurat do Niemiec. Ale trzeba mu oddać – jest najlepszy w historii. Zasłużył sobie na to miano. Było paru dobrych piłkarzy w Polsce, ale żaden nie może się z nim równać, nawet Boniek.
– Ale przecież Lewandowski nic jeszcze nie osiągnął z reprezentacją!
– Klasy się nie da przeliczyć na medale.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (971 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.