Justyna Kowalczyk zdradziła, że styczniowe zawody w Planicy były jej ostatnim startem w Pucharze Świata. I choć dwukrotna mistrzyni olimpijska będzie występowała jeszcze w maratonach, to decyzja ogłoszona podczas mistrzostw kraju w Jakuszycach kończy złotą epokę narciarstwa biegowego w Polsce. O kondycji tej dyscypliny i perspektywach rozmawiamy z Kubą Cieślarem, byłym zawodnikiem, a obecnie trenerem młodzieży i blogerem piszącym o problemach "biegówek”.
– W jakim stanie są biegi narciarskie w Polsce?
– W ogóle ich nie ma, mogę to powiedzieć wprost. Tak słabego sezonu nie pamiętam. Wcześniej, jeżeli z jakiegoś powodu nie było Justyny Kowalczyk, to często mogliśmy liczyć na Sylwię Jaśkowiec i Macieja Staręgę, a to co stało się w tym sezonie to totalna porażka.
– A gdyby spojrzeć na to szerzej? Jeśli chodzi o szkolenie, infrastrukturę…
– Infrastruktura biegów narciarskich w Polsce… To jest określenie science-fiction. Z wyjątkiem tras w Jakuszycach i okresowo – czasami tydzień lub dwa, czasami miesiąc lub dwa – Kubalonki i Ustianowej, tras w Polsce nie ma. Trudno traktować poważnie te w Zakopanem pod skocznią, które są przygotowywane ad hoc na jedną imprezę, przy czym czasami ta impreza i tak się nie odbywa. Można tutaj mówić o dziesiątkach malutkich tras, ale to nie jest coś, co mogłoby pomóc biegom narciarskim.
– Co jeszcze jest złego w polskich biegach?
– Powinniśmy odwrócić to pytanie i zapytać: co jest dobrego? I trudno byłoby jednoznacznie na nie odpowiedzieć. Począwszy od tego, że nie mamy żadnego systemu, nie mamy bazy, z której wynika później piramida, na szczycie z osobą zdobywająca medale, albo choćby regularnie wchodząca do czołowej „30” PŚ. Pamiętajmy o jednym: jeżeli mówimy o zawodnikach, którzy mają regularnie biegać w TOP 30, ta podbudowa powinna liczyć minimum tysiąc młodych ludzi, którzy biegają na nartach. A u nas? Wystarczy spojrzeć na rankingi lub wyniki zawodów krajowych. Jeżeli to jest 200-250 osób, łącznie z kategorią junior D, czyli tak naprawdę z dziećmi z podstawówki, no to o czym tutaj rozmawiać?
– Od 2009 roku odbywają się zawody cyklu ”Bieg na Igrzyska”. Ich celem miało być znalezienie następców Justyny Kowalczyk. Jaki jest ich wpływ na rozwój biegów?
– Zdania są podzielone. Są środowiska i kluby, które są tym cyklem zafascynowane i, de facto, tym cyklem żyją. Dzięki niemu zdobywają punkty i finansowanie. Z drugiej strony, pamiętajmy, że biegi to sport wytrzymałościowy. Jest duża grupa trenerów, powiedzmy, starej szkoły, która uważa, że to od początku było trochę bez sensu, bo jeżeli bierzemy pod uwagę 10-12 latka, który przez całą zimę nic innego nie robi, tylko jeździ z zawodów na zawody, to takie dziecko nie ma tak naprawdę kiedy trenować. W efekcie mamy "mistrzów świata", oczywiście mówię to z przekąsem, w kategorii junior C czy junior D, a później nie ma ich już w biegach w szkole średniej, nie mówiąc już o tym, że nie dochodzą do wieku seniora.
Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Jeszcze niedawno w zawodach tego cyklu walczono o sprzęt i prawie tysiąc kompletów nart przez dziewięć lat dotarło do klubów. Teraz już tego nie ma, dlatego moim zdaniem program traci sens.
– Co trzeba zatem zrobić, żeby polskie biegi zmierzały w dobrą stronę?
– Przede wszystkim, myślę o jednej rzeczy, o której próbuje rozmawiać z PZN od dziesięciu lat. Dopóki związek nie spojrzy łaskawym okiem na sam dół, na te małe klubiki szkolące czasami po dziesięć czy piętnaście osób, nie dostrzeże, że one w ogóle istnieją, nie zainteresuje się ich problemami, nie zacznie im w jakiś sposób pomagać – a przecież to tak naprawdę jest sól biegów narciarskich – to nic z tego nie będzie. Zawsze słyszę w związku jedną odpowiedź na to pytanie: PZN jest od sportu kwalifikowanego, czyli od tego profesjonalnego, na najwyższym poziomie. Tylko, żeby ten sport był profesjonalny, tysiące dzieciaków w małych klubikach muszą uczyć się biegania na nartach, a dopiero później startować.
– Co zatem związek mógłby zrobić? W jaki sposób mógłby te małe kluby wesprzeć?
– Jest coś takiego jak mistrzostwa Polski uczniowskich klubów sportowych, przez ostatnich kilka lat organizowane w Tomaszowie Lubelskim. Pomoc, jaką organizator dostaje na najważniejsze zawody dzieci, jest po prostu śmieszna. To kwoty rzędu kilku tysięcy złotych, a przypomnijmy, że to trzydniowa impreza, w której startuje kilkuset małych narciarzy biegowych. Jeżeli chodzi o pomoc dla tych klubów – było kiedyś coś takiego, jak "Sportowe wakacje". Proszę sobie wyobrazić, że w biathlonie działa to do dzisiaj, a w biegach przestało działać trzy lub cztery lata temu. I na pytanie, dlaczego to nie działa, zapada cisza, a przecież wystarczy napisać odpowiedni wniosek do Ministerstwa Sportu i Turystyki! W ogóle myślę, że PZN, jeśli chodzi o spoglądanie w dół, mógłby się wiele nauczyć od Polskiego Związku Biathlonu.
– A może zbyt wiele oczekujemy po biegach narciarskich? Przecież żyjemy w kraju, w którym zimy są bardzo słabe, mamy tylko jeden ośrodek, w którym przez cały sezon da się trenować. Może lepiej, jeśli chodzi o sporty zimowe, skupić się na dyscyplinach takich, jak łyżwiarstwo szybkie, bo wystarczy kryty tor, by móc tę dyscyplinę uprawiać właściwie przez cały rok…
– Zgadzam się z tym. Szczerze mówiąc, kilka razy zastanawiałem się, czy jest bardziej niszowy sport w Polsce niż biegi narciarskie. Jeżeli w 40-milionowym kraju uprawia go wyczynowo 200 osób, to pytanie, czy ma to w ogóle sens? Gdyby nie Justyna Kowalczyk i jej sukcesy przez kilkanaście ostatnich lat, to biegów już w ogóle w Polsce by nie było. Patrząc racjonalnie, z punktu widzenia polskiego sportu, czy nawet PZN, lepiej byłoby większą uwagę poświęcić kombinacji norweskiej. Na świecie jest 60-70 zawodników z 12-13 krajów. Tu jest największa szansa, by można było za kilka lat pochwalić się wynikami w czołówce PŚ, czy nawet medalami największych imprez. U nas, mimo wszystko, bardziej stawia się na biegi, a w samej tylko Skandynawii znajdzie się 50 czy 100 zawodników lepszych od naszych kadrowiczów.
– Często pojawiają się zarzuty pod adresem PZN, że zbyt duża jest dysproporcja pomiędzy zainteresowaniem związku skokami i biegami. Słusznie?
– Dysproporcja jest oczywiście kolosalna, ale nie negowałbym tutaj pozycji skoków. Nie można im niczego zarzucić, bo od czasów Adama Małysza niemal nieprzerwanie odnoszą sukcesy. Mają system, mają olbrzymie pieniądze w porównaniu z biegami, ale to, co robią działa i są efekty.
– Przejdźmy do tego, co wydarzyło się w trakcie igrzysk. Zawodnicy i zawodniczki mniej lub bardziej otwarcie krytykowali trenera Janusza Krężeloka.
Cała ta sprawa jest dla mnie zadziwiająca, z różnych powodów. Po pierwsze, Janusz Krężelok został namaszczony na trenera kadry kilka lat temu, nie mając żadnego doświadczenia w pracy szkoleniowej. Nie przepracował ani jednego dnia w klubie z dziećmi, czy juniorami, tylko od razu został desygnowany na stanowisko trenera kadry A i tak – z krótkimi przerwami, gdy reprezentację prowadzili Ivan Hudac i Miroslav Petrasek – jest do dzisiaj. Wciąż nie mogę tej decyzji zrozumieć. Nikt nie przeprowadzał wówczas konkursu. Pamiętam obrady Komisji Biegów PZN, na której zapadła decyzja. Krężeloka ”wyciągnięto z kapelusza” i został trenerem. Najdziwniejsze jest to, że był jednocześnie trenerem AZS AWF Katowice, kończył studia, w tej chwili robi doktorat. Dlatego trudno to wszystko pozytywnie oceniać.
A jeśli chodzi o opinie zawodników, to przepraszam, ale tutaj akurat stoję po stronie PZN. To są przecież dorośli ludzie, to samo mogli powiedzieć dwa, trzy, czy cztery lata temu. A mówią to teraz, gdy zainteresowanie biegami narciarskimi – z racji igrzysk i z powodu tego, że Justyna Kowalczyk nie zdobywała medali, więc szukało się tematów zastępczych – było olbrzymie. Zadziwiające są wypowiedzi jednej z zawodniczek, o tym że nie ma na czym biegać i że narty kupowała sobie sama lub wypowiedź Macieja Staręgi, który stwierdził, że kadra potrzebuje kogoś z jajami, zdecydowanego lidera. Skoro Maciej nie jest liderem, to nie wiem, kto miałby nim być. To jest gra pod publiczkę.
Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale akurat w tym roku, jeśli chodzi o finansowanie biegów, jestem przekonany w 90 procentach, że zawodnicy nie mogli na nic narzekać, bo chociażby do projektu ”Życie na biegówkach” (projekt męskiej kadry, mający na celu zebranie środków na treningi w Norwegii – przyp. red.) PZN dołożył znacznie więcej niż panowie zebrali przez platformę crowdfundingową.
– Jak pan ocenia ”Życie na biegówkach”?
– To nieporozumienie. Kilka lat temu rozmawiałem z Maćkiem Staręgą, miał wtedy trochę słabszy sezon. Mieliśmy dobry kontakt, przez dziesięć lat prowadził bloga na moim portalu. Mówiłem mu wtedy, że powinien zainteresować się drogą brytyjską, czyli drogą Andrew Musgrave’a i Andrew Younga. Spróbować pójść tym samym tropem, a zatem albo podjąć studia w Norwegii, albo poszukać jakiegoś klubu i tam się doszkalać. Oczywiście cały czas podkreślałem, że chodzi tylko o niego, bo biegi to sport indywidualny. Tu nie ma miejsca na takie pojęcia jak ”team spirit”. Wyszło jak wyszło, wrócił temat po kilku latach, ale to był akt desperacji.
Nikt nie potrafił mi wytłumaczyć, choć pytałem wielokrotnie, jak to działa i kto tu jest trenerem. Jeżeli panowie są po dwóch albo trzech tygodniach zgrupowania z trenerem Januszem Krężelokiem, po czym jadą na dwa tygodnie do Norwegii, to kiedy odpoczywają, w jaki sposób? Trzeba sobie zadać pytanie: czy mają luźne obozy kadrowe i tam odpoczywają czy jadą do Norwegii odpocząć? A jak jadą do Norwegii odpocząć, to przepraszam, ale nie w ten sposób i nie za takie pieniądze. A jeżeli odpoczywają na obozach kadrowych, to pytanie jest dokładnie to samo.
– Jest już właściwie przesądzone, że Krężelok nie będzie w kolejnym sezonie trenerem kadry, a związek już szuka jego następcy. Podobno propozycję objęcie męskiej reprezentacji otrzymał Czech Miroslav Petrasek, który w przeszłości pracował już na tym stanowisku, ale biorąc pod uwagę, że poprzednio został szybko zwolniony, odrzucił ofertę…
– Pomysł proponowania pracy facetowi, z którym pożegnano się jak z niepotrzebnym meblem, to jest absolutny strzał w stopę albo próba uspokojenia środowiska, że coś się jednak robi w tym temacie. Oficjalnie, żadnej informacji ze związku nie ma, ale to jest mały i hermatyczny świat, dlatego większość ludzi wie, że zaproponowano pracę Petraskowi, na co Czech zareagował tak, jak zareagował.
W Internecie aż huczy od tego, kto będzie trenerem, a kto nie. Zastanawia mnie tylko fakt, że nie sięgnięto po najprostszy sposób, z którego korzystają np. Czesi, czy kilka innych słabiej rozwiniętych narciarsko nacji. Mianowicie, Norweski Związek Narciarski ma specjalną komórkę odpowiedzialną za to, żeby szukać swoim trenerom pracy w Europie. Mało tego, mają programy, które służą rozwojowi biegów narciarskich poza Skandynawią. Z tego co wiem, to nikt niestety nie kontaktował się jeszcze z Norwegami, ale mam nadzieję, że wydarzy się to w najbliższej przyszłości. Pewności jednak nie mam. Ja mogę coś proponować, ale to nie musi od razu przekładać się na czyny.
– PZN szuka trenera męskiej kadry, a biorąc pod uwagę, że w kolejnym sezonie wciąż w związku ma pracować Aleksander Wierietielny – takie informacje podczas MP w Jakuszycach zdradziła Justyna Kowalczyk – można wnioskować, że to on będzie prowadził kadrę kobiet.
To świetna informacja, można jedynie trochę żałować, że tak późno. Nie tylko ja, ale wielu ludzi, którzy żyją biegami narciarskimi, uważają, że szkoda z punktu widzenia Sylwii Jaśkowiec, że ta współpraca, rozpoczęta przed mistrzostwami świata w Falun, nie była kontynuowana. Podejrzewam, że Sylwia byłaby w zupełnie innym miejscu niż teraz. Ale oczywiście takie były wymogi teamu Justyny Kowalczyk, takie zasady i to nie wypaliło.
Trzeba sobie tylko zadać pytanie, z kim Wierietielny będzie jeździł na zawody PŚ, bo ostatnie kilka lat nie daje nadziei. Z Ewelina Marcisz, która bardzo mało startuje? Zresztą to jest temat na osobną rozmowę, dlaczego kadrowiczki notują tak mało startów.
Trzeba mieć nadzieję, że Sylwia Jaśkowiec ostatecznie upora się z problemami zdrowotnymi, bo wiemy, że ma spore możliwości.
Oczywiście jest jeszcze Urszula Łętocha, której potencjał nie został do końca wykorzystany. Można sięgnąć po juniorki, ale czy to dobry pomysł, by startowały regularnie w PŚ?
– Zatrzymajmy się na koniec przy młodym pokoleniu. Na jakim poziomie jest zaplecze? Mówi się o dużych możliwościach Moniki Skinder, Izabeli Marcisz, Elizy Ruckiej, czy Mateusza Haratyka.
Nie ma najmniejszych wątpliwości, że jeśli Rucka i Haratyk będą dalej dobrze prowadzeni, to coś z tego będzie. Pamiętajmy, że Haratyk to zawodnik, który dwa lata temu podczas młodzieżowych igrzysk olimpijskich w Lillehammer zajął dziesiąte miejsce, ma papiery na bieganie. Podobnie jest z Rucką, która też była bardzo rozsądnie trenowana.
Jeżeli chodzi o Skinder, to tak się to niestety poskładało, że ten rok ma absolutnie ”przespany”, co może brzmieć paradoksalnie, bo obroniła tytuł mistrzyni Polski w sprincie, wygrała też tę samą konkurencję w mistrzostwach Czech. Miała jednak bardzo duże zawirowania w okresie wakacyjnym i nie wiadomo było, z kim będzie trenowała. Miała pracować z trenerami kadry grupy tatrzańskiej, ale niestety żaden z panów nie podjął się tego. Przez cały okres wakacyjny wisiało to wszystko w próżni. Niestety, przełożyło się na sposób przygotowania Moniki do sezonu i jej wyniki, bo oprócz sprintu, starty nie były udane.
Natomiast Izabela Marcisz to dla mnie zagadka, bo mało startowała i tak naprawdę trudno powiedzieć, na co ją stać.
Rozmawiał Piotr Meissner
Kuba Cieślar – z biegami narciarskimi związany jest od blisko 40 lat. Prowadzi portal Skipol.pl, poświęcony narciarstwu klasycznemu, a także bloga, w którym pisze o problemach "biegówek” w Polsce. Były zawodnik, a obecnie trener młodzieży w UKS Hańczowa. Pochodzi z rodziny o dużych narciarskich tradycjach – jest jednym z sześciu jej członków, którzy zdobywali medale mistrzostw Polski seniorów i juniorów.