| Kolarstwo / Kolarstwo szosowe
Lech Piasecki odpowiada od 14 lat za trasę i bezpieczeństwo zawodników startujących w Tour de Pologne. – W przeszłości zdarzały się niebezpieczne sytuacje – wspomina jedyny polski kolarz, który ma w kolekcji żółtą koszulkę lidera Tour de France. Transmisje wyścigu od 4 sierpnia w TVP 1, TVP Sport, na SPORT.TVP.PL i w aplikacji mobilnej.
– Jest pan wieloletnim współpracownikiem dyrektora Tour de Pologne Czesława Langa. Wcześniej, w drugiej połowie lat 80. XX wieku, jeździliście razem we włoskich grupach zawodowych...
Lech Piasecki: – Czesław był pierwszym kolarzem zawodowym nie tylko z Polski, ale z całego bloku wschodniego. Ja byłem drugim. On wprowadzał mnie w świat zawodowego kolarstwa i dzięki temu, że przetarł szlak, że znał wszystkich, znał obyczaje, to mi było łatwiej. Przez lata byliśmy zawsze w jednej drużynie, zawsze dzieliliśmy pokój na wyścigach. Na początku był też moim tłumaczem, choć włoski jest stosunkowo łatwym językiem.
– W 1993 roku Lang objął funkcję dyrektora Tour de Pologne i od tego czasu także pana można było spotkać na wyścigu. W różnych rolach.
– Towarzyszę Tour de Pologne przez wszystkie 25 lat, od kiedy dyrektorem wyścigu jest Czesław. Początkowo przyjeżdżałem na sam wyścig jako dyrektor sportowy grupy Lampre, z którą byłem związany pod koniec kariery. Potem jeździłem z radiowcami, także jako VIP czy opiekun wszystkich grup zagranicznych. Od 2004 roku jestem zatrudniony na stałe w Lang Team.
Na czym polega pana praca?
– Od 14 lat zakres moich obowiązków jest taki sam. Odpowiadam za trasę, za jej zabezpieczenie, kontakty ze służbami, z miastami. Żeby wyścig mógł spokojnie przejechać, trzeba porozumieć się ze wszystkimi zainteresowanymi instytucjami. Współpracujemy z policją, która kieruje ruchem w newralgicznych punktach, ale trzeba znaleźć obstawę całej trasy. Wyścig trwa tydzień, a moja praca cały rok, aby te wszystkie elementy poukładać.
– Po tylu latach doświadczeń zdarzają się jeszcze problemy z zabezpieczeniem trasy?
– Opieramy się na ludziach, na ich deklaracjach, że będą w danym miejscu, ale bywało, że ktoś nie dojechał tam, gdzie miał być. W takich wypadkach mamy własne służby zmotoryzowane, tzw. marszali, czyli motocyklistów, którzy jadą z nami cały wyścig. Grupa ta liczy obecnie 26 ludzi i oni zabezpieczają newralgiczne punkty.
– Były stresujące momenty?
– Oj, było ich wiele, jak choćby rozlany olej na etapie do Lublina. Padał deszcz, olej znajdował się na odcinku wielu kilometrów, wywróciło się kilku motocyklistów, potem zaczęli ślizgać się kolarze. Ustaliliśmy, że wyciekał z jednego z pojazdów kolumny reklamowej jadącej przed wyścigiem. Usunęliśmy to auto z trasy, ale cieniutkie oponki kolarskie już nasączyły się olejem i było niebezpiecznie.
– Chodzi o etap w 2008 roku, który został anulowany?
– To był właśnie ten etap. Zawodnicy po przejechaniu jednej rundy w Lublinie zatrzymali się, zaprotestowali. Paradoksalnie zyskał na tym i wyścig, i sam Lublin. Promocja była ogromna. Wszystkie światowe media odnotowały strajk kolarzy.
– Inne przykłady?
– Niebezpieczne są przejazdy kolejowe, dziury na trasie, tir, który zablokował nagle połowę drogi. Ostrzeżenie szybko dociera do radia wyścigu, a stamtąd do ekip, które przekazują informacje na słuchawki zawodnikom. Bywało, że jechały pod prąd wyścigu pojazdy uprzywilejowane, jak karetka pogotowia czy straż pożarna. Jest bardzo ważne, żeby taki pojazd przepuścić, bo często w grę wchodzi życie ludzkie. Dyspozytor takiego auta oczywiście również dostaje informację, że ma przed sobą wyścig kolarski i musi zachować ostrożność. Marszale przepuszczali też przez peleton pojazdy uprzywilejowane jadące w kierunku wyścigu.
– Odpowiada pan za zabezpieczenie trasy. A czy ma pan wpływ na jej wybór?
– Trasę to właściwie ja układam, ale w konsultacji z Czesławem. Siadamy razem i mówię, że chciałbym pojechać tu i tu. Objeżdżam trasę, sprawdzam jakość nawierzchni. Jeśli jest zła, to szukam drogi alternatywnej prowadzącej w tym samym kierunku albo nawiązuję kontakt z zarządcą danej drogi i próbuję się dowiedzieć, czy są plany naprawy, czy wyścig da radę po niej przejechać. Oczywiście czasami nie mamy wyjścia i trasa musi prowadzić daną drogą. Wtedy prosimy zarządcę o to, by ją choć trochę podłatać.
– Jak się panu współpracuje z Czesławem Langiem?
– Skoro trwa to tyle lat, to chyba bardzo dobrze. To była i jest przyjaźń.
Następne