Futbol to nie łyżwiarstwo figurowe. Na szczęście. Not za styl tu nie przyznają, bo gdyby były – zespół Jerzego Brzęczka zraziłby do siebie najbardziej nawet wyrozumiałych estetów. Ale eliminacje do turniejów mistrzowskich to zadanie na zaliczenie. Tu działa strategia 3xZ – zakuć, zdać i zapomnieć. A do kolejnych egzaminów pozostało jeszcze sporo czasu.
Trzeba go dobrze wykorzystać, bo czerwcowy dwumecz z Macedonią Północną i Izraelem będzie dużo trudniejszy. Nasz zespół jest dziś silny indywidualnościami. Kadrowicze grają w klubach i poza nielicznymi wyjątkami są w nich zawodnikami ważnymi. To buduje w nich pewność siebie, daje przygotowanie fizyczne i respekt w oczach eliminacyjnych rywali. Wszystkie te składowe przyczyniły się do zwycięstw nad Austrią i Łotwą.
Nie ma na razie w zespole Brzęczka żadnych automatyzmów. Nie widać schematów, brakuje powtarzalności. Rzuca się w oczy ubogi arsenał środków, jakimi moglibyśmy zapanować nad newralgicznym dla losów każdego meczu środkiem boiska. Grzegorz Krychowiak porusza się dziś po trawie zbyt dostojnie. Brakuje mu elementu zaskoczenia, dzięki któremu mógłby oszukać rywala i przesunąć akcję do przodu. Ma w zbrojowni broń, bo dysponuje dokładnym, dalekim podaniem, ale przy tak wycofanym przeciwniku jak Łotysze, niełatwo z tego skorzystać. W niedzielę raz się udało i Robert Lewandowski od razu stanął oko w oko z bramkarzem.
Poniżej spodziewanego poziomu kreatywności zszedł Mateusz Klich. Pomocnik Leeds wtapiał się w tło, niechętnie brał grę na siebie, nie próbował strzelać z dystansu, choć taki dar ma. Liderem środka pola nazwać go nie sposób. Wyglądał jak gość stremowany obecnością w gronie europejskich tuzów. Dziwne, bo w wywiadach prezentuje luz, jakiego mógłby mu pozazdrościć niejeden Brazylijczyk. A w kadrze ostatnio nic – ani luzu, ani dryblingu, a i gry z pierwszej piłki jak na lekarstwo. Trudno bez tego minąć dziś kogokolwiek – nawet, gdy naprzeciwko ma się tak dynamiczne "pomniki przyrody", jak łotewscy środkowi.
Stąd brał się jednostajny rytm gry zespołu. Jak słusznie zauważył w pomeczowym studiu Maciej Szczęsny – Polacy próbowali atakować w jednym tempie. Czasem szybszym, częściej wolniejszym, ale pozbawionym arytmii. Byliśmy czytelni i przewidywalni, a na gole trzeba było czekać do momentu, gdy przeciwnik - jak w boksie – ze zmęczenia wisiał już na najniższej ringowej linie. Wtedy też dopiero mogliśmy sprowokować przeciwników do faulowania na dwudziestym, dwudziestym piątym metrze od bramki. Próby Roberta Lewandowskiego były nieudane, ale mając takie postacie z przodu, powinniśmy tych rzutów wolnych poszukać wcześniej. Gdy nie idzie, to często jedyny sposób na przełamanie. A my zamiast ustawić sobie pianino w ten sposób, by było nam wygodnie grać nasz koncert, polegaliśmy na talencie pojedynczych muzyków. Nic dziwnego, że zanim się nastroili, długo nieporadnie fałszowali.
Naszą bolączką jest obsada lewej obrony, gdzie brakuje zawodnika ogranego, dysponującego naturalnie sprawniejszą lewą nogą. Arkadiusz Reca – mimo asysty – to dziś jeszcze nie to. Bartosz Bereszyński jest dobry, ale gdy przyjdzie do dośrodkowania w pełnym biegu, zawsze traci na czasie albo precyzji – w zależności od tego, czy zechce piłkę przełożyć na lepszą prawą nogę, czy też jednak spróbować szczęścia z lewej.
Elementów do poprawy jest sporo, ale na razie warto wstrzymać się z krytyką. Pomysł Brzęczka na grę jest w porządku. Potrzeba czasu, by tryby zaczęły pracować automatycznie i bez spowalniającego namysłu. Każdy kolejny wygrany mecz będzie tę reprezentację budował. Jeśli w czerwcu nie dostaniemy po nosie, jesień będzie należała do nas. Zobaczycie!
Następne