Kluby, nie tylko siatkarskie, nie są objęte dożywotnią gwarancją. Pojawiają się i znikają, co nie jest niczym nadzwyczajnym. Ale gdy widmo upadłości dotyka tak uznaną i zasłużoną firmę jak AZS Częstochowa, trudno przejść nad tym obojętnie.
Historia polskiej siatkówki, zwłaszcza ta współczesna, to historia pełna sukcesów. Ale niemal wyłącznie reprezentacyjnych. W skali klubowej tylko dwóm naszym zespołom udało się wygrać rywalizację na poziomie międzynarodowym. Ponad cztery dekady temu Puchar Europy wywalczyli zawodnicy Płomienia Milowice (Sosnowiec), a przed siedmioma laty akademicy z Częstochowy sięgnęli po Challenge Cup. Taki trochę puchar drugiej kategorii, ale zawsze puchar. W dodatku było to ostatnie, znaczące osiągnięcie AZS-u, który wcześniej m.in. sześciokrotnie rozprawił się z konkurencją w ligowych rozgrywkach o mistrzostwo Polski.
Tak się składa, że początek mojej dziennikarskiej przygody z siatkówką przypadł jeszcze na lata świetności klubu spod Jasnej Góry. Nota bene przeor najsłynniejszego klasztoru w naszym kraju regularnie bywał wówczas na meczach. Nie tylko on. Do starej hali Polonia, w której częstochowscy kibice potrafili stworzyć niezapomnianą atmosferę, chętnie przyjeżdżała śp. Irena Szewińska, by zobaczyć w akcji syna Andrzeja. Bywali w niej znani politycy, z których większość robiła to, co politycy robią najlepiej: przyjechali, ugościli się, naobiecywali ile się da, aby po wyjeździe z Częstochowy o tych obietnicach szybko zapomnieć.
Był też, last but not least, cały wianuszek oddanych, lokalnych biznesmenów, gotowych oddać ukochanemu klubowi nie tylko swoje pieniądze, ale przede wszystkim czas. Poświęcali go w różny sposób, także poprzez dbanie (i to jak!) o odwiedzających Częstochowę dziennikarzy, w tym niżej podpisanego. Nigdy im tego nie zapomnę, podobnie jak na zawsze zostaną mi wspomnienia wyjątkowej gościnności władz klubu. Aż się chciało jeździć na mecze AZS-u, nawet, gdy nie było formalnie ku temu okazji. Co... też mi się parę razy zdarzyło.
Taka wizyta wiązała się z kilkoma, na ogół wyłącznie miłymi, rytuałami. Wszystkich nie opiszę, ale jeden tak. Prezes Andrzej Gołaszewski (postać ogólnie mocno kontrowersyjna) zawsze zapraszał po spotkaniach na dodatkowe... spotkania gastronomiczne. Zapraszał do lokalu Akwen, położonego na terenie sąsiadujących z halą basenów. A ściśle rzecz biorąc do niewielkiej salki na zapleczu tegoż lokalu. I tam, siedząc przy jednym stole, ramię w ramię z działaczami, trenerami (także kadry) oraz innymi zaproszonymi gośćmi dowiadywałem się o siatkówce najwięcej. To se ne vrati...