| Koszykówka / Rozgrywki ligowe
Mimo że Anwil Włocławek zakończył sezon zasadniczy PLK w roli lidera, to w pierwszej rundzie play-off odpadł z Energą Czarnymi Słupsk. Zespół rozczarował w najważniejszym momencie, ale Kamil Łączyński ma za sobą indywidualnie najlepszy sezon w karierze. 28-letni rozgrywający nie ukrywa, że ma nadzieję na powołanie do reprezentacji Polski, którą w tym roku czekają mistrzostwa Europy. – Nie będę stawiał warunków, ale nie zaakceptuję roli człowieka, który będzie tylko stał z boku, klaskał i wspierał kolegów – powiedział w rozmowie ze SPORT.TVP.PL.
Adrian Koliński, SPORT.TVP.PL: – Zostaniesz w Anwilu na przyszły sezon?
Kamil Łączyński: – Nie mam pojęcia. Prowadziłem rozmowy z zarządem, ale zanim odpadliśmy w ćwierćfinale. Skończył mi się kontrakt i czekam na ruch ze strony klubu.
– Po ostatnim meczu z Czarnymi była analiza?
– Tu nie ma za bardzo czego analizować. Każdy wie, co się stało. Czasu już nie cofnie. Dzisiaj wiemy, że popełniliśmy bardzo dużo błędów, szczególnie taktycznych. Ale na tę chwilę ja tu tylko sprzątam, więc muszę się dostosować.
– Trener Igor Milicić ma twardą rękę?
– Płynie w nim jugosłowiańska krew. Ma typowo bałkański charakter, nie odpuszcza. Wiele razy dawał w kość na treningach, mimo że byliśmy "zajechani". Taką ma pracę. Pomimo tego, że zna się z nami z boiska (Łączyński grał z Miliciciem w AZS Koszalin – przyp. red.), to nie może odpuszczać. Taka jest rola trenera – ustanowić tę granicę między zawodnikiem a szkoleniowcem, pomimo wcześniejszej znajomości.
– Pod względem statystyk był to twój najlepszy sezon w karierze w PLK. Też go tak odbierasz?
– Tak. Rozmawiałem przed sezonem z Igorem, powiedział, że ma do mnie zaufanie i będzie na mnie stawiał. Zeszły sezon miał być dla nas przetarciem, żeby zobaczyć jak funkcjonujemy jako szef i pracownik. Widział, że dobrze odnajduję się w jego systemie, choć nie ustrzegłem się błędów w ataku i w obronie, nawet w ostatnim meczu. Czyli po dwóch latach wspólnej pracy, mimo że znałem wszystkie jego zasady na wylot, i tak dochodziło do jakichś nieporozumień. Jednak dzięki zaufaniu ze strony całego sztabu szkoleniowego, który mocno pracował ze mną latem, moja pewność siebie rosła. Z meczu na mecz, kiedy piłka długo była w moich rękach i stanowiłem o obliczu zespołu, łatwiej mi było wykręcać te cyferki. Oczywiście liczby nie zawsze są najważniejsze. Co z tego, że sezon indywidualnie miałem... niegłupi? Nie oszukujmy się, do ideału było daleko, bo nie przekroczyłem pięćdziesięciu procent z gry, co dla zawodnika obwodowego nie jest powodem do dumy. Zdaję sobie sprawę, że kibice będą mówili, że Łączka w najważniejszym momencie się nie sprawdził. Też mnie to boli, że w play-offach nie udało się poprowadzić drużyny do finału.
Te same osoby, które nas chwaliły przez kilka miesięcy, teraz mówią, że Łączka nie doprowadzi nas do medalu.
– Czytasz Brzytwę (forum kibiców Anwilu – przyp. red.)?
– Nie.
– Fani, którzy się tam udzielają są podzieleni na twoich zwolenników i przeciwników. Ci drudzy uważają, że drużyna z Łączyńskim na rozegraniu nie zdobędzie medalu.
– A co by się stało, jak Kamil Łączyński byłby na rozegraniu, a wokół siebie miałby dziesięciu koszykarzy pokroju LeBrona Jamesa? Oni robią całą grę, zdobywają mistrzostwo Polski, w składzie którego jest też Łączyński. Wtedy byłbym już dobrym rozgrywającym? To nie jest gra uzależniona od jednego zawodnika. Chavaughn Lewis grał w serii z Anwilem dużo lepiej niż w sezonie zasadniczym, ale nie wprowadziłby Czarnych do półfinału, gdyby Mantas Cesnauskis, Grzesiu Surmacz i David Kravish nie rozciągali gry i nie robili mu miejsca. Zresztą jest też inny przykład – Krzysiu Szubarga. Zdobywał po 30-40 punktów, miał po osiem asyst, ale nie był otoczony klasowymi zawodnikami i Asseco zakończyło sezon na dalekim miejscu. Oczywiście można powiedzieć, że ja byłem w drużynie, w której zawodnicy mieli odpowiednią jakość, ale nasza forma i skuteczność zawiodła w najważniejszym momencie. Nikt się nie spodziewał, że Josip Sobin będzie tak pudłował spod kosza. Broń Boże nie mam do niego pretensji. Przez cały sezon trafiał z niewiarygodnych pozycji. To jest gracz, którego dawno nie widziałem w polskiej lidze. Gość, który nie skacze wysoko, rzucał prawą i lewą ręką, świetnie radził sobie w obronie i w ataku na desce, a w serii z Czarnymi jakby go nie było… I co, mamy powiedzieć, że jest słabym koszykarzem? Na to, co osiąga drużyna trzeba patrzeć przez pryzmat wszystkich zawodników. Śmieszą mnie opinie, że z polskim rozgrywającym oprócz Koszarka nie zdobędzie się medalu. Jakby jakiś rozgrywający z drugiej ligi był otoczony najlepszymi zawodnikami w kraju, tak jak Łukasz, miał obok siebie Dragicevicia, Hosleya, Aarona Cela, czy innego wybitnego gracza, to kto wie czy nie poprowadziłby ich do mistrzostwa. Trudno mi jednak dyskutować ze słowem kibica.
– Mimo głosów krytyki, chciałbyś zostać w Anwilu?
– Tak. Jesteśmy po środku miedzy Gdańskiem a Warszawą, czyli miastami rodzinnymi mojej partnerki i moim, więc komunikacyjnie jest korzystnie dla naszych rodziców. Klub jest dobrze zorganizowany, niczego nam nie brakuje. Jestem tu od dwóch lat i nigdy nie było problemów ze sprzętem, jedzeniem, zakwaterowaniem w hotelach. Mało jest klubów w PLK na takim poziomie. Są wprawdzie opóźnienia w płatnościach, ale to się zdarza wszędzie i myślę, że nie da się tego uniknąć. Bardzo fajnie żyje mi się we Włocławku, mimo tego, że to trudne miasto do grania w koszykówkę, co widać teraz po porażce. Te same osoby, które nas chwaliły przez kilka miesięcy, teraz mówią, że Łączka nie doprowadzi nas do medalu. A co by było, gdyby dwie trójki – moje i Nemanji –z otwartych pozycji wpadły w piątym meczu? Weszlibyśmy do półfinału i inaczej byśmy rozmawiali.
– Jeśli zostaniesz, to w roli kapitana? W tym sezonie formalnie był nim Fiodor Dmitriew, ale mentalnym liderem drużyny byłeś ty. Oglądając kulisy meczów widać, że najwięcej mówisz w szatni, mobilizujesz kolegów, itd.
– Ludzie różnie mogą to odbierać. Słyszałem opinię, że robię to pod publiczkę, ale to nieprawda. Taki po prostu jestem. Gdy miałem 17 lat i grałem z Przemysławem Frasunkiewiczem, Hubertem Radke, Mariuszem Bacikiem, czyli zawodnikami, do których mogłem zwracać się per pan, to już wtedy dużo mówiłem w szatni i dużo tym zyskiwałem. Wiadomo, że nie krzyczałem na nich, ale mobilizowałem, podpowiadałem, klepałem po plecach. To, że masz opaskę na ręku, czy literkę "C" na koszulce, nic nie znaczy. Ważne jaki masz charakter. U nas na kapitana głosowali wszyscy koszykarze i sztab szkoleniowy i Fiedia dostał trzy czwarte głosów, jako najbardziej doświadczony zawodnik. Żeby jednak być liderem i trzymać drużynę w dobrych i złych momentach, to trzeba mieć odpowiedni charakter. Na pewno nie każdemu się to podoba i nie do każdego trafia, że zabieram głos przed meczami. Ale ja mam wewnętrzny spokój, jak przypomnę chłopakom o najważniejszych rzeczach. Czy zostanę w Anwilu, czy będę grał w innym klubie, czy będzie ten sam, czy inny sztab szkoleniowy, to i tak będę robił to samo. Koszykówka to całe moje życie pozarodzinne. Nie rozumiem zawodników, którzy traktują to tylko jako swoją pracę, a po wyjściu z hali zapominają, że są koszykarzami. Szanuję to, co robią, ale nie rozumiem, bo ja do tego inaczej podchodzę.
– Jeśli nie dogadasz się z Anwilem, to zostaniesz w Polsce, czy wyjedziesz za granicę?
– Nie wykluczam wyjazdu, ale mam świadomość, że jestem "no name’em" za granicą. Nikt już nie pamięta, że byłem utalentowanym zawodnikiem w reprezentacjach młodzieżowych. Ale jak nie uda się znaleźć klubu w Polsce, chciałbym spróbować sił w innej lidze, zobaczyć inną kulturę, inne podejście do mnie jako zawodnika zagranicznego. Oczekiwania byłyby na pewno większe. Jestem ciekawy jak bym poradził sobie z presją, jakby poradziła sobie z tym moja rodzina. Zdaję sobie sprawę, że pewnie nie byłbym kluczową postacią, ale jestem zawodnikiem przedkładającym dobro zespołu nad swoje.
– Wiadomo, że jesteś legionistą. Możliwe, że zagrasz w Legii już w przyszłym sezonie?
– Za wcześnie, by spekulować. Widziałem, że kibiców zaczęło to interesować, ale nic dziwnego. Wiadomo, że Legię mam w sercu. Jestem warszawiakiem, ojciec był legionistą, dlatego zawsze kibicowałem temu klubowi i nie mówię "nie". Ale nie czekam tylko na telefon z Legii i nie zgodzę się na każde warunki. Na razie to są tylko spekulacje kibiców i na tym pozostańmy.
Najlepsi rozgrywający w Polsce? Koszarek, Szubarga i ja.
– Miałem wrażenie, że największą pewność siebie w tym sezonie zyskałeś, gdy odszedł Robert Skibniewski. Przez jakiś czas – zanim do Anwilu dołączył James Washington – byłeś jedynym rozgrywającym, grałeś bardzo dużo i wiedziałeś jak wiele od ciebie zależy.
– Co prawda Nemanja Jaramaz pomagał na parę minut w rozegraniu, ale to fakt, że dostawałem bardzo dużo minut i choć wiedziałem, że klub szuka gracza na pozycję numer jeden, to skorzystałem z tego przejściowego okresu. Później utrzymałem formę.
– Powstało wiele artykułów pt. "dlaczego Anwil przegrał z Czarnymi?" Pisano, że nie zatrzymaliście Lewisa, że zabrakło Michała Chylińskiego, itd. A co zawiodło twoim zdaniem?
– Na pewno Michał by się przydał. Nie chodzi o to, że zdobyłby nie wiadomo ile punktów, ale pomógłby w rotacji. Poza tym dałby dużo w defensywie, bo to nasz najlepszy obwodowy obrońca. Jego warunki fizyczne pomogłyby w kryciu Lewia, a najważniejsze, że Michał to niezwykle doświadczony zawodnik. Przecież to multimedalista mistrzostw Polski, grał za granicą, w reprezentacji, więc dałby nam dużo, także poza boiskiem. Zabrakło trochę tego doświadczenia. Ta grupa składała się z ambitnych ludzi, dobrych koszykarzy, ale z niewielkim doświadczeniem. Poza Dmitriewem, Leończykiem czy Jaramezem, którzy mają pojedyncze medale, nie tak jak Michał, żaden z nas nie grał o wielkie stawki. Możemy teraz powiedzieć, że mogliśmy inaczej kryć przy akcjach dwójkowych Lewisa z Kravishem, ale co to zmieni? Tak naprawdę ta obrona nie była taka zła. W ostatnim meczu Lewis zdobył 23, a cała drużyna 67 punktów. Jedną trzecią zdobył więc jeden zawodnik. Czyli w najważniejszym meczu wykluczyliśmy pozostałych. Zatrzymanie przeciwnika poniżej 70 punktów to super sprawa. Problem leży więc w ataku, który nie funkcjonował praktycznie przez całą tę serię. Też możemy gdybać, że mogliśmy zrobić inne zagrywki, ktoś inny mógł podejmować kluczowe decyzje, itd. Na tamtą chwilę wydawało mi się, że decyzje, które podejmujemy są dobre i przemyślane. Graliśmy na graczy, którzy przez cały sezon przynosili nam punkty, ale w decydującym momencie było inaczej. Ja też mogę się uderzyć w pierś, bo w najważniejszym meczu skuteczność zawiodła.
– Kto jest najlepszym polskim rozgrywającym?
– Najlepszym?
– OK. Wymień trzech najlepszych.
– Na tę chwilę nadal Koszarek, Szubi po powrocie do formy i ja. Jest jeszcze Robert Skibniewski, który końcówkę sezonu w Szczecinie miał rewelacyjną. Grał na wysokiej skuteczności, zdobywał mnóstwo punktów i był ważną postacią zespołu. Nie pamiętam takiej gry Roberta. Grzesiu Grochowski z Kutna zrobił niewiarygodny postęp. Niektórzy wciąż mówią, że ma słabe warunki fizyczne i nie nadaje się na ekstraklasę, ale jego wizja gry i przegląd parkietu robią wrażenie.
– Twój tata, Jacek często udzielał się na Twitterze na twój temat. Na początku sezonu był powściągliwy w opiniach, ale im lepiej graliście, tym bardziej pompował balonik. Rozmawiasz z ojcem o tym, co pisze na portalach społecznościowych?
– Tak, ale nie kontroluję tego. Poza tym ma do tego pełne prawo. Nie postrzegam tego, że wypowiada się jako mój tata, tylko jako były zawodnik, komentator, ekspert. Człowiek, który zna się lepiej na koszykówce niż 80 procent ludzi obserwujących go na Twitterze. Każdy ma prawo wydać opinię, a wiadomo, że koszula zawsze jest bliższa ciału, więc jego serce jest blisko mnie. I uwierz, że w rozmowach ze mną nie jest taki jak na Twittrze. Ciągle szuka czegoś, co mogę poprawić. Nie jest tak, że dzwoni do mnie i mówi: "ta trójka w decydującym momencie, to była rewelacja. WOW". Wygląda to raczej tak: "miałeś dobre podanie, ale dlaczego nie zostawiasz ręki po rzucie? Dlaczego nie przyspieszasz w ataku? Dlaczego spowalniasz grę?". Wiem jednak, że cieszył się, że wykorzystałem daną mi szansę. Zawsze miał pretensje, że tych szans nie dostaję. Wiedział, że jak będę miał zaufanie ze strony trenera, to poprowadzę drużynę do sukcesu. A za taki trzeba uznać fakt, że przez siedem miesięcy byliśmy czołową ekipą, a sezon zasadniczy bezdyskusyjnie zakończyliśmy na pierwszym miejscu. Ten walkower Stelmetu nie miał już znaczenia, bo mieliśmy mniej porażek.
– W tym roku EuroBasket. Kontaktował się z tobą Mike Taylor (selekcjoner reprezentacji Polski – przyp. red.) ?
– Nie.
– Ale masz nadzieję na powołanie?
– Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie mam nadziei. Myślę, że nie ma Polaka w PLK, który nie marzy o grze w reprezentacji i wyjeździe na wielką imprezę. Bardzo bym chciał, ale nie będę się tam wpychał na siłę. Nie będę dzwonił do trenera, prosił się i stawiał warunków. Pokazałem, że przez cały sezon mogę grać na równym poziomie, który wystarczał do tego, żeby mój zespół był w czołówce. Dlatego wiem, że stać mnie też na to, żeby spełnić swoją rolę w reprezentacji. Nie jestem zachłanny i nie oczekuję, że skoro poprowadziłem Anwil do zwycięstwa w sezonie zasadniczym, to teraz chcę 20 minut w kadrze. Wiem jednak, że zapracowałem sobie na to, żeby grać i zapracowałbym też na to, gdybym pojechał na zgrupowanie. Dałbym z siebie wszystko, jednak nie zaakceptuję roli człowieka, który będzie tylko stał z boku, klaskał i wspierał kolegów. Ogólnie nie mam z tym problemu, bo lubię żyć wokół boiska i wspierać zespół wszystkimi sposobami, tylko, że mam już 28 lat i muszę dbać o swoje zdrowie. Jeśli mam jechać tylko po to, żeby zasuwać na obozach i treningach, a mecze oglądał z boku, to na coś takiego się nie piszę.
– Wrócę znów do Łączyńskiego seniora. Tata napisał, że wolałby, żebyś skupił się na grze w klubie, chociaż wie, że ty masz inne zdanie na ten temat.
– To jest pewien dylemat. Z jednej strony masz reprezentację i wielki turniej, a z drugiej dbanie o zdrowie i zaoszczędzenie kilku miesięcy treningów. Zaraz po mistrzostwach Europy zaczyna się przygotowanie do sezonu. Z jednej strony spełnianie marzeń, a z drugiej zdrowy rozsądek i fakt, że pieniądze zarabiam jednak w klubie. Trzeba to wypośrodkować. Nie będę jednak ukrywał, że chcę jechać na mistrzostwa Europy.
Chcę jechać na EuroBasket, ale nie po to, by oglądać mecze z boku.
– Gdyby nie problemy z kolanem i kontuzje, grałbyś na dużo wyższym poziomie?
– Zdecydowanie. W ciągu trzech lat miałem dwie operacje kolana – pierwszą w 2007, a drugą w 2010 roku. Nie miałem tyle szczęścia, żeby ominęły mnie poważne urazy, gdy byłem w najważniejszym wieku dla sportowca, w momencie kiedy byłem uznawany za talent i nadzieję polskiej koszykówki. Na kontuzje nigdy nie ma dobrego momentu, ale jak się ma już uznaną markę, to łatwiej wrócić po długiej przerwie. Zawsze podaję przykład Ricky’ego Rubio. Ktoś powie, że to jest gość na zupełnie innym poziomie niż ja. A kiedy graliśmy przeciwko sobie w kadetach, to byłem uznawany za lepszego zawodnika. Tylko, że Rubio do momentu wyjazdu do NBA nie miał praktycznie żadnej kontuzji. Dopiero gdy wyjechał za Ocean zerwał więzadła. Natomiast mnie ta sama kontuzja spotkała w wieku 17 lat, po pierwszym sezonie w ekstraklasie w Polonii Warszawa. Miałem wtedy mnóstwo ofert, także z zagranicy, ale moja kariera się zatrzymała. Czasami zamykam oczy przed snem i myślę gdzie mógłbym być, gdyby nie ten uraz. Teraz możemy o tym rozmawiać w sferze niespełnionych marzeń.
– Pamiętam jak po mistrzostwach do lat 16 dostałem zaproszenie na camp Adidasa do Berlina. Trenerzy byli mną zachwyceni, zostałem wybrany do drużyny gwiazd tego wyjazdu, na którym było 140 zawodników z całej Europy i kilku z Afryki. Mimo tego powtarzano, że moje warunki fizyczne mogą przeszkodzić w zrobieniu wielkiej kariery. Pewnych rzeczy nie przeskoczę, nie włożę cegły do buta, żeby dodać sobie centymetrów.
– Będziesz oglądał półfinały i finał PLK, czy na razie chcesz się odciąć od koszykówki?
– Na pewno jakieś mecze obejrzę, ale nie będę na nie specjalnie czekał. Mam do nadrobienia osiem miesięcy poza domem. Wolę iść z dziećmi na dwugodzinny spacer, niż ślęczeć przed telewizorem. Zresztą oglądając półfinał miałbym ogromny niedosyt. W czwartek rano (kiedy rozegrano pierwszy mecz Polskiego Cukru z Czarnymi) córka zapytała: "tato, a dzisiaj nie miałeś grać meczu?". Akurat tak mieszkamy, że z okna widać Halę Mistrzów. Spojrzałem w tamtą stronę i zrobiło się bardzo smutno. Musieliśmy dziecku wyjaśnić, dlaczego tata już nie zagra. Dlatego półfinały sobie chyba raczej odpuszczę*…
– A propos dzieci - jak pięć miesięcy temu urodził ci się syn, nie wpłynęło to negatywnie na twoją formę, a przecież musiałeś poświęcać mu dużo czasu. Nieprzespane noce, itd.
– Wręcz przeciwnie, wpłynęło na mnie pozytywnie! W momencie narodzin miałem chyba najlepszy okres w karierze. Rzucałem najwięcej punktów i rozgrywałem najlepsze mecze. Głowa jest wtedy zupełnie gdzie indziej, nie masz czasu myśleć o pewnych sprawach, jesteś tak podekscytowany, że cię niesie. Ale nie jestem odosobnionym przypadkiem. Pamiętam Przemka Zamojskiego, któremu urodziło się czwarte dziecko, a on w eliminacjach EuroBasketu grał najlepszą koszykówkę w życiu.
Rozmawiał Adrian Koliński
Follow @AdrianKoliski
* rozmowa przeprowadzona 18 maja 2017
***
Kamil Łączyński – polski koszykarz urodzony 17 kwietnia 1989 w Warszawie. Wychowanek stołecznej Polonii. W pierwszym sezonie w PLK w 2007 roku został uznany najlepszym młodym zawodnikiem ligi. Rozwój jego kariery zatrzymała kontuzja – zerwane więzadło w kolanie. Przez nią przez trzy lata grał niewiele. W 2011 roku przeszedł do AZS Koszalin, gdzie – jak sam podkreśla – dojrzał jako człowiek. Później reprezentował barwy KKK MOSiR Krosno, Rosy Radom, Polfarmeksu Kutno, a przez dwa ostatnie sezony Anwilu Włocławek.
85 - 67
WKS Śląsk Wrocław
104 - 109
Trefl Sopot
85 - 92
MKS Dąbrowa Górnicza
73 - 70
King Szczecin
84 - 92
Anwil Włocławek
97 - 82
Enea Abramczyk Astoria Bydgoszcz
73 - 102
Tasomix Rosiek Stal Ostrów Wielkopolski
81 - 104
Energa Icon Sea Czarni Słupsk
84 - 86
Polski Cukier Start Lublin
58 - 62
Anwil Włocławek