Anthony Joshua (20-0, 20 KO) 28 października pokonał twardego Carlosa Takama (35-4-1, 27 KO) i obronił mistrzowskie tytuły federacji WBA i IBF w kategorii ciężkiej. Jeśli Deontay Wilder (38-0, 37 KO) – posiadacz pasa organizacji WBC – zwycięży 4 listopada w starciu z Bermanem Stivernem (25-2-1, 21 KO), to wielka unifikacja niepokonanych króli nokautu stanie się realną perspektywą. Co może stanąć na przeszkodzie? Tradycyjnie wszystko rozbija się o pieniądze...
Łączy ich nadludzka siła oraz to, że w imponującym stylu odprawiają kolejnych rywali. Dzieli... cała reszta. Joshua króluje na Wyspach Brytyjskich, a jego kolejne walki są hitami sprzedaży w systemie Pay-Per-View. Ostatnie pojedynki z Takamem i Władimirem Kliczką oglądały komplety widzów na wielkich piłkarskich arenach. W sumie ponad... 165 tysięcy osób! Do takich wyników nie zbliżył się nawet Mike Tyson w latach świetności.
Wilder jest na drugim biegunie. Choć mistrzowski tytuł posiada blisko 1,5 roku dłużej niż Joshua, to wciąż nie doczekał się wielkiej walki. Nie przedarł się do świadomości przeciętnych Amerykanów – gdy spacerował po Wall Street, nikt go nie rozpoznawał. Ba, nie potrafił nawet wyprzedać kompletu biletów... w rodzinnej Alabamie!
Pod wieloma względami jest jednak pięściarzem wyjątkowym. Aż trzy z jego planowanych pojedynków nie doszły do skutku ze względu na... dopingowe wpadki rywali. Aleksander Powietkin (32-1, 22 KO), Luis Ortiz (27-0, 23 KO) i Andrzej Wawrzyk (33-1, 17 KO) – podobnie jak sam Wilder – zostali objęci całorocznym wyrywkowym programem prowadzonym przez VADA (Dobrowolne Stowarzyszenie Antydopingowe). I zaliczali wpadki, tracąc okazję na walkę o tytuł.
I o ile wygrana nad Wawrzykiem nie wniosłaby wiele do dorobku Wildera, tak ewentualne triumfy nad Ortizem i Powietkinem – uznawanymi przez wielu ekspertów za najgroźniejszych i najbardziej unikanych pięściarzy w ostatnich latach – zdecydowanie poprawiłyby wizerunek Amerykanina w oczach opinii publicznej.
– Jestem najbardziej unikanym pięściarzem wagi ciężkiej od czasów Mike'a Tysona! Oni wolą ryzykować życiem i brać doping niż wychodzić ze mną do ringu! – irytował się Wilder. Dopingowa wpadka Ortiza – który pierwotnie miał być jego rywalem 4 listopada – doprowadziła Amerykanina na skraj załamania nerwowego.
Zamiast Kubańczyka szansę dostanie Stiverne. Problem jest jeden – walka z nim nie budzi absolutnie żadnych emocji. Obaj zmierzyli się się już raz – w styczniu 2015 roku Amerykanin wyrwał pas z rąk dotychczasowego mistrza i zaliczył przy tym w teorii najtrudniejszy test w karierze. Po raz pierwszy przeboksował pełne dwanaście rund, ale wygrał praktycznie każdą z nich i po prostu zdeklasował obrońcę tytułu.
Dlaczego więc spotykają się ponownie? Tego nie wie nikt... poza szefami organizacji WBC. To właśnie oni wyznaczyli Stiverne'a do roli oficjalnego pretendenta. Tego zrozumieć nie sposób – od czasu porażki z Wilderem walczył... tylko raz! Pokonując – z problemami – przeciętnego Derrica Rossy'ego (31-13, 15 KO). Od tamtego pojedynku minęły jednak... dwa lata!
Za pierwszym razem pobiłem Stiverne'a tak ciężko, że prawie przypłacił to życiem. Tym razem zakończę jego karierę!
Na czym polega sekret? Stiverne miał szczęście i skorzystał na dopingowej wpadce Powietkina – poprzedniego obowiązkowego pretendenta. Jego interesy reprezentuje Don King, który mimo wieku pozostaje w dobrych relacjach z prezesem federacji WBC. Ze sportowego punktu widzenia ta decyzja nie broni się jednak w żaden sposób.
Co stanie się po spodziewanym zwycięstwie Wildera? Walka z Joshuą wcale się nie przybliży. Wszystko za sprawą... federacyjnych zobowiązań. Amerykanin po odprawieniu jednego obowiązkowego pretendenta będzie musiał zmierzyć się z kolejnym – podczas tej samej sobotniej gali Dominic Breazeale (18-1, 16 KO) zmierzy się z Erikiem Moliną (26-4, 19 KO). Lepszy z tej pary zostanie kolejnym rywalem Wildera.
Joshua po pokonaniu Takama przyznał, że marzy o unifikacjach, ale nie chce stracić żadnego z wywalczonych do tej pory pasów. Poprzedni rywal był obowiązkowym przeciwnikiem z ramienia organizacji IBF. Teraz Brytyjczyk czeka na decyzję federacji WBA, która wcześniej forsowała jego walkę... z Luisem Ortizem. Po dopingowej wpadce Kubańczyk został zawieszony na rok. Joshua zostanie teraz zobowiązany do walki z kimś innym – być może będzie to numer dwa ostatniego notowania, Aleksander Ustinow (34-1, 25 KO).
Kiedy więc realistycznie może dojść do walki Joshua – Wilder? W drugiej połowie 2018 roku. Negocjacje nie będą jednak łatwe – to Brytyjczyk jest zdecydowaną gwiazdą, a obóz Amerykanina wielokrotnie deklarował chęć dzielenia zysków w stosunku bliskim... 50/50. Na ten absurd nie zgodzi się jednak nigdy Eddie Hearn – promotor Joshuy.
Z faktami polemizować nie sposób. To Brytyjczyk zapełnia stadiony i generuje ogromne zainteresowanie. Zdołał dokonać tego, o czym wielu wybitnych pięściarzy może tylko pomarzyć – przebił się do masowej świadomości. Według nieoficjalnych szacunków za zwycięstwo z Takamem zarobił 15 milionów funtów. Dla porównania – Wilder nie zebrał tyle łącznie za... wszystkie pięć walk w obronie mistrzowskiego tytułu!
Nawet jeśli promotorzy Amerykanina zgodzą się na podział zysków w stosunku 70/30 na korzyść Joshuy, to ich podopieczny zarobi rekordowe pieniądze. Jaki wyglądałoby starcie gigantów? Brytyjczyk z walki na walkę robi postępy, ale z kimś takim jak Wilder jeszcze nie walczył. To samo można zresztą powiedzieć o jego rywalu. Mistrz WBC wolno wchodzi na najwyższe obroty, ale nawet gdy mu nie idzie, to wszystko wyrównuje jednym argumentem – potężnym prawym prostym.
Obaj dysponują świetnymi warunkami fizycznymi – Joshua mierzy 198 cm, a jego zasięg rąk to 208 cm. U Wildera te wymiary to – odpowiednio – 201 i 211 cm. – Wypowiadam mu wojnę! Może uciekać, ale i tak go dopadnę. Widziałem u niego wiele luk, przede wszystkim problemy kondycyjne – zadeklarował Amerykanin dzień po ostatnim zwycięstwie mistrza świata IBF i WBA.
Jeśli obaj będą zwyciężać, to ich ewentualne starcie jeszcze bardziej urośnie w oczach kibiców. Promotor Joshuy chciałby je zorganizować na którymś z angielskich stadionów, jednak Wilder uważa, że naturalną areną tak wielkiego wydarzenia jest jedna ze słynnych nowojorskich hal. Koniec końców – zdecydują pieniądze, jednak na tę chwilę wszystko wskazuje na to, że to Wielka Brytania stała się mekką fanów boksu.
Hearn chciał skusić Amerykanina proponując mu w lutym 2018 roku walkę z Dillianem Whytem (22-1, 16 KO), byłą "ofiarą" Joshuy. Wilder zażądał... 7 milionów dolarów – kwoty z kosmosu. Potem wyraził zainteresowanie, ale zażądał wpisania do kontraktu gwarancji spotkania z mistrzem. – To tak nie działa... – tłumaczył cierpliwie promotor Brytyjczyków.
Plan jest prosty – zestawiając Wildera z Whytem promotorzy Joshuy mogą tylko wygrać. Walka wygeneruje olbrzymie zainteresowanie kibiców na Wyspach, a jej zwycięzca stanie się naturalnym rywalem brytyjskiego czempiona. Amerykanin – jeśli wygra – zyska też rozpoznawalność i lepszą pozycję w późniejszych negocjacjach.
– Do tej walki musi dojść! Mam swoje zobowiązania wobec federacji, ale kiedy je wypełnię, to będę gotowy na każdego, a Wilder znajdzie się na początku kolejki – stwierdził Joshua. Przestrogą może być jednak historia – w latach dziewięćdziesiątych Brytyjczyk Lennox Lewis miał zmierzyć się z amerykańskim mistrzem Riddickiem Bowem. Wtedy nie udało się znaleźć wspólnego gruntu, i do rozpalającego wyobraźnię kibiców pojedynku nigdy nie doszło... Mimo wszystko jeśli Joshua i Wilder będą dalej wygrywać, to ich walka stanie się zwyczajnie zbyt duża, by mogła się nie wydarzyć.
Kacper Bartosiak
Follow @kacperbart