Jako rozgrywający był perfekcjonistą i doszedł do doskonałości. Dlatego dziś niektórzy widzieliby go w sztabie trenerskim nowej kadry siatkarzy, która będzie się przygotowywać do igrzysk olimpijskich w Tokio. Jednak Paweł Zagumny wcale nie garnie się do objęcia tak odpowiedzialnej funkcji. – Na razie skupiam się na pracy w ONICO – powiedział w rozmowie ze SPORT.TVP.PL.
SPORT.TVP.PL, Rafał Bała: – Z boiska trafił pan na dyrektorski stołek. Jest pan dyrektorem sportowym w klubie siatkarskiej PlusLigi, ONICO Warszawa. Udaje się zrealizować ambitne cele?
Paweł Zagumny: – Nowa rola, nowe wyzwania. Przed nami ciężki sezon. Drużyna stworzona jest od podstaw, jest w niej dużo zmian i zobaczymy, co z tego wyjdzie.
– Czy to projekt długofalowy?
– Po zapewnieniach sponsora, czyli firmy ONICO, możemy mieć nadzieję, że to projekt na lata. Mam nadzieję, że postępy będą widoczne z roku na rok.
– Dyrektor sportowy to ważna postać w każdej ligowej ekipie. Czym dokładnie się pan zajmuje?
– Mam bardzo dużo pracy, właściwie już od lutego-marca oglądałem zawodników, których chcieliśmy ściągnąć do drużyny. Były długie rozmowy z trenerem, o tym, w którą stronę mamy iść. Udało się skompletować ciekawy skład i liczymy na to, że w listopadzie-grudniu pokażemy pełnię umiejętności.
– Trenerem ONICO jest Stephane Antiga, były selekcjoner reprezentacji Polski, u którego grał pan i zdobywał mistrzostwo świata. Teraz w klubie to teoretycznie on jest pańskim podwładnym...
– Nasze stosunki są partnerskie, wspólnie wybieraliśmy tę drużynę, niczego nie robiliśmy wbrew sobie. Obaj jedziemy na tym samym wózku.
– 18 października obchodził pan 40-ste urodziny, już nie jako siatkarz, ale dyrektor sportowy. Nie udało się dotrwać na boisku do tego dnia.
– Jakieś 20 lat temu postanowiłem, że będę grał do 35. roku życia. Kiedy osiągnąłem ten wiek i czułem się dobrze, grałem dalej. Ale ostatni sezon był dość pechowy, doznałem dwóch kontuzji. Męczyłem się na boisku, nie mogłem już zawiązać butów. Postanowiłem więc zejść z parkietu w miarę zdrowy, aby móc później – z synem czy córką – pograć w siatkówkę, albo w tenisa.
– Dawid Murek jako 40-latek gra jeszcze w Espadonie Szczecin, pan skończył tuż przed 40-stką. To świadczy o tym, że byliście dobrze wyszkoleni i przygotowani fizycznie.
– Dawid zawsze był doskonałym technikiem. Mimo że teraz skacze już na pewno niżej niż kiedyś, wciąż radzi sobie na siatce dzięki tej technice. Jeśli nadal sprawia mu to frajdę, to czemu ma kończyć? Przecież niektórzy zawodnicy z innych lig mówili "stop" jako 43-44-latkowie. Dawidowi życzę jak najlepiej, ale ja wybrałem inną drogę. Cieszę się, że mogłem zostać w Warszawie. Postaram się wykorzystać swoją szansę jako dyrektor sportowy.
–
Podobno życie zaczyna się po 40-stce. Pan czuje się dobrze w nowej roli? Nie brakuje panu gry w siatkówkę, codziennych treningów, wyjazdów, adrenaliny związanej z meczami?
– Nie. Ja już swoje zagrałem. Na boisku spędziłam dwadzieścia kilka lat, swoją liczbę razy odbiłem i wyskoczyłem do góry. Nie patrzę na kolegów z łezką w oku. Na początku przygotowań do sezonu, kiedy mieliśmy braki kadrowe w ONICO wychodziłem na treningi i pomagałem chłopakom. Teraz już odpuściłem. Dziś z aktywności wybieram tylko fitness.
– Najpiękniejsze momenty w pańskiej sportowej karierze, to...
– Było ich bardzo wiele. Kiedyś podsumowałem już swoją karierę, mówiąc, że było tam wszystko, może z lekkim wskazaniem na plus.
– Kilka razy stawał pan na podium najważniejszych imprez rangi mistrzostw świata czy Europy. To było maksimum możliwości ówczesnej reprezentacji Polski?
– Na taki wynik złożyło się wiele czynników. Dobór zawodników, trenerów, trochę szczęścia albo nieszczęścia w danych momentach. Jestem zadowolony z tych medali, które zdobyliśmy. Brakuje krążka z igrzysk, to fakt. Ale zdobycie medalu olimpijskiego nie jest proste. Zatrzymywaliśmy się na ćwierćfinałach. Najbliżej byliśmy w 2008 roku w Pekinie. W Londynie nie mieliśmy szans z Rosją. Tam przegraliśmy turniej na innym etapie. Nie mieliśmy szczęścia w igrzyskach. Drabinka, forma itd., nie udawało się wstrzelić w odpowiedni moment.
– Pańska kariera trwała długo, być może również dlatego, że – zdaniem niektórych – obijał się pan na treningach. Ile w tym prawdy?
– Ciężko powiedzieć czy było to obijanie się, czy po prostu kres moich możliwości. Nigdy nie byłem wielkim atletą, nie mogłem robić tego, co inni. Wcześniej trenerzy wrzucali wszystkich do jednego worka i być może wtedy przylgnęła do mnie ta łatka. A przecież nie mogłem zrobić tylu pompek, czy wyskoków co Paweł Papke, który mógłby spokojnie skakać ze mną na plecach! Zaczęli to rozumieć dopiero trenerzy z zagranicy, którzy wgłębiali się w moją anatomię i z nimi osiągałem sukcesy.
Na boisku spędziłem dwadzieścia kilka lat, swoją liczbę razy odbiłem i wyskoczyłem do góry. Dziś z aktywności wybieram tylko fitness.
– Słynna była pańska zagrywka. Wiele osób się z niej śmiało, jednak okazywało się, że skuteczność takiego serwisu jest wysoka.
– Miałem taką, a nie inna zagrywkę. Gdybym serwował z wyskoku, może grałbym pięć lat krócej. Nigdy nie byłem w tym elemencie potentatem. Na taki techniczny serwis było mnie stać.
– Najważniejsze w pańskim warsztacie było oczywiście rozegranie. Zachwycało się nim wielu najlepszych trenerów na świecie. Od początku sam pan dużo w tej kwestii zrobił, czy ktoś panu szczególnie pomógł?
– W większości chyba byłem zostawiony sam sobie. Od najmłodszych lat starałem się podpatrywać najlepszych rozgrywających świata. Musiałem różnymi sposobami zdobywać taśmy wideo z ich nagraniami, bo przecież Polska nie miała wtedy styczności z czołowymi zespołami. Szczególnie imponowali mi Włoch Paolo Tofoli i Holender Peter Blange, którzy właściwie między sobą rozgrywali w latach 90-tych XX wieku wszystkie finały. Jeśli chodzi o trenerów, to raczej zwracali uwagę po błędach, a nie narzucali mi taktyki. Od przyjścia Raula Lozano do reprezentacji zmieniła się współpraca na linii trener-rozgrywający. Z nim analizowaliśmy przeciwników, pod kogo grać i którą stroną boiska. To była profesjonalna pomoc.
– Dziś obserwuje pan reprezentację Polski z innej perspektywy. Władze PZPS oficjalnie zakomunikowały, że szukają polskiego trenera.
– To jeszcze nie jest przesądzone. Wiem, że w PZPS-ie trwa burza mózgów. Mam nadzieję, że – ktokolwiek będzie selekcjonerem – drużyna wskoczy na wyższy poziom. Presja powinna być nieco mniejsza. Chciałbym, żebyśmy krok po kroku wrócili do walki z najlepszymi. Nie można od razu wrzucać na barki zawodników takiego obciążenia, że muszą zdobyć medal. Oczywiście, nasza kadra startuje z innego pułapu niż 20 lat temu, kiedy ja zaczynałem. Chociaż tam też oczekiwano od nas spektakularnych zwycięstw, mimo że niemal w komplecie przyszliśmy z juniorskiej drużyny. Nie mieliśmy wystarczającego wsparcia w doświadczonych kolegach, zostaliśmy rzuceni na głęboką wodę i utonęliśmy. Obecni juniorzy powinni mieć trochę łatwiej. Są przecież w kadrze zawodnicy, którzy wiedzą, jak się zdobywa medale mistrzostw świata, Ligi Światowej i mistrzostw Europy. Z takiej mieszanki znów powinniśmy mieć pociechę.
– Ilu z tych mistrzów świata juniorów widziałby pan w turniejowej czternastce już w sezonie 2018?
– Gdybym miał zostać trenerem reprezentacji, to bym się nad tym zastanawiał, ale nie muszę tego robić. Mamy przed sobą całą ligę, wszyscy startują z zerowym kontem i muszą walczyć o miejsce w kadrze. Selekcjoner będzie miał kilka miesięcy, żeby zebrać skład, który powinien się zaprezentować solidnie w mistrzostwach świata, choć oczywiście docelową impreza będą igrzyska w Tokio.
– Do których zostało niewiele więcej niż 2,5 roku. To wystarczająco czasu, by walczyć w Japonii o medal?
– Żeby stanąć na podium olimpijskim trzeba mieć ograną drużynę. A te trzy pozostałe do Tokio sezony powinny w zupełności wystarczyć na takie ogranie. Pytanie tylko, czy będziemy mieli potencjał na zdobycie medalu.
– Uważa pan, że warto namawiać np. Michała Kubiaka czy Bartosza Kurka na pozostanie w reprezentacji?
– Nie chcę mówić o personaliach. Każdy sam czuje, czy chce albo może grać w kadrze. Sam występowałem w biało-czerwonych barwach dość długo, pod koniec kariery opuściłem kilka sezonów, z różnych względów. Być może ktoś z obecnych kadrowiczów też odpuści rok lub dwa. Myślę jednak, że na igrzyska w Tokio wszyscy będą zmotywowani i w formie.
– Jak pan traktuje wypowiedzi dotyczące pańskiej obecności w przyszłym sztabie reprezentacji Polski? Kiedyś wspominał pan, że nie widzi się w roli trenera.
– I podtrzymuję to stanowisko. W każdym razie w najbliższych latach nie ma o tym mowy. Po prostu nie jestem na to gotowy. Mam umowę w ONICO Warszawa, zobowiązałem się tworzyć czasochłonny projekt, który wymaga stuprocentowego poświęcenia. Przecież w czasie, gdy zaczynają się zgrupowania kadry, dyrektor sportowy klubu pracuje bardzo intensywnie nad kompletowaniem składu na kolejny sezon, nad dopinaniem budżetu. Łączyć funkcji dyrektora w klubie i trenera reprezentacji na pewno nie można. Musiałbym z czegoś zrezygnować. Ale kto wie, może za 8-10 lat, jeśli w międzyczasie przygotuję się do trenerki… Muszę jednak najpierw nabrać dystansu. Przecież dopiero pół roku temu zakończyłem karierę zawodniczą.
Nie można łączyć funkcji dyrektora w klubie i trenera w reprezentacji.
– Jak według pana powinno wyglądać to przygotowanie do pracy trenerskiej na najwyższym poziomie?
– Etyka w tym zawodzie podpowiada mi drogę z takimi przystankami: asystent trenera klubowego, trener w lidze i po kilku latach ewentualnie selekcjoner. Do tego jeszcze w początkowej fazie trochę pracy z młodzieżą i ciągłe udoskonalanie warsztatu. Kursy, szkoła trenerska. Na pewno poświęciłbym rok na jeżdżeniu po różnych ligach, spotykaniu najlepszych trenerów i zdobyciu wiedzy praktycznej. Bardzo ważna jest też psychologia, z którą trzeba się zaznajomić. Każdy trener przede wszystkim powinien być dobrym psychologiem, reszta wyjdzie w praniu.
– Prezes PZPS, Jacek Kasprzyk chciałby postawić na pana, bo – jak twierdzi – widzi pan na boisku i poza nim "to, czego zwykły śmiertelnik nie dostrzega".
– Miło mi słyszeć takie słowa, aczkolwiek to dotyczy jakiegoś fragmentu rzeczywistości. Czasami taka analiza odbywa się już po fakcie i rada może już nie pomóc. To tak, jakby ktoś siedział w bolidzie Formuły 1 obok Felipe Massy i mówił mu, gdzie ma skręcić. Przecież zawsze będzie kilkusekundowe opóźnienie, które spowoduje, że w pewnym momencie obaj wylądują na bandzie. Nie można włożyć rozgrywającemu słuchawki do ucha i mówić, gdzie ma grać. To są rzeczy intuicyjne. Można je powoli przekazywać młodzieży, ale nie zawsze wszyscy to wykorzystają.
– A zatem Paweł Zagumny nie będzie na razie trenerem reprezentacji Polski. Ale może koordynatorem lub głosem doradczym? Mógłby pan na przykład przyjeżdżać na zgrupowania i pracować z rozgrywającymi.
– Wyznacznikiem dla wszelkich tego typu pomysłów jest moje obecne zajęcie. Na razie pracuję w ONICO. Latem pomagam w trenowaniu drużyny, bo wiadomo, że Stephane Antiga jest selekcjonerem reprezentacji Kanady. Przecież się nie rozdwoję. A w tej sytuacji musiałbym się chyba nawet roztroić. Myślę, że póki będę pracował w Warszawie, moja przygoda z reprezentacją się nie zacznie.
– To może pańscy koledzy, młodzi polscy trenerzy są już gotowi do pracy z kadrą? Gruszka, Bednaruk, Prygiel, Panas, Stelmach, Kowal. Nazwisk jest sporo, choć oni przecież jeszcze wielkich sukcesów z klubami nie osiągali.
– Prezesi nie darzą ich wielkim zaufaniem. Żaden z nich nie prowadził bardzo mocnej drużyny, oprócz Andrzeja Kowala, który pracował w Resovii. Myślę, że trochę czasu musi upłynąć, zanim pokażą, że są mocni. Wtedy będzie można postawić na takiego trenera w reprezentacji. Ciężko mi oceniać, bo część z nich to moi koledzy z boiska. Na przykład Piotrek Gruszka nigdy mnie nie trenował, więc nie mogę mówić o jego warsztacie. Co innego obserwować go z boku, a co innego być jego podopiecznym. Wybór trenera kadry będzie teraz bardzo trudny.
– Czy po zakończeniu kariery zawodniczej spełnił pan jakieś marzenie, którego z różnych powodów nie udawało się spełnić dotychczas? Może jakieś ekstremalne narty, albo skok ze spadochronem, czy egzotyczny wyjazd na rodzinne wakacje?
– Wbrew pozorom, mam mniej czasu niż wtedy, gdy byłem zawodnikiem. Na razie to tempo jest szalone. Trening, biuro, spotkania. Żona powoli ma tego dość i chyba tęskni za czasami, gdy grałem. Miałem dokładnie wytyczony plan treningów, a poza nimi byłem w miarę dostępny. Teraz tego czasu jest bardzo mało. Ale mam nadzieję, że wszystko uda się zorganizować. A co do wakacji, od kilku sezonów było już pod tym względem spokojniej, bo tylko sporadycznie bywałem na zgrupowaniach kadry. Nie ma więc żadnych wakacyjnych zaległości!
Rozmawiał Rafał Bała
Redakcja Sportowa Polskiego Radia
Następne