Od lat szkoli bramkarzy i trenerów w Polsce i za granicą. Współpracuje z klubami Lotto Ekstraklasy, ale jej nie ogląda, bo "szkoda mu czasu". W Afryce i Azji uczy młodych piłkarzy nowoczesnej piłki i pomaga im wybić się do lepszego życia. Prowadzi fundację charytatywną, a "na dokładkę" właśnie poprowadził reprezentację Polski w Amp Futbolu do brązowego medalu mistrzostw Europy. Poznajcie Marka Dragosza, trenera, dla którego piłka jest misją.
Radosław Przybysz, SPORT.TVP.PL: – Gratuluję. Miał być medal i jest medal.
Marek Dragosz: – Jasne, od samego początku mówiłem, że stać nas na medal, pytanie tylko jakiego kruszcu. Pewnie, świetnie byłoby być w finale, wygrać złoto, ale i tak brąz uważam za duży sukces.
– Turcja była poza zasięgiem?
– Kurczę… I chce mi się o tym gadać i nie. Ale ok, założyłem sobie, że będę o tym mówił głośno. Na meczu finałowym w Stambule było 46 tysięcy ludzi. A poza stadionem kolejne 20 tysięcy, dla których zabrakło miejsc. Coś niesamowitego, wszyscy się zachwycają. Ale co mi najbardziej utkwiło mi w pamięci? Stoi pod stadionem dzieciak, o kulach, jedną nóżkę ma krótszą. I ma na sobie koszulkę. Ale nie koszulkę tureckiego Lewandowskiego, tylko Fatiha – kapitana reprezentacji ampfutbolowej. Pytałem ludzi tam skąd się bierze ten fenomen. To mnie trochę boli. U nas dzieciaka niepełnosprawnego się "chowa do szafy", bo wstyd, bo coś tam. A tam dzieciak niepełnosprawny – nieważne, czy się taki urodzi, czy tę niepełnosprawność nabędzie – jest z marszu delegowany do sportu rządowym programem. Pływa, gra w koszykówkę na siedząco, gra w amp futbol. I stąd się bierze 46 tysięcy na trybunach.
– Ale w Turcji to się nie zaczęło wczoraj.
– Jasne. Dlatego pytam, co dalej po naszym brązowym medalu. Chciałbym, żeby rosło to szybciej, żeby instytucje takie jak PZPN, Ministerstwo Sportu, Ministerstwo Zdrowia to dostrzegły. Nie chodzi o sam sport, tylko o rodzaj terapii. Rozmawiałem z chłopakami, z którymi pracuję od sześciu lat. 90 procent z nich przez całe życie chodziło w dżinsach. Żeby nie było widać protezy, bo wstyd. A dzisiaj on jedzie na plażę do Mielna i "popyla" po plaży w protezie. Nie każdy będzie grał zawodowo, ale chodzi o to, żeby nie było już durniów, którzy wytykają niepełnosprawnych palcami. "Patrz idzie gość bez nogi". Z pół roku temu rozmawia ze mną dziennikarka, wydawałoby się kumata babka, i pyta: "A czym oni się zajmują na co dzień? Mają normalne rodziny, pracę? Przecież oni nie mają nogi". To mnie drażni. Dlatego cieszę się bardzo z tego medalu, ale czekam co się po nim wydarzy. Chodzi o szersze spektrum.
– Wierzy pan w pomoc ministra Bańki?
– Upatruję w nim wielkiej szansy. Nie interesuję się, ani nie angażuję w politykę, nie kręcą mnie te klimaty, nie oglądam telewizji. Ale szczerze facet sprawia wrażenie człowieka, który chce coś zmienić. Wierzę, że jeszcze w tym roku uda się zaaranżować spotkanie. Nie na półgodzinną audiencję, bo w ten sposób nic się nie zmieni, ale gdzieś w parku, na ławce, na półtorej godziny. I powiedzieć mu dokładnie to, co mówię tobie teraz. Jestem w stanie się zaangażować, dać mu konkretną wizję, co możemy zaadaptować z zagranicy. Robię to od 25 lat. I zobaczymy co on z tym zrobi.
– W amp futbolu jest pan od sześciu lat. Proszę opowiedzieć, co robi pan poza tym.
– A mamy trzy godziny? Próbowałem swoich sił jako bramkarz, ale szybko skończyłem kopać w piłkę, przypałętały się kontuzje. Od 25 lat jestem trenerem. W wakacje tego samego roku założyliśmy z Jarkiem Salachną szkółki bramkarskie, do dziś się spieramy, kto był pierwszy. Przez długi czas ta szkółka to była moja wizytówka. Pracowałem w różnych klubach, były jakieś przymiarki do Ekstraklasy, ale jestem totalnie z innej bajki. Nie chcę pracować tak jak pracują trenerzy bramkarzy w Polsce. Nie zgodzę się na 15 minut treningu dziennie z gościem, z którego potem śmieje się 20 tysięcy ludzi na trybunach. Nie dogadaliśmy się. I tak sobie pracuję po swojemu. Parę lat temu pierwszy raz wyjechałem do Afryki. Od tej pory mocno tam "ugrzęzłem". Prowadzę seminaria i szkolenia w Afryce, Azji, Ameryce Środkowej. Edukuję piłkarsko kraje tzw. Trzeciego Świata. Na bazie tego wkręciłem się w działalność charytatywną, trzy lata temu założyłem fundację, która pomaga poprzez sport dzieciom i potrzebującym. Jadę do takiej Afryki, ale od razu mówię: "Słuchajcie, będę pracował z waszymi bramkarzami, ale potrzebuję wolne dwa dni, żeby jechać do szpitala, na slumsy i zawieźć dzieciakom słodycze, zabawki, materiały opatrunkowe, itp".
Rozmawiamy ze sobą dzień przed seminarium trenerów piłki nożnej kobiet. O pomoc w jego organizacji poprosił mnie PZPN. Zgodziłem się, ale na dwóch warunkach. Po pierwsze, żadnych garniturów, orderów i niepotrzebnych przemówień. Po drugie, dochód z seminarium przeznaczamy na pomoc piłkarce, która trzeci raz zerwała więzadło i nie ma kasy na rehabilitację. Pomagamy też ośrodkom dla dzieci autystycznych.
– Proszę opowiedzieć coś więcej o pracy w Afryce.
– Głównie zajmuję się treningiem bramkarzy. Ostatnio byliśmy na dwutygodniowym tripie w Tanzanii i Rwandzie. Najpierw prowadziłem kurs dla trenerów bramkarskich, później dla trenerów ogólnych. Potem dwa dni prowadziłem warsztaty dla samych bramkarzy, a na koniec dla reprezentacji Rwandy w amp futbolu. Czasami zaprasza mnie FIFA (w ramach programu Grassroots), czasem lokalna federacja, a czasem lecę pomóc sam w ramach wolontariatu.
– Ale nie piłka jest w tym wszystkim najważniejsza.
– Absolutnie nie. Dla większości dzieci z takich krajów piłka to jedyna szansa na lepsze życie. Ostatnio byłem w miejscowości, która nazywa się Biharamulo. Było tam ujęcie wody pitnej – jedyne w promieniu 25 kilometrów. Nie możemy sobie tego wyobrazić. A od 18 miesięcy nie padał tam deszcz. I dzieciak stamtąd od rana do wieczora gra w piłkę, bo inaczej nie ma szans się stamtąd wyrwać. To jedna rzecz. Druga – tam się rodzą prawdziwe perełki. Mają ten dar od Boga. Nie tylko w Wybrzeżu Kości Słoniowej, Kamerunie i Nigerii. Ale w takiej Kenii czy Ugandzie chłopcy nie są mniej utalentowani. Tylko, że tam nie zaglądają menedżerowie. Nikt ich nie uczy dostosowania do światowych standardów i przepadają. Dlatego potem kadry tych krajów grają jak grają i nigdy nie awansują na żadną poważną imprezę, nikt ich nie zobaczy. Kółko się zamyka.
Pamiętam z Kamerunu takiego bramkarza Hugo Nyame. Spotkałem go pierwszy raz, gdy miał chyba 16 lat. Zabrali mnie na stadion, mówią: "Chodź zobacz, jaki super gość". Siedzę, oglądam, emocje jak na grzybach. I przyglądam się, co jest w nim takiego wyjątkowego. Jego drużyna broni, atakuje, nieważne – chłopak nie odkleja się od linii bramkowej, stoi ciągle pod poprzeczką. W 20. minucie napastnik rywali huknął taki strzał, że nie było widać piłki. Świst kuli. A ten tylko wyciągnął rękę i złapał. Miał sprawność, wszystko. Rozmawiałem z nim potem. "Nie chciałbyś tak jak Neuer wyjść na 20. metr, gdy twój zespół atakuje?". A on mówi, że chciałby, ale nie wie jak, boi się. I krok po kroczku... Edukacja. Potem pomogłem mu przenieść się do drugiej ligi francuskiej, był przez moment w reprezentacji Kamerunu, kawał bramkarza. Takich chłopaków tam jest cała masa. A ja mam przy okazji mnóstwo funu, bo mogę im pokazać coś, czego nie znajdą na YouTube.
Inna historia – prowadziłem warsztaty dla trenerów w Nigerii. 80 fachowców ze stanu Ojo, kwiat tamtejszej trenerki. Pytam ich o stałe fragmenty gry – jaki mają pomysł na rozegranie rzutu rożnego. A oni robią wielkie oczy. "Ale po co"? Dla nich to proste – kopiesz w pole karne i walczysz o piłkę. Jak mogę podsunąć schemat rozegrania stałego fragmentu, nauczyć jak rozegrać akcję od bramki – z tego mam mega satysfakcję.
– A w tym wszystkim znajduje pan jeszcze czas na amp futbol.
– Tak, a to też jest czasochłonne. Co miesiąc mamy zgrupowania, a między nimi prowadzimy indywidualny monitoring zawodników. Jakbyśmy poszli teraz na górę do pokoju i włączyłbym platformę Garmina, to wiedziałbym o poszczególnych piłkarzach prawie wszystko – jaki dystans biegają i czy realizują swój program – siłowy, biegowy, koordynacyjny. Jak nie realizują, to się żegnamy.
– Z jakiej grupy dokonuje pan selekcji?
– W ostatnich miesiącach przed Euro kręciłem się już wokół 18 nazwisk. Z nich wyłoniłem finałową "13". Na liście ministerialnej są 24 osoby i każdą z nich traktuję jako pełnoprawnego reprezentanta. Na najbliższe zgrupowanie zawołałem czterech absolutnych debiutantów. Chcę się im przyjrzeć, a rywalizacja jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
– Gdy wylądowaliście w Turcji miał pan takie poczucie, że jesteście przygotowani na sto procent i nic was w tym turnieju nie zaskoczy?
– Tak. Na zgrupowaniu w Uniejowie dowiedzieliśmy się wszystkiego o rywalach grupowych, łącznie z numerami kołnierzyków. Jest chłopak, który bardzo mi w tym pomaga i chcę go formalnie włączyć do sztabu. To Kamil Michniewicz, zbieżność nazwisk przypadkowa. Pomógł mi zwłaszcza w czasie turnieju, po wyjściu z grupy, gdy razem rozpracowaliśmy rywali. Najbardziej zależało mi, żeby kadra miała ustalony rytm dnia, żeby każdy dzień był uporządkowany. Przed meczami wprowadziliśmy gry integracyjne – kalambury, 5 sekund, jengę. Bardzo zależało mi też na odpowiednim poziomie odnowy. Tego zabrakło nam na mistrzostwach świata w Meksyku. W półfinale nas nie było, kondycyjnie "zdechliśmy". Teraz zależało mi, żeby poziom regeneracji był odpowiedni, również psychicznej. Stąd te gry i specyficzne odprawy. Oczywiście, były prowadzone merytorycznie, ale staram się też szukać rzeczy nie do końca standardowych.
– Na przykład?
– W tamtym roku przez półtora miesiąca zbierałem od dziewczyn, narzeczonych, żon, matek, babć zawodników krótkie filmy nagrane telefonem, w których każda mówiła cokolwiek chciała. "Wracaj do domu", "kochamy cię", "wspieramy cię", "strzel bramkę", tego typu rzeczy. Połączyłem to, w sumie miało ok. 11 minut i puściłem chłopakom tuż przed finałem Amp Futbol Cup z Rosją. O ile dzień przed meczem omawialiśmy to jak z nimi zagrać, to w dniu meczu weszliśmy do salki, zgasiłem światło, puściłem ten filmik, a gdy się skończył kazałem im wyp*** na boisko. Przegraliśmy to spotkanie po dogrywce 0:1, bo byliśmy po prostu słabsi, ale mecz "sam się grał". To była petarda, nikt nie odstawiał nogi.
W Turcji przed pierwszym meczem zrobiłem motywację na podobnej zasadzie, tylko bez wizji, sam głos. Pod polską flagę, która powiewała na ekranie, podłożyłem nagrania chłopaków, którzy nie załapali się do kadry, zostali w domach. Też "kopało".
– Był w czasie całego turnieju taki moment, że trzeba było kogoś dodatkowo motywować albo dyscyplinować? Że wkradło się rozluźnienie?
– Nie, było spokojnie. Wydaje mi się, a nawet jestem pewien, że znam ten zespół. Wiem, kiedy dzieją się dobre rzeczy i nie trzeba ingerować, a kiedy trzeba huknąć. Do meczu o trzecie miejsce nie było takiej potrzeby. W przerwie meczu o trzecie miejsce z Hiszpanią padły słowa, których nie umiałbym odtworzyć. Złapaliśmy się za gardła i… podziałało.
– Jeden z internautów poprosił, żebym zapytał jak huczne było świętowanie medalu.
– Piliśmy whisky. Prawda jest taka, że w kadrze jest absolutny, stuprocentowy zakaz spożywania alkoholu. Przed mistrzostwami świata w Meksyku za piwko o pojemności 0,33 litra jeden z facetów, o którym wydawało się, że bez niego ta kadra nie może funkcjonować, nie pojechał na mistrzostwa. Piwo wypite po meczu, po sukcesie robi dobre rzeczy. Nie mam z tym żadnego problemu. Ale w 2014 roku uzgodniliśmy, że jest szlaban. I tyle. Konsekwentnie się tego trzymam, zawodnicy również. Natomiast teraz, po powrocie zawodnicy przyszli i spytali: "Trenerze, chyba dojrzeliśmy do tego, żeby po takim sukcesie się 'odgazować'". Powiedziałem: "Chłopaki, czas najwyższy". Siedzieliśmy całą noc i piliśmy "łychę".
– Gdy zaczynała się ta przygoda, myślał pan, że tak się to potoczy?
– Pamiętam jak w 2011 roku, na pierwszym treningu spotkaliśmy się i mówiłem: "Wyglądamy jak stare kino, ty masz klapki, ty gacie w palmy, ty masz coś tam. To nie ma żadnego związku z piłką. Każdy z nas się porusza byle jak. Ale wierzę, że w przyszłym roku wsiądziemy w autobus i pojedziemy do Kaliningradu na mistrzostwa świata". Patrzyli się na mnie jak na wariata. Ale wsiedliśmy i pojechaliśmy. Więc tak – od początku wierzyłem, że się uda. Ale w tym momencie chcę więcej i mówię o tym głośno, tak jak na początku rozmowy. Potrzeba systemowych zmian, nie samej kadry.
– A jakie stawia pan cele dla tej kadry?
– Za rok są mistrzostwa świata w Guadalajarze, na 4500 m n.p.m. Wiem, że jeśli chcielibyśmy się dobrze przygotować do panujących tam warunków, musielibyśmy przylecieć na miejsce ok. 10 dni przed imprezą. A na to nie będzie nas stać. Nie chcę się z góry usprawiedliwiać, chciałbym pojechać i dźwignąć medal, ale będzie to mega trudne. Dojdą mocne zespoły spoza Europy, a adaptacja do tych warunków jest dla nas, Europejczyków bardzo trudna. Natomiast jeśli mam mówić o celu dalekosiężnym, to chciałbym, żeby amp futbol i nasza reprezentacja pojawiły się na igrzyskach paraolimpijskich. To byłby potworny kopniak na przyszłość. Podobno nie ma szans, żeby doszło do tego w Tokio w 2020 roku, ale z tego co słyszałem lobbowanie (jak to się fachowo mówi) trwa. Nie chcę umniejszać innych sportów, ale dużo bardziej niszowych dyscyplin niż amp futbol jest w programie paraigrzysk. Jeżeli wreszcie kiedyś na nie pojedziemy, to niezależnie od wyniku mogę przyjść do prezesa i złożyć wymówienie.
– Przez te sześć lat nie było okresów zwątpienia?
– Był jeden, przed MŚ w Meksyku. Mieliśmy moment przesilenia, ale nie chcę o tym mówić, bo obiecałem, że to zostaje w szatni. Był taki moment, że trzasnąłem drzwiami i powiedziałem „Urwijcie sobie łeb”. Na szczęście rzecz wróciła do normy. Powiem tyle: od tego czasu istnieje szlaban na alkohol.
– Co chciałby powiedzieć pan zawodnikom, z którymi rozpoczynacie kolejny rozdział w kadrze?
– Powiem im to jak się spotkamy: drzwi do kadry są dla każdego otwarte. Ale jak ktoś „da ciała”, to bardzo szybko się zamkną.
– Jest coś takiego jak polska szkoła bramkarzy?
– Nie ma. Każdy w Polsce robi to zupełnie inaczej, nie ma jednej, spójnej wizji. Miłosz Gładoch – mój że tak powiem uczeń – raz w roku robi konferencję poświęconą treningowi bramkarzy. W ciągu ostatnich sześciu lat było może sześciu trenerów z klubów Ekstraklasy. Znam tych chłopaków, lubię, każdy z nich jest fachowcem. Ale każdy robi to po swojemu. Efekt jest taki jaki jest. Być może tak trzeba.
– Tylko jakoś następców nie widać.
– Widać. Za granicą. Chłopaków w wieku 15-18 lat, którzy bronią w Anglii, Francji, Niemczech, Włoszech, jest na pęczki. Ale czy to jest polska szkoła?
– Fabiański czy Szczęsny?
– Znam jednego i drugiego, jednego i drugiego szanuję i uwielbiam. Ale to zupełnie inne typy. O ile "Fabian" gwarantuje solidność i wysoki poziom, to jeśli miałbym do wydania 500 milionów, to postawiłbym na "Szczęśniaka". To typ bramkarza, który bardziej mi odpowiada. Jest zdecydowanie bardziej z mojej bajki.
Następne