Robert Kubica to nie jest typowy kierowca Formuły 1, a to nie jest teza w najmniejszym stopniu ryzykowna. Kręta życiowa droga naszego zawodnika broni jej na kilkanaście sposobów. Nie jest typowy także dlatego, że ma w nosie blichtr, pieniądze, luksusy. Kto go lepiej poznał, przekonuje że Robert bez większych problemów utrzymałby się z pensji delikatnie przekraczającej średnią krajową. Delikatnie, bo zatankować musi jednak nieco więcej. Choć ostatnio to nie jest już chyba problemem...
Jest też Kubica inny niż wszyscy, bo wali prosto z mostu, nie przejmując się tym, że tuż obok zawsze stoi ktoś z zespołu prasowego Williamsa. I słucha. I nagrywa. Zwróćcie uwagę – podczas każdego wywiadu każdemu kierowcy każdego teamu towarzyszy niewidzialna ręka kontroli, trzymająca bardzo widzialny telefon komórkowy, ani chybi ustawiony w tryb dyktafonu. Takie reguły gry. Więc choć zawodnikom temperamentu nie brakuje, choć na "kolegach" z toru psy wieszają bardzo chętnie, to o zespole mówią na ogół bardzo ostrożnie, dobrze pewnie znając zapisy swojego kontraktu.
Kubica tymczasem ani myśli gryźć się w język:
"Może kiedyś nadejdzie taki wspaniały piątek, kiedy wyjadę na tor, wiedząc że w garażu są wszystkie części zapasowe na wypadek problemów".
"Początek był niezły, bo na początku nie za bardzo trzeba było bolidu".
"Jak chłopaki nie zrozumieją co się dzieje, to naprawdę... ma to mały sens".
"Trzeba zmienić podejście do wyścigów na to, że bardziej testujemy i walczymy o przetrwanie niż o wyniki".
To tylko kilka cytatów z Bahrajnu, z wywiadów dla stacji Eleven i oficjalnego kanału F1. Żaden inny kierowca do takiej bezkompromisowości przekazu nawet się nie zbliża, nawet jeśli stracił właśnie w niewyjaśniony sposób moc silnika, a razem z nią niemal pewne zwycięstwo. A kolega Kubicy z Williamsa, George Russell na każdym kroku dziękuje zespołowi za szansę i opowiada o olbrzymiej przyjemności z jazdy w wymarzonej Formule 1. Można i tak.
Formuła 1 zawsze była kwestią wiary, bo w coś trzeba uwierzyć, czemuś musisz zaufać. Liczbom, oku, wyczuciu, opiniom ekspertów, wieloletniej praktyce. Musisz, bo inaczej nie ocenisz na przykład, czy lepszym kandydatem na mistrza przyszłości jest Max Vestappen czy może Charles Leclerc. Ten Leclerc, który w sobotę w Bahrajnie został drugim najmłodszym zwycięzcą kwalifikacji w historii Formuły 1. Ten sam, który rok wcześniej na tym samym torze, ale w zupełnie innym bolidzie zajął w eliminacjach do wyścigu... przedostatnie miejsce, przedzielając tylko tradycyjnie bezradnych kierowców Williamsa. Taką robotę robi właśnie bryka, ale nie tylko. Takie efekty przynieść potrafi też decyzja zespołu: "Młody, w tym sezonie stawiamy na ciebie".
Dziś oglądanie Kubicy też jest przede wszystkim próbą wiary. Głębokiej.
Traktowanie Roberta jak boga toru zawsze mnie szalenie irytowało. Nie z powodu podziwu dla jego umiejętności, ten podzielam, lecz ze względu na pogardę dla bezpośrednich rywali Polaka. Nick Heidfeld nie dorastał mu do pięt, Sebastian Vettel był przereklamowanym dzieciakiem, nawet kolejne tytuły zdobywane przez Lewisa Hamiltona dla wielu stanowiły tylko pretekst, by wspomnieć czasy kartingu, gdy Robert Lewisa pokonywał nie raz.
Teraz skazany jest Kubica, niestety tylko i wyłącznie, na rywalizację z Georgem Russellem. Na razie szybszym w każdej przejechanej sesji. Z dużą przyjemnością dostrzegam jednak, że chyba nauczyliśmy się wierzyć w Roberta... mądrzej. Szanując wyniki i talent Russella. Ufając jednocześnie głęboko, że bolid Polaka faktycznie nie pozwala mu w tej chwili na utrzymanie tempa brytyjskiego młodziaka. I że czas pokaże.
Tego właśnie nam wszystkim po pierwszych wyścigach sezonu życzę. By Kubica jak najszybciej mógł robić swoje, a nie tylko... mówić swoje.