| Siatkówka / Rozgrywki Ligowe
Radość graczy, pracowników klubu czy całego regionu z powodu siatkówki w Suwałkach udziela się i mnie. Życie jest krótkie. Do wszystkiego staram się być pozytywnie nastawiony i cieszę się z wyzwań – mówi w TVPSPORT.PL Andrzej Kowal, trener Ślepska Malow Suwałki, były szkoleniowiec Asseco Resovii Rzeszów.
Andrzej Kowal to polski trener, który przez dużą część życia związany był z Asseco Resovią Rzeszów. To w klubie z Podkarpacia rozpoczynał szkoleniową karierę i doprowadził go do medali mistrzostw Polski oraz Ligi Mistrzów.
W październiku 2018 roku rozstał się z drużyną, pod czym podpisał kontrakt z rumuńskim ACS Volei Municipal Zalau, z którym wywalczył srebrny medal ligi. W tej chwili prowadzi Ślepsk Malow Suwałki, który jako beniaminek zajmuje jedenaste miejsce w PlusLidze.
W TVPSPORT.PL z trenerem rozmawiamy o rozstaniu z Resovią, trudach ligi rumuńskiej i nowych wyzwaniach.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Widziałam, że po meczu w Zawierciu odbył pan rozmowę z Bartoszem Górskim, byłym prezesem Resovii, w której pan pracował. Wspomnienia wracają?
Andrzej Kowal: – Oczywiście, że wracają. Wspomnień i sukcesów nikt nam nie zabierze. Przeżyliśmy razem zarówno lepsze, jak i gorsze chwile i zawsze mieliśmy do siebie ogromny szacunek. Niezależnie od sytuacji okazywaliśmy sobie również wsparcie. Trudno, żebyśmy się nie kontaktowali również wtedy, kiedy pracujemy poza Rzeszowem.
– Na początku poprzedniego sezonu przeszło panu przez myśl choć przez chwilę, że zakończy się on tym, że ani pana, ani Bartosza Górskiego nie będzie w Resovii?
– Mogę powiedzieć, że na pewno nie spodziewałem się, że Bartek odejdzie z klubu. Wykonał w nim ogromną pracę organizacyjną i doprowadził na najwyższy europejski poziom. Życie pisze jednak różne scenariusze. Nigdy nie pytałem go, co przyczyniło się do tego, że odszedł – mogę się tylko domyślać. Dostał szansę w Zawierciu, a ja w Suwałkach i chyba obaj jesteśmy z tego zadowoleni.
– Pamiętam, jak rozmawiałam z panem, kiedy był pan jeszcze trenerem w Rzeszowie. Siedział wtedy obok mnie człowiek spięty, który się nie uśmiechał. Dziś jest w panu sporo luzu. Skąd on się wziął?
– Możliwe, że w Rzeszowie byłem za długo. Wyjazd zagraniczny do Rumunii dał mi bardzo dużo. Nigdy wcześniej nie trenowałem innej drużyny niż Resovia, dlatego było to dla mnie spore wyzwanie. Kiedy spędza się wiele lat w jednym miejscu, nie brakuje motywacji do dalszej pracy, ale czasami rozsądnego spojrzenia na wiele rzeczy. Teraz widzę, że dla trenera jest ono bezcenne. Dziś wiem, że sporo kwestii rozwiązałbym inaczej. Zdaję sobie również sprawę z tego, że na mojej drodze potrzebowałem o wiele więcej konsekwencji i uporu . Uległem raz, drugi...
– Co konkretnie ma pan na myśli?
– Nie ma sensu do tego wracać. Klub z Rzeszowa jest już w innym miejscu, ma nowy sztab szkoleniowy. Życzę drużynie wszystkiego co najlepsze. Wspominam chwile tam spędzone, ale tylko te najlepsze. Z momentów, które były trudniejsze, staram się wyciągnąć wnioski, by nie powtórzyć swoich błędów.
W Resovii spędziłem większość mojego życia. Zawsze będę miał do tego klubu szacunek i trzymam za niego kciuki – chyba że gra ze Ślepskiem Suwałki. (śmiech)
– Wyobrażał sobie pan, kim stanie się jako człowiek i trener bez klubu, w którym spędził tyle lat?
– Kiedy pracuje się wiele lat w tym samym klubie, człowiek dość specyficznie patrzy na różne kwestie. Zmiana drużyny sprawia, że otwiera się wiele horyzontów. Z perspektywy czasu uważam, że powinienem z Resovii odejść wcześniej. Zostanie w jednym miejscu przez tak długi okres powoduje, że niektórych rzeczy się nie widzi.
– Po rozstaniu z Resovią przeszedł pan do słabszej ligi rumuńskiej. Czuł pan, że musi znaleźć nowy klub jak najszybciej?
– Byłem bardzo blisko wyjazdu na cały sezon NCAA do Stanów Zjednoczonych na okres od stycznia do maja. Dostałem jednak propozycję pracy w zawodowym klubie. Przyjąłem ją z pełną świadomością tego, co mogło się w nim wydarzyć. Trener odszedł ze swoim synem, atakującym, ponieważ władze drużyny nie płaciły. Ja natomiast bardzo chciałem pracować – to było moim celem.
– Nawet pro publico bono?
– Tak. Jestem teraz w sporze z klubem. Mimo tego, że wiedziałem, że tak się może skończyć, bardzo chciałem pracować. Nie czułem się ani wypalony, ani zmęczony. Wystarczyły mi dwa tygodnie przerwy i byłem gotowy, by znów stanąć przy boisku. Z ACS Volei zdobyliśmy drugie miejsce, ale do ostatniej kolejki mieliśmy szansę na wygranie ligi.
W rumuńskim zespole doświadczyłem czegoś innego niż w Resovii. Osiągnęliśmy spory sukces, ale klub nie płacił zawodnikom. W Rzeszowie nie było problemów finansowych.
– Nad przyjęciem oferty pracy w Ślepsku również się pan nie wahał? Tam nie było możliwości stworzenia równiej czternastki.
– Do samego końca nie było wiadomo czy zespół z Suwałk będzie grał w PlusLidze. Moje plany wiązały się bardziej z pozostaniem za granicą. Telefon od Wojciecha Winnika [prezes klubu - przyp. red.], który dał mi czas do zastanowienia, a także rozmowy z właścicielami klubu spowodowały, że zdecydowałem się związać z drużyną. Po głębszym zastanowieniu nie miałem żadnych wątpliwości. Choć wiele osób odradzało mi powrót do PlusLigi, to nie żałuję. Mam jasny cel – utrzymać zespół w lidze.
– Skład zespołu jest pana autorstwa?
– W większości tak. Pół składu to zawodnicy, którzy z Mateuszem Mielnikiem wywalczyli awans do PlusLigi. Klub chciał, by zostali na kolejny rok, co uważam za uzasadniony ruch i rozsądną decyzję tym bardziej, że większość graczy jest z tamtego regionu. Potrzebowaliśmy jednak wzmocnień. Podpisuję się pod pomysłem zatrudnienia siatkarzy, którzy do nas dołączyli.
– Skąd wziął pan Joshuę Tuanigę?
– Co roku uczestniczyłem w konferencjach NCAA w Stanach i śledziłem jego rozwój. Mam bazę zawodników, którzy będą kończyć edukację. Jest to ogromny rynek graczy. Rzecz jasna trzeba ich przygotować do gry w innym miejscu, jednak późniejsza współpraca układa się dobrze. Podpisanie przez nich kontraktu w Suwałkach jest korzystne zarówno dla zespołu, jak i samych siatkarzy. Pamiętajmy o tym, że kiedy budowaliśmy skład, rynek był już mocno "przetrzebiony". Stworzyć zespół w tym momencie było bardzo trudno.
– Wygląda pan na szczęśliwego.
– I tak jest. Może nie uradował mnie wynik spotkania z zawiercianami, ale widzę entuzjazm w zawodnikach. Jestem pewny, że taka porażka nas nie złamie. Radość graczy, pracowników klubu czy całego regionu z powodu siatkówki w Suwałkach udziela się i mnie. Życie jest krótkie. Do wszystkiego staram się być pozytywnie nastawiony i cieszę się z wyzwań. Jestem uśmiechnięty.