Lepiej nie można było trafić. Piłkarska Ekstraklasa wróciła do TVP z przytupem. To tupnięcie zawdzięczamy Wiśle Kraków, która jest dziś najlepszym "towarem" reklamowym w lidze. Nikt nie strzela tylu bramek, nikt nie gra tak ofensywnie, nikt nie ma w składzie takiej gwiazdy i nikt ostatnio nie wzbudził tyle powszechnej sympatii. Na Reymonta wracają dobre czasy.
Koniec życia wspomnieniami. Ostatnią Wisłą, jaka wypełniała trybuny do ostatniego miejsca, była ta Henryka Kasperczaka. Tamta paczka lała wszystkich aż miło, grając przy tym ładnie dla oka. Jak mówił mi ostatnio jeden z ówczesnych zawodników Białej Gwiazdy Daniel Dubicki: trener nie zawracał sobie głowy dopasowywaniem taktyki do rywala. Grajcie tak, żebyście mieli z tego radość, niech oni się martwią, jak was zatrzymać – tak wyglądały przedmeczowe odprawy u Kasperczaka.
Nie wiem, jak przemawia w szatni trener Maciej Stolarczyk, ale wiem, że to trafia do piłkarzy. Stolarczyka trzeba zresztą szanować nie tylko za to, co mówi, ale także za to, że wciąż w Krakowie jest. W najtrudniejszych tygodniach, gdy nie było wiadomo czy Wisła przetrwa, zachowywał się jak prawdziwy mężczyzna. Dojrzały, odpowiedzialny, emanujący spokojem. Nie narzekał, nie szukał dróg ewakuacji, nie zdradził swoich ludzi. Teraz oni pójdą za nim w ogień.
I to jest coś, co odróżnia szatnię Wisły od tej, jaka jest w Legii czy Lechu. Przy Łazienkowskiej trener Sa Pinto może cieszyć się szacunkiem dzielonym ze strachem, ale miłością to już raczej nie. O Lechu nie ma nawet co wspominać. Jeśli między zawodnikami Kolejorza a Adamem Nawałką była w ogóle jakaś chemia, to ulotniła się szybciej niż perfumy z testera. Tymczasem takie więzi są ważne, gdy trzeba na szalę rzucić więcej niż tylko same umiejętności.
Stolarczyk jest lubiany także dlatego, że pozwala piłkarzom grać tak, jak lubią. A prawie każdy lubi być przy piłce, a nie za nią biegać. Jeszcze niedawno napisałbym "każdy", ale odkąd obejrzałem kilka meczów Lechii Gdańsk, już taki pewny nie jestem. Tak czy inaczej piłkarze uwielbiają atakować, strzelać gole, cieszyć się grą. To jest to, o czym śnili, będąc dzieciakami. W dorosłej piłce często poświęca się marzenia na stosie wyniku, ale prawdziwa frajda zawsze jest dopiero wtedy, gdy zwycięstwo spotyka się z marzeniami.
I dziś przy Reymonta znów śnią piękny sen. To cud, bo jeszcze kilka tygodni temu wyrywano im spod głowy ostatnią poduszkę. Wisły wciąż może jeszcze nie stać na atłasową kołdrę, ale piłkarzom to nie przeszkadza. Są jak pacjent wybudzony z klinicznej śpiączki – mają świadomość, że byli już prawie po tamtej stronie, a skoro wciąż żyją, nie warto tracić czasu na takie głupoty, jak presja, nerwy, czy kurczowa obrona wyniku. Trzeba grać i cieszyć się życiem!
Trener Stolarczyk nie jest w tym wszystkim sam. Ma wsparcie i w gabinetach działaczy, i na trybunach, i w szatni. Potrafi słuchać i zadbać o to, by być słuchanym. Może liczyć na doświadczonych piłkarzy – Błaszczykowskiego, Wasilewskiego, Sadloka, Bashę czy kilku innych. To mocne osobowości i przykład, który pociąga młodszych. Sprowadzenie Błaszczykowskiego to był zresztą transfer XXI wieku w całej Ekstraklasie. Przyszedł z własnej woli, zamiast zarabiać – pożyczył pieniądze klubowi. Dał mu nawet więcej, bo także swoją twarz (marketingowa wartość nie do przecenienia) oraz charakter i umiejętności. W meczu z Legią strzelił już trzeciego gola w trzecim meczu z rzędu. Błyszczał formą i napędzał kolejne ataki. Jest autentyczną gwiazdą naszej ligi, dla której ludzie chodzą na stadiony. Druga linia Białej Gwiazdy z dynamicznymi skrzydłowymi i silnym środkiem (kolejny świetny transfer – Savicević!) należy do najlepszych w Polsce. Dokąd doprowadzi Wisłę? Oby jak najdalej, bo ten zespół po prostu przyjemnie się ogląda. Bez względu na to, czy na krakowskim czy też warszawskim telewizorze...
Następne