| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
– Zauważyliśmy, że źle w naszej Ekstraklasie adaptują się zawodnicy z Belgii i Holandii. Tamtejsze ligi są zdecydowanie bardziej techniczne – mówi Jacek Terpiłowski. Z szefem skautingu w Lechu Poznań porozmawialiśmy m.in. o tym, na którą pozycję najtrudniej jest znaleźć piłkarzy oraz poczynania jakich klubów analizują w Kolejorzu.
Maciej Łuczak, SPORT.TVP.PL: – Pamięta pan letnie okno transferowe w 2008 roku?
Jacek Terpiłowski, szef skautingu w Lechu Poznań: – To było to, w którym do klubu pozyskaliśmy Semira Stilicia, Roberta Lewandowskiego, Sławomira Peszko i Manuela Arboledę, prawda?
– Dokładnie. Do dzisiaj jest ono wspominane jako niemal idealne.
– I nie ma się co dziwić. Trzeba jednak pamiętać, że to coś, co nie ma prawa wydarzyć się każdego lata. Owszem, chcielibyśmy żeby tak było, ale pomyłki transferowe dotyczą wszystkich klubów, nie tylko Lecha Poznań.
– To jaki procent trafionych zakupów oznacza, że pan jako szef działu skautingu może być zadowolony?
– Myślę, że nie jest to żadną tajemnicą, wspominał o tym zresztą kilka razy prezes Piotr Rutkowski, iż satysfakcjonuje nas 75 proc. skuteczność transferowa. Patrząc optymistycznie: trzech z czterech się sprawdza. Pesymistycznie: co czwarty transfer może być nietrafiony, a to i tak poziom który zadowala. Z pewnymi pomyłkami zawsze musimy się liczyć. Tak jak już wcześniej wspominałem, dotyczą one wszystkich klubów. Pracujemy na żywym organizmie, z ludźmi, a nie maszynami, więc nigdy nie będziemy mieli pewności, że dany transfer wypali na 100 proc. Jak tylko to możliwe staramy się oczywiście minimalizować ryzyko.
– Nie ma jednak co ukrywać, że ostatnie okienka, delikatnie mówiąc, nie były w wykonaniu Lecha Poznań idealne. Z czego to pana zdaniem wynika?
– Ostatnie okienko jednak należy uznać za udane. Dołączyli do nas Pedro Tiba, Joao Amaral, Tomasz Cywka i Dioni, pierwsza trójka natychmiast wniosła do drużyny dużo jakości. Zresztą warto wspomnieć o tym, że nie zawsze ocena kibiców i dziennikarzy pokrywa się z tym, co o danym zawodniku sądzimy w klubie. Trzeba wiedzieć i wziąć pod uwagę, jaki w Lechu Poznań mamy plan na konkretnego piłkarza. Nie wszystkie zakupy, których dokonujemy, są obliczone na to, że ktoś zostanie wielką gwiazdą. Czasem potrzebujemy uzupełnień, kogoś kto stanie się wartościowym zmiennikiem. Ale owszem, zgodzę się, że ostatnie transfery, a przede wszystkim ich efekt nie spełniły naszych oczekiwań. Zbyt długo czekamy na trofeum i z tym nie ma co dyskutować.
– Jakie wnioski zatem wyciągnęliście? Często w kontekście zawodników, którzy ostatnio trafili do Poznania pojawiały się zarzuty, iż nie poradzili sobie mentalnie.
– Racja. Będziemy na to zwracali jeszcze większą uwagę. Przede wszystkim chcemy jeszcze bardziej starać się wniknąć w środowisko wokół piłkarza. Zapytać o zdanie, pozyskać opinię jak największej liczby wiarygodnych osób. Jeszcze bardziej przyglądać się piłkarzowi podczas najważniejszych meczów, wtedy, kiedy presja jest największa. Będziemy się starali, na tyle ile to możliwe, pozyskiwać zawodników, którzy są liderami swoich drużyn. Dobrym przykładem jest Tiba, dla którego przyjście do Lecha to po prostu kolejny etap w karierze. Nie odczuwa w związku z transferem niepotrzebnej presji i z miejsca stał się czołową postacią zespołu.
– Zakładam, że do wszystkich dokonanych transferów byliście, przynajmniej w teorii, przekonani. Czy jednak jest ktoś, za kogo dałby pan sobie w momencie kupna uciąć rękę, a okazał się on niewypałem?
– Nie chciałbym w tym momencie kierować pretensji do pojedynczych piłkarzy. Nie jest jednak wielką tajemnicą, że więcej spodziewaliśmy się po Niklasie Bartkrocie. Akurat on miał na swoim koncie tytuły mistrzowskie, występy w reprezentacji, świetnie prezentował się w klubie, który walczył w Szwecji o najwyższe cele. Zatem czysto teoretycznie idealnie spełniał nasze kryteria. Podobnie Mihai Radut, który w Rumunii był jednym z liderów swojej drużyny. Obserwowaliśmy jego mecze i naprawdę prezentował się kapitalnie. Imponował nam kreatywnością, polotem. Tak jak jednak wcześniej wspomniałem, mamy do czynienia z czynnikiem ludzkim, czasem trudno racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego ktoś nie do końca potrafi przenieść umiejętności z jednego klubu do drugiego. W takim momencie lepiej podać sobie ręce, podziękować i nie męczyć w nieskończoność.
– Ile czasu pana zdaniem trzeba czekać, by móc sprawiedliwie ocenić transfer?
– Uważam, że każdemu piłkarzowi należy dać kredyt zaufania do dwunastu miesięcy. Oczywiście nie wszyscy tyle potrzebują, czasem zresztą korzystniej dla nas byłoby ocenić zawodnika już po kilku spotkaniach, bo niektórzy tylko dobrze zaczynają. Sprawiedliwa ocena może jednak nastąpić mniej więcej po roku. Dobrym przykładem był Łukasz Teodorczyk, który w pierwszej rundzie w barwach Lecha zdobył tylko jedną bramkę. Dostał jednak kolejne szanse i stał się najlepszym strzelcem zespołu.
– Wspomniał pan wcześniej, że czasami ocena medialna i wasza, klubowa mocno się rozjeżdżają. Miał pan kogoś konkretnego na myśli?
– Myślę, że dobrym przykładem jest Maciej Gajos. W ubiegłym sezonie bardzo chwalony był grający na podobnej pozycji w Górniku Zabrze Szymon Żurkowski. Natomiast jeżeli spojrzelibyśmy w statystyki, to Maciej wcale nie wypadał gorzej. Kolejną osobą, na którą warto zwrócić uwagę jest Tomasz Cywka, który już w momencie podpisania kontraktu spotkał się z dużą krytyką, a okazało się, iż nie tylko został pożytecznym uzupełnieniem składu, ale kilka razy zaprezentował się zdecydowanie powyżej naszych oczekiwań.
– Pan z Gajosa jest zadowolony, ale klub zapowiedział, że nie przedłuży z nim kontraktu.
– Po pierwsze nie ma jeszcze takiej decyzji i zdecydowanie za wcześnie na takie deklaracje. Natomiast uogólniając to o czym pan mówi: czasem jest tak, że dany zawodnik doszedł w klubie do ściany, że trudno będzie mu się jeszcze rozwinąć. Zarówno dla zespołu, jak i samego piłkarza lepszym rozwiązaniem jest wtedy zakończenie współpracy. To jednak nie musi oznaczać, że czas, jaki spędził w drużynie był nieudany.
– Jednym z częstych zarzutów, jaki poda pod waszym adresem jest taki, że do Lecha trafiają zawodnicy, którzy w swojej karierze jeszcze wiele nie wygrali.
– Tu dochodzimy do innej ważnej kwestii – finansów. Utytułowany zawodników z Bałkanów, np. Crveny zvezdy Belgrad kosztuje kilka milionów euro. Podobnie jest z piłkarzami występującymi w Skandynawii. Ci, którzy zostali mistrzami krajów, grali w europejskich pucharach najczęściej nie tylko dużo kosztują, ale też są obiektem zainteresowań klubów z dużo mocniejszych lig. Są poza naszym zasięgiem.
– W skautingu pracuje pan już od kilku lat. Czy z każdym rokiem coraz trudniej jest pozyskiwać dobrych piłkarzy?
– Zdecydowanie. Obecnie walczymy o zawodników nie tylko z klubami z Belgii, Holandii, ale także z tymi z Czech, Bułgarii, czy Serbii. Coraz więcej klubów dysponuje większymi zasobami finansowymi, co zarazem przekłada się na rozwinięte działy skautingu. Dla nas kluczowym aspektem są występy w europejskich pucharach. Jeżeli chcemy być atrakcyjnym pracodawcą, to musimy się regularnie kwalifikować do fazy grupowej pucharów. Występy w Europie to coś, o czym marzą i czego chcą spróbować wszyscy zawodnicy. To przede wszystkim tym, a nie potencjalną rywalizacją o mistrzostwo kraju kierują się piłkarze. Nie chcemy i nigdy też nie będziemy pozyskiwać zawodników, dla których Lech Poznań nie jest priorytetem.
– Nie jest tajemnicą, że tworzycie listy rankingowe na poszczególnych pozycjach. Często udaje się pozyskiwać zawodników, którzy są numerem jeden?
– Prawdę mówiąc nie ma to większego znaczenia, ponieważ różnice w umiejętnościach między np. pierwszym a trzecim zawodnikiem z listy nie są duże. Ale np. Tiba był naszym numerem jeden.
– Kiedyś Lech chętnie sprowadzał piłkarzy z Bałkanów. Później pojawili się w klubie zawodnicy ze Skandynawii. Niedawno modna stała się Portugalia i Hiszpania. Na które kierunki będziecie zwracali w najbliższym czasie szczególną uwagę?
– Kierunek z którego pozyskujemy zawodnika ma oczywiście znaczenie drugorzędne, bo bardziej istotna jest dla nas jakość zawodnika. Jego pochodzenie może mieć wpływ na strukturę drużyny, proporcje między Polakami i graczami zagranicznymi, co jest również istotne. Zresztą trudno wskazać konkretne kraje, bo tak naprawdę obserwujemy wszystkie, z których jesteśmy w stanie pozyskać zawodników. Bałkany, Ukraina, Skandynawia, a także Portugalia i Hiszpania to kierunki, które interesują nas najbardziej i które mamy bardzo dobrze rozpoznane. Staramy się również analizować to, co robią inne kluby z naszego regionu Europy – Żylina, Viktoria Pilzno. Analizujemy, ilu mają w składzie obcokrajowców, jakie proporcje zawodników rodzimych i zagranicznych dały klubom sukces.
– A czy przez lata pojawiły się kierunki, z których zrezygnowaliście?
– Zauważyliśmy, że źle w naszej Ekstraklasie adaptują się zawodnicy z Belgii i Holandii. Tamtejsze ligi są zdecydowanie bardziej techniczne. W Ekstraklasie natomiast większą rolę odgrywa przygotowanie fizyczne, piłkarze mają mniej czasu. Zwrócił nam na to uwagę Daylon Claasen, który po pierwszych meczach w Lechu był zszokowany, że tuż po przyjęciu piłki ma na plecach kilku zawodników i kopią go po łydkach. Oczywiście grają tam klasowi zawodnicy, którzy by sobie z tym poradzili, ale oni trafiają już do zdecydowanie mocniejszych lig.
– Kiedyś w Lechu z powodzeniem występowali Henry Quinteros, Hernan Rengifo, czyli zawodnicy z Ameryki Południowej. Wydaje się jednak, że z ten kierunek przestał was interesować?
– Kluczową zasadą, jaką mamy, jest to, że do klubu trafiają zawodnicy, których oglądaliśmy na żywo. Przekaz telewizyjny, czy kompilacje wideo nie są wystarczającym materiałem do oceny. W Ameryce Południowej takie obserwacje są z oczywistych względów utrudnione. Oczywiście fajnie byłoby pojechać, szczególnie teraz, gdy w Polsce jest zimno, do Ameryki Południowej, ale biorąc pod uwagę ewentualne zyski i koszty, jakie trzeba ponieść, to wolimy się skupić na bliższych kierunkach. Zwłaszcza że adaptacja Latynosów u nas w kraju trwa długo i nieczęsto kończy się sukcesem.
– A co z zawodnikami z 1. ligi? Kiedyś pojawiła się teoria, iż uznaliście w klubie, że piłkarze z zaplecza Ekstraklasy nie będą dla Lecha stanowić wzmocnienia.
– Systemowo żadnej takiej decyzji nie podjęliśmy. Oczywiście obserwujemy te rozgrywki i jeżeli pojawi się tam interesujący nas zawodnik, to być może go pozyskamy. Nie wykluczałbym też takiego rozwiązania, że w przyszłości będziemy chcieli kupić zawodnika z 1. ligi i od razu wypożyczymy go do innej drużyny w Ekstraklasie, w której będzie miał szanse na regularne występy, a my będziemy mogli obserwować jego rozwój na wyższym poziomie rozgrywkowym.
– A na jaką pozycję najtrudniej pozyskiwać zawodników? Przyjęło się, że lewą obronę, ale akurat Kolejorzu nie ma z tym większego problemu. Był Barry Douglas, teraz dobrze radzi sobie Wołodymyr Kostewycz.
– Szkot to kolejny przykład, że nie warto transferów oceniać po kilku meczach. Odpowiadając jednak na pytanie, uważam, że najtrudniej jest znaleźć lewonożnego środkowego obrońcę. To na pewno "towar" deficytowy. Generalnie piłkarzy defensywnych szuka się trudniej. Wynika to ze specyfiki tych pozycji, często podczas meczów zawodnicy w obronie nie są aż tak eksponowani jak gracze ofensywni.
– Czy dział, którym pan kieruje obserwuje również trenerów?
– Powiem tak: w klubie zawsze musimy być przygotowani na zmianę. Jednak jako skauting nie prowadzimy czegoś takiego jak obserwacje konkretnych trenerów, nie jeździmy na mecze po to, by przyglądać się konkretnemu szkoleniowcowi. To sfera, zakres obowiązków dyrektora sportowego, który oczywiście może korzystać z pomocy skautów w celach obserwacji trenera.
– Oglądacie dziesiątki zawodników. Czy jest taki, którego niepozyskania żałuje pan najbardziej?
– Kevin Kampl. Śledziliśmy jego poczynania jeszcze w czasach Osnabruck. W pewnym momencie może zabrakło nieco determinacji, żeby go pozyskać. Niedługo później trafił już do Red Bull Salzburg.
Następne