W chwili narodzin dzieliły je dwie minuty. Teraz rywalizują ze sobą na setne części sekundy. Aleksandra i Natalia Kałuckie to jedne z największych polskich nadziei na medale olimpijskie we wspinaczce sportowej.
Artykuł o siostrach Kałuckich powstał w listopadzie 2019 roku
* * *
– Tak naprawdę nikt nie wie dokładnie, która z dziewczyn przyszła na świat pierwsza. Z książeczek wynika, że pierwsza była Ola, ale nie mam pewności, czy tasiemki na rękach nie zostały zamienione (śmiech). Na pewno różnica wyniosła dwie minuty – mówi w rozmowie z TVPSPORT.PL pani Sylwia Kałucka, mama bliźniaczek.
Po 17 latach są jednymi z najlepszych na świecie zawodniczek we wspinaczce sportowej. W 2017 Aleksandra została mistrzynią świata juniorek w konkurencji na czas, w pierwszej rundzie eliminując swoją siostrę. Ta rok później odebrała jej tytuł, a Oli na osłodę pozostał brąz. "Starsza" z bliźniaczek otarła się też o medal seniorskich mistrzostw świata, zajmując czwarte miejsce. Długo należał do niej rekord kraju – jako pierwsza Polka w historii pokonała piętnastometrową ścianę w mniej niż osiem sekund. Obie wystąpiły też w igrzyskach młodzieży w Buenos Aires. Początkowo kwalifikację uzyskała jedynie Aleksandra, a że bliźniaczek nie należy rozdzielać, organizatorzy przyznali Natalii "dziką kartę". W Argentynie zajęły dwa pierwsze miejsca w "czasówkach".
"Lekarze mówili, że nie będą chodzić"
Patrząc na bogatą listę osiągnięć bliźniaczek trudno uwierzyć, jaką diagnozę postawili lekarze w dniu ich narodzin. – Dziewczyny urodziły się na początku siódmego miesiąca. Były w bardzo ciężkim stanie. Po dwóch miesiącach podejrzewano, że nie będą widzieć i chodzić, nie będą sprawne fizycznie. Dzięki rehabilitacji wszystko poszło dobrze. Przez pierwsze trzy lata była ostra i bardzo żmudna. To był dni i noce ćwiczeń. Później, kiedy dziewczyny zaczęły same chodzić, było już łatwiej – dodaje pani Sylwia.
Łatwiej, bo bliźniaczkom udało się dojść do pełni zdrowia, choć do dziś obie nie widzą na jedno oko. Jak żartuje pani Sylwia, rodzice chyba "przesadzili z rehabilitacją", bo od wczesnych lat dzieciństwa Olę i Natalię rozpierała energia. – Rywalizacja rozpoczęła się od początku. Naturalne było, że dziewczyny skakały po meblach i drzewach. Gdybyśmy mieli lampy, to pewnie skakałyby też po nich. W domu były jednak obniżone sufity i halogeny. Zainstalowaliśmy też ściankę i drążek do wspinaczki – wspomina mama bliźniaczek.
Treningi siostry zaczęły dzięki... bratu. Nie poszły jednak śladem taty i wujka, którzy trenowali piłkę ręczną. – To był czysty przypadek. W Tarnowie są organizowane zajęcia wspinaczkowe w wakacje. Każdy może przyjść i spróbować swoich sił. Starszy syn tam trafił, opowiedział dziewczynom i one oczywiście musiały sprawdzić to na własnej skórze. Jak już weszły na ściankę, zostały na niej – mówi pani Sylwia.
Dwa charaktery, jedna pasja
Bliźniaczki – rzecz jasna – odróżnić trudno, choć jak żartuje Ola ostatnio przefarbowała włosy na różowo, więc powinno być o wiele łatwiej. Podobne są jednak wyłącznie z wyglądu, bo charakterologicznie jedna to ogień, a druga woda. – Są totalnie inne. Ola to typ buntownika, zawsze musi być tak, jak ona chce. Lubi bałagan, chaos. Odnajduje się w takich warunkach. Natalia jest natomiast bardziej poukładana. Czuje się bezpiecznie, kiedy wszystko jest zaplanowane – kontynuuje najstarsza z rodu Kałuckich. – Jesteśmy nawet na dwóch różnych profilach w szkole średniej – ja na humanistycznym, a Ola to bardziej ścisły umysł. Na dobrą dobrą sprawę poza wyglądem różnimy się wszystkim. Widać to nawet w sporcie, bo siostra wspina się bardziej dynamicznie, a ja preferuję spokojny styl – przyznaje Natalia.
Do znudzenia są pytane o wyjątkowe połączenie między bliźniaczkami. Jak mówi Ola "niestety nie ma tak, że jak jedna się uderzy, to druga też odczuwa ból". Dziewczyny w szkole wykorzystywały jednak swoje podobieństwo. – Było to bardzo powszechne, że się zamieniałyśmy. Chodziłyśmy do jednego gimnazjum, ale różnych klas. Często zdarzało się, że pisałam za Natalię sprawdziany. Na zawodach nigdy się tak nie zdarzyło, sędziowie czujnie patrzą na numery startowe, żeby być pewnym, która z nas powinna startować – wyznaje Ola.
Szkoła to właśnie najtrudniejszy temat w karierze bliźniaczek. Z uwagi na liczne starty i wyjazdy z kadrą, dziewczyny niezbyt często się w niej pojawiają.– Po tylu latach treningów jestem już przyzwyczajona, że mam niską frekwencję. Uczę się na wyjazdach, a później przez dwa tygodnie muszę być sumienna, spiąć się i nadrobić zaległości. Na pewno mam trudniej niż inne dzieciaki, ale takie jest życie sportowca. Nauczyciele w gimnazjum bardzo nam pomagali. W liceum jest trochę inaczej, to duża szkoła i nauczyciele nie są do mnie jeszcze przyzwyczajeni. Niektórzy nie wiedzą nawet jak mam na imię. Wychowawczyni trzyma jednak kciuki, pomaga jak tylko może, załatwia inne terminy sprawdzianów – nie ukrywa Natalia.
Uzależnione od liny
Siostry Kałuckie to jedne z nielicznych zawodniczek w Polsce, które uprawiają wszystkie trzy konkurencje wspinaczkowe – speed (wyścigi na czas), prowadzenie (wspinanie z liną) i buldering (pokonywanie problemów wspinaczkowych bez asekuracji). Największe sukcesy odnosiły do tej pory w tej pierwszej, ale wszechstronność to ich duży atut, bo właśnie w formie w wieloboju wspinaczka zadebiutuje na igrzyskach w Tokio. Trenowanie trzech konkurencji wymaga jednak dużych nakładów pracy.
– O godzinie szóstej trzeba wstać do szkoły, a później idziemy trening. W zależności od przygotowań jego długość jest różna, czasami nawet 4-5 godzin. Zdarza się tak, że wychodzę wcześnie rano i wracam dopiero o 22 do domu. Kiedy mamy intensywniejsze treningi, jak chociażby zimą, pojawia się kryzys, ale to normalne. Brakuje sił, ale nigdy nie opuściłam treningu. Nawet nie przeszło mi to przez głowę – opowiada Natalia.
O córki mocno martwi się z kolei pani Sylwia, a szczególnie stresujące są dla niej starty. – Czasami widzę, jak mają totalnie dość i brakuje im sił, by wejść na czwarte piętro. To najbardziej boli serce matki... Nienawidzę oglądać zawodów. Za każdym razem się martwię, a największy koszmar jest wtedy, kiedy rywalizują przeciwko sobie w jednym biegu. Są jednak bardzo ostrożne i zdają sobie sprawę z niebezpieczeństwa – wyznaje.
Bliźniaczki zgodnie twierdzą, że najtrudniejsze są dla nich te zawody, na które nie mogą jechać razem. Zdecydowanie przyjemniejsza jest dla nich... rywalizacja przeciwko sobie w jednym biegu. – Nawet jeśli któraś z nas przegra albo się potknie, druga zyska. Kiedy jesteśmy razem w finale nie przejmuję się porażką, bo złoto i tak zostaje w rodzinie. Dużo trudniej jest, kiedy tylko jedna z nas startuje w zawodach. To dla mnie duży stres, bo zawsze bardziej przejmuję się występem siostry. Siedząc przed telewizorem mogę tylko trzymać kciuki i denerwować się za nią – opowiada Natalia.
W otoczeniu mistrzów
Mistrzynie świata mieszkają w Tarnowie, a to prawdziwa mekka polskiej wspinaczki na czas. Właśnie tam, w prawdopodobnie najlepszych warunkach w kraju, trenują m.in. Marcin Dzieński (mistrz świata z 2016 roku) i Anna Brożek (wicemistrzyni świata 2018). W polskiej kadrze wzorem do naśladowania powinna być też Aleksandra Mirosław, która po raz drugi z rzędu została w tym roku złotą medalistką czempionatu globu i zakwalifikowała się na igrzyska w Tokio.
– Jestem dumna, że mamy taki poziom w kraju. Podczas mistrzostwach świata zawsze do finałów wchodzi pięć Polek. Bardzo kibicuję dziewczynom i trzymam za nie kciuki. Czasami obserwuję starsze koleżanki, chociaż staram się przede wszystkim skupiać na sobie – mówi Natalia.
Nastolatki mogą też liczyć na wsparcie jednej z największych legend polskiego sportu. Ich poczynaniom przygląda się dwukrotna mistrzyni olimpijska, dwukrotna mistrzyni świata i czterokrotna zdobywczyni Kryształowej Kuli Pucharu Świata w biegach narciarskich, Justyna Kowalczyk. – Poznałyśmy się przez Internet. Kiedyś skomentowałyśmy jakiś wpis pani Justyny i tak się zaczęło. Wiem, że bardzo nas wspiera i nam kibicuje. Podziwiamy ją jako sportowca i same chciałybyśmy być takie, jak ona. To wzór profesjonalizmu. Zawsze wiedziała, co chce osiągnąć i była w swojej dyscyplinie najlepsza –twierdzą zgodnie.
Obecność w kadrze narodowej jest nie tylko ogromnym wyróżnieniem, ale też sporym obciążeniem. Puchary Świata odbywają się nie tylko w Europie, ale też w Azji, co sprawia, że bliźniaczki sporo czasu spędzają "na walizkach". – Człowiek się do tego przyzwyczaja. Z jednej strony kiedy długo nie ma nas w domu, zaczynamy tęsknić. Ale kiedy kończy się sezon startowy wkrada się nuda i już chciałoby się ponownie gdzieś wyjechać – śmieje się Ola, która ma już za sobą pierwszy poważny sukces w zawodach seniorskich. W lipcu w Chamonix stanęła na najniższym stopniu podium Pucharu Świata.
– Przejście z juniora do seniora jest trudne, ale myślę, że za rok lub dwa będą sukcesy. Potrzebujemy doświadczenia i wiary w siebie, bo to jest bardzo istotne – mówi z nadzieją, że wkrótce uda jej się poprawić czwarte miejsce z mistrzostw świata sprzed roku.
Igrzyska na horyzoncie
Przed Aleksandrą najpoważniejsze wyzwanie, jakim będą kwalifikacje olimpijskie w Tuluzie. Dzięki wysokiej formie w zawodach PŚ znalazła się w wąskim gronie dwudziestu zawodniczek, które pod koniec listopada będą bić się o sześć przepustek. – Szanse są zawsze i widzę jakieś prawdopodobieństwo awansu. Na pewno zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby zakwalifikować się na igrzyska. Cały rok podporządkowaliśmy, żeby móc wystartować w zawodach kwalifikacyjnych, więc teraz trzeba walczyć dalej. Tokio byłoby dla mnie spełnieniem marzeń. Po starcie w igrzyskach młodzieży wiem, jaki duży to zaszczyt być w kadrze olimpijskiej – mówi.
– Zwiększyliśmy liczbę treningów, pojechaliśmy też z trenerem Tomaszem Mazurem do Innsbrucku, żeby szlifować umiejętności. Mocno ćwiczymy buldering i prowadzenie, żeby dobrze wspinać się po trudnych drogach. Potrzebna jest siła i wytrzymałość. Wciąż pracujemy też nad czasówkami – dodaje, zapytana o plan przygotowań do startu w Tuluzie.
W najlepszej formie bliźniaczki mają być jednak podczas igrzysk w Paryżu. Według wstępnych planów w 2024 roku rywalizacja ma odbyć się nie na zasadzie trójboju, a osobnego dwuboju (buldering i prowadzenie) i wspinaczki na czas. To dobra wiadomość dla całej polskiej kadry, która specjalizuje się w wyścigach na 15-metrowej ścianie. Krótko mówiąc – pod wieżą Eiffla może sypnąć medalami, a pierwszoplanowe role będą chciały odegrać siostry Kałuckie.